"Inu-Yasha" - Baśń feudalnych czasów

Autor: Tomasz Kawecki Redaktor: Motyl

Dodane: 06-10-2008 20:48 ()


 

Historia zaczyna się sceną, w której tytułowy Inu-Yasha, pół-demon Youkai o psich uszach ucieka z płonącej wioski trzymając w ręku tajemniczy artefakt – klejnot Shikon. Jednak po chwili powstrzymuje go zaklęta strzała wypuszczona z rąk Kikyo, strażniczki owego klejnotu. Niestety, podczas walki z demonem została ranna, nie ma dla niej żadnej nadziei, dlatego postanawia spłonąć wraz z klejnotem, żeby nie trafił w niepowołane ręce, a Youkai zostaje uśpiony pod wpływem uroku. Akcja przenosi się do Tokio naszych czasów, kiedy to Kagome, jedna z uczennic miejscowej szkoły właśnie kończy piętnaste urodziny. Jednak tego dnia los rzucił jej solidną kłodę pod nogi w postaci zaklętej studni, z której niespodziewanie wypełza stwór, porywając ją do środka. Ten znika równie szybko, co się pojawia, a Kagome szybko spostrzega, że przeniosła się w czasy feudalnej Japonii, a na drzewie, które od dawna stało przy jej domu wisi przybity strzałą młodzieniec o psich uszach…

            Tak zaczyna się historia Inu-Yashy i Kagome. Co prawda wstęp nie jest specjalnie wyjątkowy, jednak wir zdarzeń, w które rzuca nas owe dzieło wciąga bez reszty na długie godziny. Manga ta jest typowym przykładem „tasiemca”, co można wywnioskować po samej liczbie tomów (a jest ich aż 56), jednak w przeciwieństwie do niektórych podobnych serii nie ma tu „zapychaczy”, a nawet, jeśli są, jest ich niewiele i raczej niezauważalne. Sceny walki trzymają w napięciu do samego końca. Wszechobecne są tu świetne gagi, humor jest ciepły i przyjazny. Wątek główny z początku nie należy do oryginalnych (poszukiwania pokruszonego klejnotu Shikon), ale na zawiązanie fabuły i bliższe zapoznanie się z bohaterami pasuje w sam raz. Większą uwagę zwróciłem na wątki poboczne, jak motyw miłosny i przeszłość niektórych bohaterów, która wcale nie jest „tragiczna i bolesna”, a bardziej niejasna i zagadkowa. Co ciekawe, wątki te wysuwają się później na pierwszy plan, co sprawia, że mangę czyta się z jeszcze większą chęcią do sięgnięcia po następny tom.

            Jednak tak naprawdę największym atutem tej serii są postacie. Mamy tu osoby o bardzo zróżnicowanej, niepowtarzalnej osobowości. Na długi czas w pamięć zapada zarówno Inu-Yasha czy Kagome, ale nie tylko. Do ważniejszych należy niesforny lisi demon Shippo, buddyjski mnich Miroku, który aż za bardzo „czuje miętę” do kobiet, czy żądna zemsty łowczymi Youkai’ów – Sanago. Nie należy też zapomnieć o „tych złych” mających swoje osobiste powody by przeszkadzać naszym bohaterom, a nie, jak to bywa w „tasiemcach” - zniszczyć świat (wszelkie prawa zastrzeżone). Do tego dochodzi cała plejada oryginalnie przemyślanych postaci epizodycznych.

            Kreska w „Inu-Yashy” jest raczej prosta. Tak, jak swój niepowtarzalny styl ma Hayao Miyazaki, tak w tej pozycji postaci są podobne do innych dzieł Rumiko Takashi (np. Ranma ½). Na przestrzeni tomów możemy dostrzec jednak pewną metamorfozę. O ile na początku serii szata graficzna jest po prostu dobra, tła są rysowane raczej starannie, a twarze nie rażą sztucznością, to później projekty są odrobinę uboższe w niepotrzebne kreski, co sprawia, że czytanie staje się bardziej przejrzyste, a sama przyjemność z czytania większa. Postacie właściwe są proste, a zarazem wyróżniają się z pośród innych. Nie występuje tu dopieszczenie nadmierną ilością niepotrzebnych ozdóbek, a nawet jeśli, to bardzo dyskretnie.

            Od strony technicznej nie mam tomom nic do zarzucenia. Okładki są kolorowe i charakterystyczne, a postawione obok siebie na półce tworzą przyjemny dla oka komplet. Jedyne, czego mi brakowało to obwoluty, która chroni przed wszelkimi urazami czy zaplamieniem okładki.

            No cóż, teraz pozostaje mi tylko powiedzieć, komu seria powinna się spodobać, a komu odradzić jej czytanie. Nie poleciłbym jej przeciwnikom „tasiemców”, do których ja niestety należę. Jednak jak na serię, która ma aż 56 tomów nowe wątki pojawiają się często, a akcja trzyma w napięciu, dlatego dałem szansę „Inu-Yashy”, i szczerze mówiąc się nie zawiodłem. Na pewno nie jest to pozycja dla tych, którzy nie lubią bajkowego klimatu (nawet podtytuł mówi, że jest to „Baśń z feudalnych czasów”) i nie traktujących mitologii japońskiej z lekkim przymrużeniem oka.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...