„Hellboy” - recenzja
Dodane: 29-09-2006 01:48 ()
Rozpoczęty przez pierwszego Spider-Mana boom na filmowe adaptacje komiksów trwa. Jakość waha się od rzeczy dobrych po tragiczne, na szczęście Hellboy jest filmem niezłym.
Scenariusz Guillermo del Toro oparty jest na tomiku 'Nasienie zniszczenia', wydanym przez Dark Horse 10 lat temu, stanowiącym wprowadzenie do przygód Diabelskiego Chłopca. Dla tych, którzy komiksu nie czytali, ewentualnie spóźnili się na pierwsze 10 minut filmu — w 1944 roku Hellboy został przywołany z piekieł przez nazistów w ramach 'Operacji Ragnarok', mającej, jakżeby inaczej, odwrócić losy wojny. Nie udało się jednak, jak się miało okazać, był to dopiero jeden z elementów planu niejakiego Rasputina. Ponad pół wieku później Hellboy, zwerbowany przez Biuro Badań Paranormalnych i Obrony (ogień zwalcza się przecież ogniem, vide Hellsing), walczy z "wyrastającymi w ciemności rzeczami" i, jak to zwykle w takich historyjkach bywa, będzie musiał zmierzyć się i z tajemnicą swojego pochodzenia i siłami za to odpowiedzialnymi.
Tak przedstawia się bardzo ogólnie streszczenie fabuły: ci, którzy znają komiks, będą być może zirytowani wprowadzonymi przez reżysera zmianami, przez co "Hellboy" wydaje się na pierwszy rzut oka jednym z wielu filmów o hitlerowskich okultystach, dążących do zagłady świata. A to byłaby krzywdząca opinia.
Pokrótce, jeśli chodzi o relacje komiks-film: z jednej strony sporo wycięto (cały wątek Cavendishów, w efekcie finałowa rozgrywka ma miejsce zupełnie gdzie indziej), z drugiej dodano przede wszystkim postać nowego "opiekuna " Hellboya , agenta Meyersa, pełniącego funkcję filmowego narratora. Chociaż, oczywiście, głównym bohaterem jest Hellboy, czyli Ron Perlman.
To właśnie on stanowi największą zaletę filmu, jego rola jest po prostu doskonała. Lepiej Diabelskiego Chłopca zagrać nie można było, i nie chodzi tu tylko o fakt posiadania aparycji Najbrzydszego Człowieka w Hollywood, w czym pomaga mu czerwona skóra i spiłowane rogi. Dzięki Perlmanowi przeniesiony został na ekran charakterystyczny humor Hellboya, na który składa się duża dawka sarkazmu podawanego w nieodpowiednich momentach (zwykle, gdy bohater porusza się z dużą prędkością w kierunku np. kamiennej posadzki). Pozostałe role są do zapomnienia no, może wielbiciele Selmy Blair są innego zdania, gra ona tutaj Liz Sherman, niezrównoważoną psychicznie pirokinetyczkę, a przy okazji dziewczynę Hellboya.
O właśnie, przy tej okazji może wrócę jeszcze do fabuły i zmian w stosunku do scenariusza komiksowego: mianowicie pogłębiono i rozbudowano relacje pomiędzy bohaterami. Może się nie podobać, że reżyser poszedł po linii najmniejszej oporu i wybrał oczywisty wątek romansowy, wynagrodzone jest to jednak moim zdaniem przezabawną scenką z Hellboyem śledzącym Meyersa i Liz.
Jeśli chodzi o stronę wizualną, film prezentuje się nieźle, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę relatywnie niewielki budżet. Efekty, jak na kino s-f, standardowe, scenografia i charakteryzacja komiksowe (i dobrze), a smaczku dodawały pojawiające się od czasu do czasu kadry żywcem z Mignoli, zaliczam również do tej kategorii pojawiającego się w nowej roli wisielca "Spętanej trumny".
Jeśli chodzi o wady "Hellboya”, gdzieś tak bliżej końca film dostał lekkiej zadyszki, szczególnie jeśli chodzi o indianajonsowe sekwencje akcji w mauzoleum Rasputina. Było to całkowicie niepotrzebne, co gorsza w ogóle nie pasowało do klimatu komiksu. Blado wypadła też ta zła część ekipy, szczególnie Ilsa Haupstein.
Czas na podsumowanie: komiksy z serii "Hellboy'' to zwykle małe arcydzieła. Natomiast film to świetna rozrywka na deszczowe popołudnie, jeśli będzie się wam akurat chciało wyjść do kina. A nawet jeśli nie (lub gdyby film wam się nie podobał), i tak polecam te ładne książeczki z obrazkami Mignoli.
6/10
Tytuł: „Hellboy”
Reżyseria: Guillermo del Toro
Scenariusz: Guillermo del Toro
Na podstawie komiksu Mike'a Mignoli
Obsada:
- Ron Perlman
- Selma Blair
- Doug Jones
- Rupert Evans
- Karel Roden
- Brian Steel
- Jeffrey Tambor
- John Hurt
Zdjęcia: Guillermo Navarro
Muzyka: Marco Beltrami
Montaż: Peter Amundson
Kostiumy: Wendy Partridge
Scenografia: Hilton Rosemarin, Simon Wakefield
Czas trwania: 122 minuty
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...