"Mroczny rycerz" - recenzja druga
Dodane: 03-08-2008 21:14 ()
Geneza narodzin bohatera ukazana w „Batman: Początek” podzieliła widzów na dwa obozy. Jedni zachwycali się nolanowską wizją obrońcy Gotham, drudzy wychwalali poprzednie ekranizacje. Reżyser, niezrażony głosami malkontentów, postanowił dalej poruszać się wyznaczoną przez siebie ścieżką. Tym razem scenariusz napisał wspólnie z bratem, a także dokonał niewielkich roszad w obsadzie, a co za tym idzie, postawił na artyzm.
W „Mrocznym rycerzu” widać silne inspiracje historiami pokroju „Zabójczy żart” czy „Batman: The Long Halloween”. Właśnie w tym drugim tytule zawiązuje się triumwirat Dent, Gordon, Batman, który zamierza zwalczać mafię w Gotham, zaprowadzić należyty ład i porządek. (scena rozmowy na dachu przy batsygnale idealnie odwzorowana z komiksu). Jednak to nie wszystko, w mieście pojawił się nowy, niebezpieczny przestępca, a imię jego to Joker…
Akcja obrazu rozpoczyna się zaraz po zakończeniu poprzedniej części. Joker zaczyna panoszyć się po mieście (rewelacyjna scena napadu na bank), gdy tymczasem Bruce musi posiłkować się zastępczym lokum, bowiem jak pamiętamy, Wayne Manor zostało zniszczone. Miasto z pozoru wydaje się być bezpiecznym miejscem, czuwa nad nim obrońca. Ponadto na horyzoncie pojawia się ambitny i praworządny prokurator okręgowy, który zamierza ukrócić proceder prania brudnych pieniędzy. Wspólnie przyjdzie im zmierzyć się z ucieleśnieniem wszelkiego zła.
Wybór aktora na czołowego antagonistę Batmana na początku budził wiele kontrowersji. Pamiętam, jak podniosły się głosy przy nominacji Heatha Ledgera, że nie pasuje on do roli arcymistrza zbrodni. Co najwyżej może czyścić buty Jackowi Nicholsonowi. Jak bardzo mylne były to opinie można przekonać się po filmie. Nicholson jedynie zagrał Jokera, natomiast Ledger całkowicie identyfikuje się z tą postacią, przez co stworzył jedną z najbardziej niezapomnianych i przerażających kreacji ostatnich lat. Jego pojawienie się na ekranie elektryzuje widza. Doskonała mimika twarzy, drobne gesty, ruchy – Ledger gra całym sobą, nie zapominając o żadnym detalu aktorskiego rzemiosła. W połączeniu z upiornym makijażem i przeraźliwym śmiechem otrzymujemy złoczyńcę wszech czasów. Obecnie nikt nie jest w stanie równać się z jego rolą.
U Tima Burtona Harvey Dent był tylko papierową postacią, u Schumachera „kolorowym cudakiem”, natomiast u Nolana jest najbardziej wyrazistym charakterem. Nadzieja, promyk światła dla mrocznego miasta posiada dobroduszną twarz Aarona Eckharta. Okazuje się, że pieniądze nie są jedynym źródłem, które może korumpować człowieka. Jest nią władza, chęć zemsty i ukarania winnych. Mimo szlachetnych pobudek, Dent staje się tym, co uparcie zwalczał - staje się ofiarą własnej filozofii. Słów, które wypowiada, nie sposób nie zapamiętać: „Albo giniesz bohaterem, albo żyjesz tak długo, by zobaczyć jak stajesz się złoczyńcą”. Eckhartowi udało się nie zostać stłamszonym przez inne gwiazdy obrazu, tworząc silną, a zarazem tragiczną kreację.
Zamianę Katie Holmes na Maggie Gyllenhaal również postrzegam jako duży plus. Siostra filmowego Donniego Darko swobodniej czuje się w roli Rachel Dawes, co zresztą dobitnie widać na ekranie. Weteranów kina - Michaela Caine’a i Morgana Freemana nie trzeba nikomu chyba przedstawiać. Obaj grają na wysokim poziomie, a Alfred w interpretacji Anglika to po prostu mistrzostwo.
Pragnąc zanalizować postępowanie Jokera – wysłannika chaosu, szaleńca i sadysty, można uzyskać co najwyżej powierzchowną ocenę jego charakteru. Ma więcej twarzy, niż Batman „zabawek”. Doskonałe ukazanie psychopatycznej osobowości Jokera widać w scenach opowiadania przez niego „swojej historii”, za każdym razem innej. Na przykładzie Batmana i Denta widzimy cienką granicę, która rysuje się między bohaterem a przestępcą. Ale nie tylko na nich skupia się reżyser. Również mocniej niż do tej pory akcentuje uczciwość policjantów, a z postaci Jima Gordona robi jednego z głównych aktorów dramatu. I chyba był już czas najwyższy pozwolić rozwinąć skrzydła Gary’emu Oldmanowi, który obok Ledgera jest kolejną znakomitością tego obrazu.
Niezaprzeczalnie Christopher Nolan osiągnął to, czego nie udało się nikomu przed nim do tej pory. Wprawdzie zarówno Burton, Raimi czy Singer wykazali się niezwykłym zmysłem przy tworzeniu własnych wizji komiksowych adaptacji, ale żaden z nich nie wzniósł się ponad to. Zrobił to Nolan. „Mroczny rycerz” w moim odczuciu nie jest kinem rozrywkowym. Twórca „Memento” nakręcił dzieło po części realistyczne, thriller z wyrazistymi kreacjami aktorskimi, grą na najwyższym światowym poziomie, obraz dramatyczny i niejednoznaczny w odbiorze. Rozterki natury moralnej są tu na porządku dziennym. Stworzył studium ludzkiej natury i to nie tylko osoby Jokera, ale praktycznie każdej ważnej postaci filmu. Joker jest tylko narzędziem, które porusza trybiki maszyny odsłaniającej prawdziwe ludzkie oblicze.
Wielowątkowa fabuła, która na początku może się wydawać zbyt rozbudowana, stanowi idealny przepis na inteligentne kino o komiksowym rodowodzie. Kwintesencją obrazu są żywe, soczyste dialogi. Nie ma zbędnych kwestii. Każde słowo jest wyważone do granic możliwości, a „Mroczny rycerz” obfituje w one-linery, które można przytaczać w nieskończoność. To nie są puste słowa, tak często padające z ust filmowych herosów.
Mimo dwuipółgodzinnego seansu, film ani przez moment się nie dłuży. Każda scena wydaje się być istotna, dlatego z zapartym tchem śledzimy kolejne rozmowy czy sceny akcji. Wizualnie „Mroczny rycerz” to majstersztyk; świetne ujęcia, znakomita praca kamery, efekty specjalne na wysokim poziomie aplikowane z wyczuciem, aby stanowiły jedynie uzupełnienie gry aktorskiej. Całokształt okraszony został sugestywną i klimatyczną muzyką duetu Zimmer - Howard. Innymi słowy - dzieło kompletne. Minusów jest niewiele i nie są one w stanie przesłonić ogółu.
Nolan konsekwentnie buduje autonomiczną wizję Batmana, czerpiąc inspiracje z komiksów, co jest rzeczą naturalną, ale również daje do zrozumienia widzowi, że w jego filmie wszystko ma prawo się wydarzyć. Dla niego nie ma świętości, nie ma nieśmiertelnych postaci i naprawdę każdy może zginąć. To siła nolanowskiej filozofii pojmowania świata Batmana, mrocznego i nieprzewidywalnego.
Drugi akt historii Mrocznego Rycerza to dzieło absolutnie zasługujące na atencję, trzymające w napięciu od pierwszej sceny do samego końca. Twórcy postawili sobie poprzeczkę bardzo wysoko przed trzecim epizodem. Wierzę w Christophera Nolana, iż sprosta temu wyzwaniu, jednocześnie prezentując kolejne arcydzieło. Patrząc na to, co zrobił przy drugiej części, czekam z niecierpliwością.
10/10
Zobacz także:
- Pierwsza recenzja "Mrocznego rycerza"
Tytuł: "Mroczny rycerz"
Reżyseria: Christopher Nolan
Scenariusz: Christopher Nolan, Jonathan Nolan
Na podstawie pomysłu: David S. Goyer, Christopher Nolan
Obsada:
- Christian Bale
- Heath Ledger
- Aaron Eckhart
- Michael Caine
- Maggie Gyllenhaal
- Gary Oldman
- Morgan Freeman
- Eric Roberts
- Cillian Murphy
Muzyka: Hans Zimmer, James Newton Howard
Zdjęcia: Wally Pfister
Montaż: Lee Smith
Kostiumy: Lindy Hemming
Czas trwania: 152 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...