"Mumia: Grobowiec Cesarza Smoka" - recenzja
Dodane: 02-08-2008 12:00 ()
Pamiętam, jak w 1999 roku pojawiła się w kinach pierwsza część „Mumii” z Brendanem Fraserem. Szedłem na nią z nastawieniem, że obejrzę poważny horror z elementami tajemnicy (klątwa Tutenchamona itp.). Zamiast tego dostałem pełną gagów i żartów komedię w stylu Indiany Jonesa. Przyznam, że początkowo byłem mocno zawiedziony. Aż któregoś razu obejrzałem film jeszcze raz i stwierdziłem, że jest dobry. A może nawet bardzo dobry. Oczywiście jako komedia, a nie horror. Właściwe nastawienie jest kluczowe. Oglądałem potem pierwszą część jeszcze dwa razy, podobnym uznaniem (choć trochę mniejszym) darzę drugą część cyklu.
Ze względu na ten sentyment, wybrałem się wczoraj na „Mumię”. Oczekiwań nie miałem wygórowanych, w sumie trailer pokazywał wystarczająco dużo i można było przewidzieć, czego się po tym filmie spodziewać. Mimo wszystko jestem trochę zawiedziony i uważam, że „Grobowiec Króla Smoka” to najsłabsza część cyklu.
Zacznę od największej wady, czyli braku Rachel Weisz w roli Evelyn. Bardzo lubię Rachel, doceniam za świetną rolę we "Wrogu u bram" i uważam, że jest niezastąpiona w roli lekko gapowatej, ale jakże uroczej partnerki Ricka O'Connella. I nie chodzi tu o trochę sztuczny brytyjski akcent. Po prostu Marii Bello brakuje tego czegoś, co miała Rachel. Jest ładna, jest urocza, ale to nie to. Między nią a Rickiem jest romantycznie, ale bez tej iskry, którą było widać w poprzednich częściach. Zresztą, nawet Fraser jest inny, wydaje się mówić całym swoim ciałem: kiedy ten film się skończy??? Syn Ricka i Evelyn jest za stary w porównaniu do wieku swoich rodziców. Chyba powinni wybrać młodszego aktora (takiego jak Shia LeBeouf/Mutt w „Indianie Jonesie 4”) albo bardziej postarzyć rodziców. Ich potomek wypada bardzo przeciętnie, jest „haydenowo-christiansenowy” czyli drewniany... Co prawda, Jonathan trochę ratuje dialogi, ale robi to odrobinę na siłę.
Elementów obrazu, do których odnoszę się krytycznie, jest znacznie więcej. Na początku filmu Chińczycy mówią po chińsku, Amerykanie po angielsku. Potem coraz częściej Chińczycy zaczynają mówić po angielsku. Już najbardziej zdziwiło mnie, jak Zi Juan zaczęła inkantować po angielsku starożytne wezwanie "mścicieli spod Wielkiego Muru". Moje zdziwienie dopełniło się, kiedy umierająca Zi Juan wygłosiła swoje ostatnie słowa do swojej córki również po angielsku... W takich chwilach chyba naturalne jest mówienie w języku ojczystym... A poza tym, pilnując starożytnego grobowca przez dwa tysiące lat, ciężko nauczyć się angielskiego.
Kolejna sprawa - skoro cesarz Han był taki potężny, to czemu nie pożarł/nie spalił/nie rozszarpał wszystkich swoich przeciwników zaraz po przemianie w smoka? Albo potem, czemu nie uderzył Ricka tak, żeby mu głowa odpadła? Aż tak się przejął wezwaniem do honorowej walki?
A propos zaskakujących zwrotów akcji w scenariuszu, który się i tak kupy nie trzyma, to mamy jeszcze śliczne futrzaki, czyli Yeti. Przyznam, że jak się pojawiły, to aż mi szczęka opadła, ale nie z zachwytu. Jakby jeszcze było mało efektów komputerowych... Zresztą CGI w tym filmie wcale nie są dobre - za bardzo rzucają się w oczy, a czasami są wręcz kiczowate (jak np. twarze Zi Juan i generała Minga w końcówce).
Kusze używane przez chińskich żołnierzy z terakoty na początku obudziły moje zdziwienie, ale po sprawdzeniu wyszły braki w mojej wiedzy. Chińczycy mieli kusze już 300 - 400 lat przed narodzinami Chrystusa. Ale czy zauważyliście, z czego strzelali żołnierze generała Yanga? Jak dla mnie, to był Kałasznikow wzór 47. Akcja filmu rozgrywa się w 1946 roku, wtedy AK47 dopiero testowano, a armia radziecka zaczęła używać pierwszych egzemplarzy w 1947 roku. Armia chińska zaczęła używać AK47 w 1949 roku... Tak, wiem, czepiam się...
I jeszcze jedna rzecz. O ile się nie mylę - terakotowa armia była wyposażona w prawdziwą broń, ale po 2000 lat drewno się chyba rozpada. Kusza by tego nie wytrzymała.
Jak się już czepiam szczegółów, to jeśli samolot przeważy tak bardzo do przodu (ok. 45 stopni lub więcej), na dodatek na skraju lodowego urwiska, to szanse na uniknięcie katastrofy są równie wysokie, jak na trafienie szóstki w totolotku... Zresztą, podobne szanse ma się na ocalenie w tramwaju trafionym ognistą kulą, bycie w pobliżu eksplodującej ciężarówki z fajerwerkami (Szanghaj, na początku filmu), czy też przeżycie uderzenia himalajskiej lawiny (generał Yang, droga do Shangri-La) lub centralnego uderzenia całkiem sporej bomby w auto (znów generał Yang).
To nie koniec momentów, kiedy mój miernik poziomu niedorzeczności popiskiwał cichutko. Tak, wiem, to film o mumii, więc dlaczego miałoby w nim nie być więcej niedorzecznych elementów. Ale może dlatego właśnie pierwsza część była tak dobra, bo poza obandażowanym martwiakiem resztę dało się racjonalnie wytłumaczyć.
A poza tym to była „Mumia” bez mumii. Nie było bandaży, a cesarz był z terakoty. Ciekawi mnie tylko, czy Zi Juan sama wykopała grobowiec i wniosła tam te wszystkie figury? Czy nie mogła ich rozbić, a cesarza dziabnąć sztyletem i zapomnieć o całej sprawie? I dlaczego władca "wypiekł" się w innej pozie niż stał potem na wozie? Imperator zastygł w pozie przerażenia, ręce miał uniesione, patrzył w górę i był z terakoty... A woźnica był z metalu i miał zupełnie inną pozę. Jak można oblać terakotowy posąg metalem, żeby stworzyć posąg o innym kształcie (i mniej więcej tych samych rozmiarach)??? Tak, wiem, czepiam się...
Ogólnie uważam, że w filmie znalazło się za dużo efekciarstwa i niedorzeczności, które próbowały usilnie zatuszować wątłą fabułę. Solidne trzy z dwoma minusami, jak mawiał jeden mój doktor na studiach. Z niepokojem czekam na „Mumię 4” w Machu Picchu...
3=
Tytuł: "Mumia: Grobowiec Cesarza Smoka"
Reżyseria: Rob Cohen
Scenariusz: Miles Millar, Alfred Gough
Obsada:
- Brendan Fraser
- Jet Li
- Maria Bello
- John Hannah
- Michelle Yeoh
- Luke Ford
- Isabella Leong
Zdjęcia: Simon Duggan
Muzyka: Randy Edelman
Montaż: Kelly Matsumoto, Joel Negron
Kostiumy: Sanja Milković Hays
Czas trwania: 114 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...