"Lot 93" - recenzja
Dodane: 24-09-2006 16:41 ()
W Hollywood minął okres wielkiego terrorystycznego milczenia. Skończyło się cyfrowe lub montażowe usuwanie wież z filmów, w telewizjach przestano panicznie obawiać się emisji filmów typu „Prawdziwe Kłamstwa". Pięć lat po terrorystycznym ataku na USA rozpoczyna się okres filmów nie-dokumentalnych traktujących o historii z 11. września 2001 roku. Wydarzenia te bez wątpienia zmieniły świat. Terroryzm i związane z nim lęki, manipulacje polityczne czy nawet satyra, na stałe zagnieździły się w kulturze. Zwolniona blokada filmów fabularnych opowiadających o wydarzeniach tamtego dnia zaowocowała niemal od razu trzema filmami: „World Trade Center" (premiera ustalona na 6 października) - historia z perspektywy ratownika, oraz dwoma opowiadającymi o jedynym porwanym samolocie, który nie osiągnął celu - „Flight 93" oraz „United 93" (u nas tytuł przetłumaczono na „Lot 93") - pierwszy to produkcja telewizyjna, drugi - kinowa. Oba, rzecz jasna są mylone i ciekaw jestem, jak przetłumaczony zostanie pierwszy tytuł, gdy trafi do naszych wypożyczalni.
Realizacja takiego filmu to stąpanie po bardzo niepewnym gruncie - ponad wszelką wątpliwość znajdzie się spora grupa niezadowolonych podobnie jak w przypadku ekranizacji bestsellerowej książki, czy sequela kultowego dzieła. Sporym wyczynem jest przypodobanie się choćby części widowni. Można popełnić szereg błędów - przesadny patos, patriotyzm, dłużyzny, które zamęczają widza wraz z terroryzowanymi bohaterami. Można też popełnić zawodowe samobójstwo i zrealizować Air Force One lub inny niezbyt wysokich lotów dramat akcji. Są również inne pułapki - kiepskie aktorstwo lub sprzyjanie grupie hołdującej jakiejś konkretniej wersji wydarzeń. Można powiedzieć, że reżyser i zarazem twórca scenariusza Paul Greengrass uniknął tych wszystkich wad.
„United 93" zrealizowano tak, by widz był bliższy wrażeniu, że ogląda dokument lub reportaż a nie kinowe widowisko. WTC widzimy przez okno wieży kontroli lotów oraz w CNN wyświetlanym w Noradzie. Samolot z zewnątrz zobaczymy jedynie na płycie lotniska. Cała reszta to sceny dialogowe pomiędzy nieznanymi aktorami. Tu przejdę do kolejnej istotnej rzeczy - nie tylko brak tutaj znanych nazwisk, ale co niespotykane, brak nawet grupy głównych bohaterów. Akcja jest prowadzona w taki sposób, że nikt nie może pretendować do miana postaci pierwszoplanowej.
Zastanawiam się, ile było w tym zwykłej obawy przed zarzutami o efekciarstwo i nadmierną fabularyzację. Można wręcz odnieść wrażenie, że mamy do czynienia ze strachem przed widowiskowością. Jeśli dodać do tego niemal zupełny brak muzyki, wówczas to naprawdę wygląda jak kinowy dokument.
Film jest przejmujący i to kolejna z jego zalet. Nie ma tu żadnych dopowiedzeń, spiskowych teorii ani wciskania widzowi „wersji oficjalnych". Porywacze są arabami, ale nie wiemy kto zaplanował atak, ani co było celem ostatniego z samolotów. Czasami odnoszę wrażenie, że filmy kończą się zbyt późno. Reżyser mówi zbyt wiele, stara się do przesady wygłosić epilog lub zasugerować interpretację swojego dzieła (w ostatnich latach celował w tym Steven Spielberg). To kolejny błąd którego uniknął film United 93. Kończy się w idealnym momencie, sprawiając że wielu widzów będzie odczuwało dreszcz emocji podczas wychodzenia z kina. Duże brawa panie Greengrass.
Ocena: 5/6
Lot 93
United 93
Reżyseria: Paul Greengrass
Scenariusz: Paul Greengrass
Muzyka: John Powell
Obsada: -nikt znany-
Czas trwania: 111 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...