Recenzja książki "Wypychacz zwierząt" Jarosława Grzędowicza

Autor: Adam Florczyk Redaktor: Elanor

Dodane: 30-07-2008 17:35 ()


Wydawanie płyt „the best of” ma swoje określone cele: wypełnienie czasu między nowymi albumami, przygotowanie esencji z twórczości dla potencjalnego nowego odbiorcy, budowanie przywiązania do marki artysty. Trochę podobnie jest ze zbiorami opowiadań, na które składają się teksty już wcześniej publikowane. „Fabryka Słów” doskonale zdaje sobie sprawę z korzyści, jakie płyną z wydawania „zbiorów z przebojami” i stosuje tę strategię od pewnego czasu. Ostatnio padło na megagwiazdę tego wydawnictwa – Jarosława Grzędowicza, który zebrał swoje teksty w książce „Wypychacz zwierząt.”

Sięgając po najnowszą publikację Grzędowicza trzeba mieć świadomość, że składają się na nią jedynie powtórki. Czy to zarzut? Niekoniecznie. Po pierwsze, otrzymujemy towar już sprawdzony i doceniony (w „Wypychaczu zwierząt” znajdziemy opowiadania nagrodzone Zajdlem i Sfinksem). Po drugie, mało kto śledzi wszystkie polskie antologie, więc jest to doskonała okazja do nadrobienia zaległości. Po trzecie i najważniejsze, Grzędowicz jest na tyle sprawnym i utalentowanym pisarzem, że repetytorium z jego twórczości to sama przyjemność.

Konstrukcja tomu jest prosta i przejrzysta. Opowiadania publikowane wcześniej przede wszystkim w antologiach tematycznych „Fabryki Słów” (wyjątek stanowią jedynie „Buran wieje z tamtej strony” z „Wizji Alternatywnych” oraz „Weekend w Spestreku” z „PL+50”) poprzeplatane są klasycznymi short stories znanymi z dodatku literackiego „Faktu”. Miniatury te nie tylko funkcjonują na zasadzie przerywników, ale przede wszystkim pokazują Grzędowicza jako doskonałego warsztatowca, świetnie panującego nad literackim tworzywem. A nie jest prosto pisać zwięźle, treściwie i zaskakująco zarazem. Jako materiał szkoleniowy dla przyszłych autorów polecam szczególnie: przewrotną historie o duchach „Hobby ciotki Konstancji”; przepis na oddanego pracownika w „Nagrodzie” oraz tytułowego „Wypychacza zwierząt”.

Wskazówek dla adeptów sztuki pisarskiej jest tu zresztą znacznie więcej. Można chociażby podpatrzyć jak radzić sobie z tematem, który wybitnie nie leży. Pisząc w posłowiu o „Zegarmistrzu i łowcu motyli” (opowiadaniu pierwotnie opublikowanym w antologii „Tempus Fugit”) Grzędowicz szczerze przyznaje, iż nie lubi pisać o podróżach w czasie. I to widać. Brak w tym tekście lekkości, a autor momentami sam się w swojej teorii gubi. Opowiadanie broni się jednak oryginalnym i przewrotnym pomysłem systemowego wykorzystania tzw. „efektu motyla”. Grzędowicz stawia na odmienne, awangardowe ujęcie tego klasycznego motywu SF, łącząc go przewrotnie z innym żelaznym tematem gatunku: inwazją. Tym razem nie obcych, lecz przeszłości, która zmienia się i ciąży na strzałce czasu ku wchłonięciu naszej teraźniejszości. Oczywiście gdyby rozłożyć „Zegarmistrza i łowcę motyli” pod kątem logiki, to podobnie jak w przypadku większości tekstów o zabawie z czasem, łatwo można by znaleźć fundamentalne nieścisłości. Ale uznanie na pewno należy się za brawurowy pomysł i pytania o relatywizm moralny, które wplecione są między wierszami.

Z motywem inwazji w bardziej klasycznym wydaniu mamy do czynienia również w opowiadaniu „Farewell Blues” (znanym ze zbioru „Niech żyje Polska. Hura!”). Jest to nostalgiczna opowieść o ludziach zmęczonych swoim światem, którzy łatwo dają się skusić wizją „utopii” obcych. I mniej jest to tekst o samych kosmitach, a bardziej o jednostkach, które chcą uciec. Jak najdalej, bez względu na koszty. W tym tekście, podobnie zresztą jak w całym zbiorze, Grzędowicz mocno zaznacza swój liberalny światopogląd. Piotr, główny bohater, stara się uciec od państwa tłamszącego jego wolność kolejnymi idiotycznymi przepisami i permanentną inwigilacją. Na jego oczach świat staje na głowie, a ludzie sami organizują sobie piekło – dlatego tak łatwo daje skusić się alternatywie podsuwanej przez przybyszów z kosmosu.

Równie „zaangażowanym” opowiadaniem jest „Weekend w Spestreku”, gdzie Grzędowicz roztacza wizję Polski i Europy przyszłości, sztucznie podzielonych na rejony wolnorynkowe i sfery „państwa opiekuńczego”. Sporo w tym tekście publicystyki i ostrzeżeń przed wszelkimi wypaczonymi formami politycznej poprawności, ukrytym totalitaryzmem i przekonaniem, że to państwo najlepiej wie co jest najlepsze dla jego obywateli. Trochę szkoda, że przy tym wszystkim fabuła schodzi na drugi plan. Mamy świetne kontrastowe zestawienie dwóch światów. Liberalnego, opartego na wolności jednostki, który błyskawicznie się rozwija. Oraz zacofanego totalitaryzmu, gdzie centrala sprawuje władzę nad duszami i ciałami obywateli, a wszystko opiera się na kłamstwie i służbie ideologii. Za to sama akcja, choć sensacyjna i widowiskowa, jest tu dość pretekstowa. Sugeruje ledwie ciekawe wątki, zatrzymując się jedynie na powierzchni. Niemniej „Weekend w Spestreku” i „Farewell Blues” dowodzą, że Grzędowicz jest godnym kontynuatorem polskiej fantastyki socjologicznej i potrafi uprawiać ją tak, by przystawała do współczesnych czasów.

Największą jednak siłą prozy Grzędowicza jest jej różnorodność. Autor ten czuje się doskonale w wielu stylach i klimatach. Świadczy o tym choćby fakt, że trzy najlepsze opowiadania tego zbioru: „Buran wieje z tamtej strony”, „Wilcza zamieć” oraz „Pocałunek Loisetty” są zupełnie różne. Ten pierwszy tekst to klimatyczna, kameralna historia o zetknięciu się dwóch światów alternatywnych. Bezpośrednie zderzenie rzeczywistości ZSRR z Rosją, w której nie było rewolucji październikowej i rozkwitł kapitalizm. Odwróciły się też bieguny zimnej wojny. Bowiem ta Inna Rosja, choć jest najbardziej rozwiniętym krajem świata, uwikłana jest w konflikt z socjalistyczną wersją alternatywnej Ameryki. Bohaterami opowiadania jest dwoje Rosjan z alternatywnych torów historii, którzy odcięci od reszty świata syberyjskim żywiołem, starają się porozumieć i zrozumieć obce sobie światy. Mocno przegadana ta historia, choć z finałem godnym kina akcji. Udało się jednak Grzędowiczowi oddać tu ducha rosyjskiej literatury i tę tęsknotę za „dobrym sąsiadem Rosjaninem”, o którym wspomina w posłowiu. W pełni zasłużenie „Buran wieje z tamtej strony” został wyróżniony Sfinksem w kategorii opowiadanie roku 2004.

O „Wilczej Zamieci” (antologia „Deszcze Niespokojne”) nie potrzeba zbyt wiele mówić, bo jest to opowiadanie doskonale znane i docenione (Zajdel 2006). Historia z końca II wojny światowej, opowiadająca o załodze niemieckiej łodzi podwodnej, która przedostaje się do skandynawskich zaświatów, by tam szukać sprzymierzeńców. Okultyzm w służbie III Rzeszy nie jest tematem nowym i oryginalnym, ale z perspektywy czasu widać, że Grzędowicz „wygrał” ten tekst świetnie łącząc różne stylistyki. Hiperrealistyczne opisy życia na łodzi podwodnej zestawił z żartobliwym, przerysowanym obrazem skandynawskich bóstw - co dało w sumie piorunujący efekt. Z jednej strony tragizm i przerażenie niemieckiej załogi, świadomej nieuchronnie zbliżającej się klęski, a z drugiej sceny jak z podrzędnej gry komputerowej czy komiksu. I to razem świetnie zagrało. Ten zmysł do spajania ze sobą wydawałoby się nieprzystających elementów, to kolejny znak rozpoznawczy Grzędowicza – na nim opiera się między innymi sukces cyklu „Pan Lodowego Ogrodu”.

Jednak dla mnie perełką tomu jest „Pocałunek Loisetty” (opowiadanie które premierę miało w antologii „Małodobry”). Ten nastrojowy, wstrząsający tekst jest jednym z moich ulubionych w dorobku tego autora. Jakąś niezwykłą siłę oddziaływania ma ta historia kata o dość niezwykłej umiejętności wglądu w prawdę. Sporo tu przemocy i okrucieństwa, ale nie mogło by inaczej w opowiadaniu o szalonym świecie rewolucji francuskiej i osobowym złu. W krótkiej formie, prostymi pisarskimi środkami udało się Grzędowiczowi naszkicować naprawdę przejmująca opowieść, pełną autentycznych emocji. Jednym słowem lektura obowiązkowa.

Podsumowując, trzeba przyznać, że „Wypychacz zwierząt” to doskonały pisarsko, niegłupi zbiór, który z pewnością trafi do szerokiego odbiorcy. Ale szczerze trzeba również pokreślić, że jest to zbiór jedynie odgrzewanych tekstów. Mimo wszystko brakuje choćby jednego premierowego opowiadania, które byłoby ukłonem w stronę czytelnika, miłym gestem, dodatkowo motywującym do wydania 29,99zł. Współcześnie większość składanek „the best of” ma ten jeden nowy singiel, na którym opiera się promocja całości. Tej lekcji Grzędowicz nie odrobił i tego zabrakło by skończyć lekturę „Wypychacza zwierząt” z pełną satysfakcją.

 

 

Tytuł: „Wypychacz zwierząt”

Autor: Jarosław Grzędowicz

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Rok wydania: 2008

Wymiary: 125 x 195

Liczba stron: 472

Oprawa: miękka


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...