Caamora - "Walk on Water" EP - recenzja.

Autor: Izabella "slavian_ignis" Pacek Redaktor: Levir

Dodane: 29-07-2008 14:40 ()


Redakcja tekstu: Levir

 

Arjen Lucassen szerzej znany jako Ayreon powinien się mieć na baczności. Niedawno przybył mu kolejny konkurent - Clive Nolan, który wraz z polską wokalistką Agnieszką Świtą stworzył projekt pod nazwą Caamora. Prezentujemy recenzję EP-ki "Walk on Water" mającej za zadanie zachęcić do zapoznania się z wydanym niedawno pełnometrażowym albumem.

 

Clive Nolan pozazdrościł Arjenowi Lucassenowi sukcesów Stream of Passion i postanowił stworzyć własny projekt będący odpowiedzią na sukcesy Ayreona i Marceli Bovio. Tak na pierwszy rzut oka można stwierdzić o EP-ce Caamory, stanowiącej rezultat twórczej współpracy znanego z Areny i Pendragona Nolana i ukrywającej się pod pseudonimem Ag polskiej wokalistki, Agnieszki Świty. Projekt powstał w lutym 2005 roku i od tego czasu zdążył wydać dwie EP-ki: „Closer” (2007) i „Walk on Water” (z tego samego roku), oraz rockową operę pt. „She”. EP-ka „Walk on Water” jest przedsmakiem tego dzieła, bo złożyły się na nią m.in. dwa utwory pochodzące z „She”: „Shadows” i „Invisible”. Jak na niewielki, czteroczęsciowy urywek twórczości Caamory, materiał wydany pod skrzydłami Metal Mind Productions niejako pokazuje wizję, w jakim kierunku zamierza pójść nowy projekt doświadczonego muzyka sceny progresywnej, zasilony wokalnymi wpływami Ag. A jak na początek, szykuje się całkiem, całkiem. Tym bardziej, że zadbano także o kontekst literacki – motywem przewodnim utworów „Shadows” i „Invisible” jest twórczość nikogo innego, jak samego H. Ridera Haggarda, autora m.in. "Kopalni Króla Salomona".

EP-ka składa się z czterech utworów. W celach promocyjnych dobranych na zasadzie kontrastu ballad z utworami o większej ekspresji. Taki niewątpliwie jest otwierający EP-kę „Walk on Water”. Przebojowy, w niektórych partiach drapieżny kawałek z łatwo wpadającą w ucho melodią idealnie pasuje na energetyczny wstęp. Nie brak tutaj literackiego zacięcia – mamy rozbudowaną, urozmaiconą operowym duetem Nolana i Świty kompozycję, przypominającą początek typowego, operowego widowiska. Wątek ten przewijać się będzie w dalszej części playlisty.

Następny w kolejności utwór pt. „Shadows” zaczyna się w nietypowy sposób. Szept Agnieszki, w tle intrygująca, kojarząca się z przyśpieszonym biciem zegara melodia, narastający, złowieszczy dreszcz w miarę zbliżania się do końca zwrotek. Finałem zwrotek jest uroczyście odśpiewany przez oboje wokalistów refren, nieco w stylu starego, dobrego rocka z domieszką progresji. Cały utwór nasuwa na myśl podróż w rytm szybko przesuwających się wskazówek zegara, prowadzony konsekwentnie przez zwrotki po to, aby w końcu zaakcentować je hardrockową kulminacją. Duża zasługa w tym transujących partii klawiszy Nolana, które w zestawieniu z brzmieniem gitary i basu, są fantastycznym tłem dla wokalnych popisów Ag.

Trzeci z rzędu „I can see your house from here” to kawałek aspirujący do miana epickiej ballady, z tym, że nieco żywszy. Trudno jednak mu dorównać poprzedniemu. Owszem, ciekawie wypada w niektórych partiach wysunięcie się na pierwszy plan gitary (tuż po refrenie drugiej zwrotki) i mocne tło perkusji w refrenie, lecz na tym kończy się moje wyliczanie zalet nad tym utworem. Refren i chórki kojarzą mi się co nieco z balladami w stylu metal opery, choć zdecydowanie bliższe są tutaj operowe wpływy, które jednak wydają mi się zbyt oklepane i odnosi się wrażenie, że wcześniej już gdzieś zasłyszane. Nie jest to zły kawałek, ale też czuje się wrażenie monotonii, zbyt dużych nawiązań do hard rocka lub operowego metalu, które mnie, jako miłośniczkę czystego progresu, zupełnie nie przekonują. Można chyba było być w tym wypadku bardziej oryginalnym i skorzystać z bogatego doświadczenia muzyków, biorących udział w nagraniu.

W jakimś stopniu rekompensatę stanowi utwór „Invisible”. Moim zdaniem najbliższy temu, co miało być głównym motorem działań muzycznych w tym materiale: połączenie muzycznego polotu i fantazji z literackością. Spokojna, lekko smutnawa ballada urzeka delikatną grą na fortepianie i poetycko-epickim nastrojem. Rzec można, przeniesieniem odbiorcy w krainę dziwów sennych, bo utwór sugestywnie działa na wyobraźnię I trudno tej oniryczności nie ulec. Ożywczo działa za to wspólnie zaśpiewany refren wzbogacany chórkami. Poza tym, na uwagę zasługuje świeżość piosenki - obok „Shadows” to drugi utwór na EP-ce, w którym widać, że Caamora stawia na indywidualną kreatywność w pracy nad własną muzyką i z powodzeniem to wykorzystuje. Biorąc pod uwagę, że to już ostatni punkt nagrania, można stwierdzić, że Caamora ma nosa do udanych finałów. Po mocnym wykopie w „Walk on Water” trudno o lepszy efekt tej muzycznej wędrówki pod hasłem rock opery.

Caamora. Nazwa projektu ma związek z ogniem, znaczy bowiem tyle, co „oczyszczenie przez ogień”. W tym wypadku nie mogłoby być inaczej. Mimo słowa woda w tytule na Ep-ce przeważa ogień. A to głównie za sprawą słowiańskiego temperamentu wokalistki, który daje znać tu i tam (dwa początkowe utwory pokazują to w szczególności). Trzeba więc przyznać, że mimo młodego wieku, Świta radzi sobie na wokalu doskonale. Czysty, piękny głos, z operowymi naleciałościami, w niektórych momentach daje znać o swojej dynamice i drapieżności. Efekty przechodzą oczekiwania słuchaczy: mamy na polskiej scenie progresywnej kobietę, którą można śmiało porównać do fenomenalnej Marceli Bovio, choć na szczęście, tym razem każda z pań zachowała swoją muzyczną odrębność. Wydaje mi się też, że w przypadku Caamory jest mniejszy nacisk na gitary. Clive Nolan oczywiście też miał niemały wpływ na nagranie. Jego doświadczenie związane z Areną i Pendragonem zaowocowało dojrzałym projektem, który mimo pewnych wpływów poprzednich przedsięwzięć, poszerza znacznie granice tego, z czym Nolan miał do czynienia do tej pory. Nie jest on zresztą jedynym uzdolnionym w gronie muzyków biorących udział w nagraniu. Warto wspomnieć takie nazwiska jak Mark Westwood (gitara, Neo), John Jowitt (bas, IQ) oraz Scott Higham (perkusja), aby dostrzec jak bardzo zależało Nolanowi na współpracy z profesjonalistami gatunku. I muszę przyznać, że zespół dopiął swego – udało się nagrać Caamorze EP-kę, która może zachęcić niewtajemniczonych do płyty „She”. Rock-opery, która z pewnością nie zostanie pominięta przez znawców i sympatyków syntezy rocka i opery, ale i fanów muzyki progresywnej. Na koniec warto też uwzględnić fakt, że duetowi nie wystarczyło nagrać dobrej rock-opery. Otóż, dokonali czegoś jeszcze – zaprezentowali ją na żywo m.in. na deskach Teatru Ślaskiego w Katowicach w Halloween 2007, gdzie widzowie byli świadkami przeobrażenia się Ag w Ayeshe, a Nolana w Leo. Niestety, nie miałam okazji być wówczas na tym wydarzeniu, ale mam nadzieję, że zespół jeszcze raz podejmie się podobnej inicjatywy i będę mogła zobaczyć, czy dobry wstęp muzyczny potwierdzają udane występy na żywo.

 

Izabella "slavian_ignis" Pacek

 

 

 

 

 

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...