Penny Arcade Adventures Ep. One - recenzja
Dodane: 16-07-2008 08:14 ()
Korekta: Motyl
Zaczyna się ciekawie - długi tytuł, na którym można sobie połamać język ("Penny Arcade Adventures: On the Rain-Slick Precipice of Darkness - Episode One"), w dodatku dopiero pierwszy epizod serii. Wygląda jak karykatura gry i szczerze mówiąc, jest to poniekąd prawda. A wszystko zaczęło się od internetowego komiksu.
Four Gods wait on the windowsill
„Penny Arcade" to sieciowy komiks, tworzony przez Jerry'ego Hopkinsa oraz Mike'a Krahulika. Istnieje od 1998 roku i jak na razie zgromadził sobie ogromne rzesze fanów. Nikt, kto mianuje się prawdziwym graczem nie może przejść obojętnie obok tego tytułu. Główną tematyką są oczywiście gry komputerowe, cały biznes z nimi związany oraz wszelkie pokrewne tematy. Kolejne komiksowe paski to celna krytyka najnowszych tytułów, decyzji branżowych gigantów czy też wszelkich tematów związanych z fantastyką (którym zawsze towarzyszy odpowiedni komentarz na blogu twórców). Tak, zgadza się - nawet zwykli fani fantastyki nie mający zbyt wiele wspólnego z komputerem znajdą tu różne nawiązania do ich ulubionych książek, karcianek czy RPGów.
Głównymi bohaterami są Tycho Brahe oraz John Gabriel - alter-ego twórców. To właśnie u ich boku w omawianej poniżej grze będzie miał okazję stanąć gracz. Tych dwóch przyjaciół zawsze prowadzi ze sobą zaciekłą batalię, prezentując przy tym dość kontrowersyjne poglądy i spojrzenie na świat. Typowa wybuchowa mieszanka.
Warto dodać, że „Penny Arcade" to nie tylko komiks oraz gra komputerowa - to także fundacja dla dzieci - „Child's Play", oraz konwent dla graczy - PAX.
Where once eight Gods did war and will
Teraz, skoro już wiesz co nieco o komiksie Drogi Czytelniku, pora aby napisać coś więcej o grze. Niestety, od razu na początku wychodzi poważna wada tego tytułu - skierowany jest on głównie do osób, które chociaż w średnim stopniu zaznajomione są z komiksem. Rzecz jasna, zupełny laik również może zagrać i na pewno sprawi mu to przyjemność, ale nie taką jak graczowi, który „wie o co kaman".
Ale jeżeli mimo tego faktu, ktoś zdecyduje się na przygodę z tą produkcją, to na pewno się nie zawiedzie. Po dość klimatycznym intrze przychodzi pora na stworzenie własnej postaci. Oprócz płci naszego bohatera lub bohaterki wybrać możemy również kształt głowy, fryzurę, ubiór oraz minę. Szkoda tylko, że szablonów jest stosunkowo mało, chociaż i tak można stworzyć dość ciekawego awatara. Nie ma tu mowy o jakichkolwiek współczynnikach, typie broni czy tym podobnych rzeczach. Wszystko jest zorganizowane tak, że wraz z postępami w grze będziemy nabywać odpowiednie cechy.
Jakże miłe było moje zaskoczenie, gdy po ukształtowaniu mojego bohatera został on automatycznie „przerysowany" i wstawiony do przerywników filmowych. Tak, zgadza się - jaka by nie była postać, gra przerabia ją tak, że wygląda na ręcznie rysowaną. Wszystkie wstawki filmowe wyglądają jak paski komiksu z częściową tylko animacją, natomiast cały świat gry to już pełny trójwymiar z technologią cell-shadingu. Gracz ma wrażenie, jakby uczestniczył w interaktywnym komiksie, co poniekąd jest prawdą. Cała akcja umiejscowiona jest w okolicach lat dwudziestych ubiegłego wieku, a zaczyna się od zniszczenia naszego domu przez wielkiego robota-sokowirówkę. Gra jest dosyć zakręcona, ale wciągająca opowieść, barwne postacie oraz niezbyt skomplikowane łamigłówki powodują, iż ciężko odchodzi się od monitora. Zresztą ten fakt nie dziwi, gdy okazuje się, że w grze maczał palce sam Ron Gilbert - znany z dwóch pierwszych części „Monkey Island".
And if the Gods themselves may die
Rozgrywka jest dość prosta - kierujemy naszą postacią, wędrując po czterech różnych lokacjach. Towarzyszą nam przy tym Tycho oraz Gabe. Na każdym etapie musimy szukać śladów związanych z gigantycznym robotem. Często w tym celu musimy wykonać zadania zlecane nam przez postacie drugoplanowe. Wszelkie dialogi w grze są zrealizowane w formie dymków - nie uświadczymy tu żadnych głosów oprócz lektora na samym początku. Jeżeli chodzi o zadania, to najczęściej sprowadzają się one do pokonania konkretnych wrogów lub znalezienia odpowiedniego przedmiotu i dostarczenia go do interesanta.
Twórcy zdecydowali się na zorganizowanie walk na sposób japońskich RPGów. Po spotkaniu wrogów, kamera ustawia się w odpowiedniej pozycji tak, że po jednej stronie mamy naszych trzech bohaterów, a po drugiej ich przeciwników. Następuje rzut na inicjatywę, aby określić, kto zaczyna pierwszy. Nasza postać tak samo jak Tycho i Gabe ma do dyspozycji swój zwykły atak, ruch specjalny (wraz z postępem w fabule odblokowywane są nowe ruchy) lub też skorzystanie z jednego z kilku znalezionych przedmiotów (np. apteczka, płyn przyspieszający ładowanie się inicjatywy etc.). Podczas walki ważna jest nie tylko spostrzegawczość (dopasowanie ataków do typu wroga), ale także zręczność - naciśnięcie w odpowiednim momencie spacji spowoduje, że nasza postać zablokuje cios przeciwnika lub też wyprowadzi dodatkowo kontratak. Także same ciosy specjalne wymagają „celnego oka". Również minigry, za pomocą których uzyskujemy specjalne żetony działają na podobnej zasadzie. Wszystkie te elementy są tak zrównoważone, że każdy powinien sobie z nimi poradzić.
What does that say, for you and I?
„Penny Arcade Adventures" to gra, która nie każdemu przypadnie do gustu. Jeżeli ktoś lubi dobry humor (momentami absurdalny), ciekawą historię (jest nawet Cthulhu!), oraz podoba mu się komiks, to zdecydowanie powinien sięgnąć po ten tytuł. Szkoda tylko, że rozgrywka wystarczy na około pięć godzin - to zdecydowanie największa wada tego tytułu. Ale nie ma się czym załamywać - kolejne epizody już w drodze!
PS: Jak na razie twórcy nie mają w planach zwykłej, płytowej dystrybucji swojej gry. Czy się to zmieni? Niewiadomo. Na razie jednak trzeba zadowolić się dystrybucją przez Internet - za pośrednictwem takich platform jak Steam, Greenhouse czy Direct2Drive, za niecałe dwadzieścia dolarów.
Przydatne strony:
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...