Riverside w Piekarach Śląskich - relacja z koncertu
Dodane: 29-06-2008 16:29 ()
Kolejna relacja z cyklu: koncerty. Tym razem zamieszczamy relację z koncertu Riverside w Piekarach Śląskich, w którym nasza redaktorka miała okazję uczestniczyć 13 maja 2008.
Dom Kultury Andaluzja, Piekary Śląskie, 13 maja 2008
Riverside nie trzeba nikomu przedstawiać. Odkąd ukazała się ich pierwsza płyta pt. "Out of myself", jak dotąd najciekawsza z potrójnego dorobku Riverków, ten warszawski band narobił niezłego szumu w światku muzyki progresywnej. Nagle okazało się, że Polacy nie gęsi, swoją scenę progresywną mają i to wcale nie gorszą od tej, na której pałeczkę przejęli weterani gatunku, tacy jak Porcupine Tree czy Dream Theater. Występy Riverside u boku tego ostatniego będą tego najlepszym dowodem. Sama, znając zespół zarówno w wersji światowej (pamiętny występ Riverside jako support podczas europejskiego tournee Dream Theater w czerwcu 2007), jak i też od strony klubowej, po raz kolejny zdecydowałam się obejrzeć tę grupę na żywo, właśnie w kameralnym zaciszu klubu, ściślej w DK Andaluzja w Piekarach Śląskich. Było to 13 maja 2008.
Do Piekar przybyłam jakieś pół godziny przed czasem w towarzystwie Kasi, Agnieszki i Michała, którym dziękuję za współudział w koncercie. Choć już wcześniej słyszałam to i owo o miejscu koncertu, byłam nieco zaskoczona na widok miejsca występu - PRL-owski, umalowany na pastelowo budynek na pierwszy rzut oka kojarzył się raczej z osiedlowym domem kultury niż z klubem, w którym grają sławy gatunku progressive typu Galahad lub Sylvan. To samo sala koncertowa - żaluzje, dyplomy na ścianach oraz jasne ściany przypominały miejsce imprez galowych, daleko odchodząc nastrojem od zaciemnionych zakątków, do których przyzwyczaili nas do tej pory Riverside. Na szczęście, później okazało się, że nie bez powodu Riverside wybrali to miejsce. Znakomite nagłośnienie, duża scena, grupa oddanych fanów w różnym wieku i gorąca pasja dyrektora ośrodka, żeby pokazać ludziom alternatywne spojrzenie na muzykę - całkiem niezły start jak na nieduży klub na obrzeżach jednego z piekarskich osiedli. Starania organizatorów o to, aby w Andaluzji koncert Riverside wypadł nie gorzej niż w bardziej znanych lokalach należy docenić - zadbano o piwo, wodę mineralną i obeszło się bez wstępnych przemówień, jak to niekiedy bywa podczas imprez w tego typu miejscach. Zapewnili nawet miejsca siedzące, choć dla większości gości lepszym rozwiązaniem okazała się ostra pogowanka pod samą sceną.
Na początek koncertu fani też nie musieli specjalnie długo czekać. Wystarczyło kilka gardłowych krzyków w stronę sceny pod adresem zespołu, a muzycy pojawili się na niej równo o 19:30. Oczywiście wokalista zespołu Mariusz Duda nie omieszkał powitać przybyłych na koncert, żartując coś na temat tego, że to na pewno zespół rockowy Riverside dzisiaj gra tutaj, nie zaś jakaś flecistka, jak pisze na jednym z plakatów na parterze budynku, czym wprawił publiczność w dobry humor. Po tym wstępnym zapewnieniu z kim widownia ma do czynienia zabrzmiały pierwsze dźwięki "The Same River". Nie jest to co prawda mój ulubiony utwór, ale jako otwierająca koncert suita wypadł dość dobrze. Po nim też co niektórzy z widowni (w tym również my) przenieśli się pod scenę, zgodnie za namową Mariusza, który podobnie jak fani, dostrzegł specyfikę tego miejsca. Następne utwory setlisty to znane z nowego albumu "Rapid Eye Movement" piosenki: "Ultimate Trip" i "02 Panic Room", oraz starsze propozycje z "Out of myself": tytułowy utwór, podczas którego również fanom udzieliło się śpiewanie refrenu z grupą, czy też przepiękne ballady rodem z tej płyty: "I believe" i "Loose Heart", które z kolei przypadły do gustu tym, którzy lubią się pokołysać w ciemności sali. Takową udało się z czasem osiągnąć - przysłonięcie żaluzji, przez które wpadało tylko zachodzące słońce sprawiło, że sala domu kultury co nieco zbliżyła się klimatem do rasowego klubu dla rockmanów. Swoje trzy grosze po każdej piosence wtrącał też sam Mario, rozśmieszając publiczność anegdotami i śmiesznymi powiedzonkami. Jednak na samym gadaniu zespół nie poprzestał. Jeszcze tego wieczoru panowie zagrali ważniejsze utwory z "Rapid Eye Movement": "Parasomnię", "Rainbow Box" i "Cybernetic Pillow". Nie zabrakło też wcześniejszych utworów: po kolei mieliśmy okazję posłuchać koncertowych wersji "After, Reality Dream III", oraz "Lucid Dream IV". W tym miejscu wokalista, tłumacząc się ograniczeniem czasowym (dochodziła godz 21, czyli to było już 90 minut koncertu), żażartował, że burmistrz miasteczka boi się rozbojów (związanym z sanktuarium kultu maryjnego) i zespół rockowy musi zakończyć swoje show. W tym momencie też muzycy pożegnali się z publiką i zeszli ze sceny.
Fani nie dawali jednak za wygraną. Zaczęli w postaci głośnych okrzyków prosić o bis. Ich determinacja szybko została doceniona - trzy minuty po 21 padły pierwsze nuty pochodzącego z "Second Life Syndrome" - "Artificial Smile." Było to dla wielu słuchaczy, w tym dla mnie, bardzo miłe zaskoczenie, ponieważ jest to utwór często pomijany w graniu na koncertach, a szkoda, bo mnie najbardziej podoba się właśnie w koncertowym, energetycznym wydaniu. Na nim się też nie skończyło. Na koniec nocnej uczty dźwięków w repertuarze koncertowym grupy pojawił się sławny, choć nieco mniej ceniony przez fanów utwór pt. "Conceiving You". Trudno o lepsze podsumowanie występu - fenomenalne wykonanie ballady było jednym z najmocniejszych punktów programu, w którym podczas śpiewania fanów z zespołem widać było łączącą ich jedność. Około wpół do dziesiątej dźwięki ustały i Riverside na dobre powiedzieli „dobranoc" publiczności. Oczywiście, po koncercie nie zapomnieli wyjrzeć do kolejki oczekujących na autografy miłośników grupy. Mnie akurat udało się zdobyć autograf od Piotra „Mitlofa" Kozieradzkiego, który okazał się nie tylko świetnym pałkerem, ale również sympatycznym facetem, skorym do rozmów o muzyce i planach koncertowych Riverków.
Po raz kolejny występ Riverside zapadł mi w pamięć. Nie tylko dlatego, że zespół grał w miejscu pozornie dalekim od standardów rockowego widowiska, ale dlatego, że nawet tutaj zrobił to co robi po mistrzowsku. Przemyślane show, ciekawie dobrana setlista, w której było tyle samo drapieżności jak i nastrojowych ballad, przy tym dobrze nagłośnione - nie ma co, Riverside na koncertach czują się jak ryby w wodzie, nie boją się aranżacji i eksperymentów. Co prawda dla mnie minusem koncertu był brak w setliście oczekiwanych przeze mnie "In Two Minds" i "Schizophrenic's Prayer", ale miejmy nadzieję, że na kolejnym zespół nadrobi zaległości. Starania Andaluzji też warto podkreślić - to miejsce nienajgorzej rokuje, gdyby tylko co nieco zmienić wystrój sali koncertowej, myślę, że Andaluzja mogłaby przyciągnąć jeszcze więcej wybitnych muzyków sceny szeroko pojętego rocka. Występ Riverside na pewno był jednym z ważniejszych wydarzeń tutaj. Dla tych zaś, którzy chodzą na koncerty grupy regularnie, przykładem tego, że Riverside potrafią zagrać również w mniej konwencjonalnych miejscach z niemniej mocnym pazurem.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...