Nici, którymi haftowała
Dodane: 25-06-2008 08:26 ()
- Gadajże już! - poganiali go.
- Dajcież chociaż napić się ździebko i przekąsić coś - odrzekł starzec i chwycił w obie dłonie pokaźny kawał mięsa. Zatopił zęby w mocno przypieczonej baraninie. Głośno przeżuwał i połykał. Kilkanaście par oczu śledziło każdy jego ruch. Po siwej brodzie spływał mu tłuszcz i ciemne piwo. Krople skapywały na lniany kaftan.
Mocno odstawił kufel na stół pełen okruszków chleba.
- Tak to już bywa na tym świecie, gdy parszywej i przebrzydłej wiedźmie nagle żyć się zachciewa jak bogowie nakazali. Wymyśliła sobie raz, że haftować będzie, a ponieważ miała talent ku temu, jak sobie wymyśliła, tak czynić poczęła. W jednej wiosce warsztacik mały otworzyła, a że wiedźmą i czarownicą jest nikomu słówka nie pisnęła. Piękne rzeczy spod jej obrzydłych pazurów wychodziły i jak się baby ze wsi o tym zwiedziały od klientek opędzić się nie mogła. Przecudne wzory na sukniach, obrusach, kaftanach wyszywała. Zielone liście, trawy, kolorowe kwiecie i dziwaczne stwory z kilku kłębków nici wyczarować umiała. Nawet mnisi z świątyni bogini Bulgoty dali się omamić przeklętemu urokowi wiedźmich wytworów i zakupili gobelin ze świętymi scenami, który wyszedł z bluźnierczych szponów nieczystych i zawiesili go przed ołtarzem naszej Bulgoty. Tfu!!!
Splunął na drewnianą podłogę.
- Jej macki obślizgłe dotarły jednak dalej. Pan nasz, książę dowiedziawszy się o jej talentach pięknie wyszywanego płaszcza koronacyjnego zapragnął. A wszyscy wiemy, jaki strojniś i jak próżny okropnie jest nasz książę. Po wiedźmę wysłał swoich dworzan, lecz czarownica za żadną cenę swojej chatki, siedliska zła, opuścić nie chciała. Strasznie brzydziła się władzą, więc żadnych stosunków z panującymi utrzymywać nie miała zamiaru. Ponad to, jak niektórzy gadali, raz pochwycona była i za swe szatańskie praktyki okrutnie torturowana przez ojca, miłościwie nam panującego pana. Dlatego też dworakom wyjątkowo miło odmówiła i poszczuła czarnym, wyliniałym kotem, gdy po dobroci jej chatki opuścić nie chcieli. Gdy księciu donieśli o tej niebywałej obrazie rozwścieczył się strasznie i poprzysiągł z wiedźmy pasy drzeć. Jednak opamiętał się i uznał, że od jego książęcej dumy ważniejszy jest przecudnie zdobiony płaszcz. Wtedy też rzekli mu dworzanie, że u hafciarki dziecko widzieli. Tak! Tak! Wiedźma dziecko miała! Jedni prawili, że wyczarowała je, że ziół magicznych się nażarła i po dwóch dniach urodziła, bo z brzuchem wielkim nigdy jej nie widzieli, drudzy, że ukradła dzieciaka, bądź kupiła nawet. Jeszcze inni, że przeżyła miłość wielką, nieszczęśliwą, że to dziecko rycerza jakiegoś, który zwiedziawszy się o jej wiedźmich zwyczajach porzucił ją. O swoim odkryciu nikomu nie rzekł słowa, gdyż tą czarownicę podobno rzeczywiście kochał i nie chciałby jej się krzywda stała. Swój stan brzemienny, gadają ludzie, wiedźma przed mieszkańcami wioski ze wstydu ukrywała, co jest niemożliwością i wierutną bzdurą, gdyż wiedźmy wstydu nie mają! Baby także gadają, że widziały kiedyś wielkiego pana na gniadym koniu we wsi, który zatrzymał się na dłużej u hafciarki, więc może być w tej historii choć ziarnko prawdy. A jeśli rycerz rzeczywiście wiedział, że hafciarka wiedźmą jest, niech będzie na wieki przeklęty!
Tak więc książę dowiedziawszy się o dziecku hafciarki powziął decyzję o uprowadzeniu małego chłopca i zmuszeniu siłą czarownicy do wyhaftowania płaszcza. Nie wiedział jednak z jak potężną i złowrogą siłą zadarł. Dziecko porwane zostało, gdy wiedźma oddawała się swoim czartowskim zajęciom i zbierała na pobliskim wzgórzu ziele wszelakie, jak ludziom we wsi gadała: do włóczek barwienia. Synka małego pod opieką kota, czarnego i wyliniałego zostawiła. Kocur dzielnie bronił przystępu do dzieciaczka, jednego z porywaczy tak zadrapał w szyję, że umarł niedługo potem, lecz napastnicy przewagę liczebną mieli znaczną. Nadziali czarne zwierze na długaśną pikę i wetknęli tę pikę w sztachety płotu okalającego domostwo czarownicy. Dziecko znaleźli w dużej, rzeźbionej kołysce. Strasznie kwiliło, gdy je zabierali na wóz i odjeżdżali do zamku. Zostawili po sobie ścierwo kota i list do hafciarki.
Niektórzy gadają, że gdy wiedźma wróciła z koszem pełnym ziół aromatycznych i gdy zobaczyła, co się wydarzyło pod jej nieobecnością, burza okrutna się rozszalała. Najpierw niebo zaszło ciężkimi, ołowianymi chmurami. Zrobiło się ciemno jak w nocy, a potem rozpętało się istne pandemonium.
Nazajutrz już przed naszym księciem panem stała. Synka tylko z daleka jej pokazali. Gadali dworzanie, że łzy w oczach miała, ale ja bym temu wiary nie dawał. Zamknęli wiedźmę przebrzydłą w wieży i kazali jej haftować bez przerwy, aż skończy płaszcz przecudny. Miały być tam wyszyte bitewne triumfy ojca naszego księcia. Nie mogła odpocząć ni chwilę, gdyż strażnicy przez kratkę wrót potężnych patrzyli by nie obijała się nawet przez moment. Praca zajęłaby jej z caluśki tydzień, lecz ona nie zamierzała księciu niczego szyć. Pierwszego dnia udawała tylko, że coś haftuje, a strażnicy nieobeznani w tej sztuce niczego się nie zwiedzieli. W nocy zaś szatańskimi sztuczkami uśpiła zbrojnych pilnujących jej celi i otworzyła wrota. Po krętych korytarzach i mrocznych komnatach szukała syna. Znalazła go w spiżarni. Martwego. My teraz wiemy, że wiedźmi bękart zginął w nieszczęśliwym wypadku, ale czarownica skąd to mogła wiedzieć? Zapałała chęcią zemsty. Sobie tylko znanymi sposobami w gąszczu zamkowych pomieszczeń odnalazła młodocianą siostrę naszego księcia. Zabiła niewinną dziewczynkę o jasnych jak zboże włosach z zimną krwią, przy pomocy magii żyły z niej wszystkie wypruła i ciało ukryła tak dobrze, że przez trzy tygodnie jej odnaleźć nie zdołali. Następnie suka zbójecka do wieży wróciła i teraz na prawdę się pracą zajęła. A haftowała obrazy wszelakie żyłami siostry książęcej, które oprawione magią jako nici używała. Taki oto prezent księciu podarować zapragnęła. I siedziała w celi dwa tygodnie i nikt się nią nie interesował, tylko jej żreć dawali, gdyż cały zamek zajęty był poszukiwaniami okrutnie zamordowanej panienki. Gdy płaszcz haftować skończyła wygnano ją z zamku, a zwłoki synka zrzucono jej z zamkowych murów. Zabrała martwe ciałko do swojej chaty i pielęgnowała je jakby było żywe.
Książę zaś, nie mogąc już dłużej odkładać koronacji, z pewnymi oporami zadecydował, że uroczystość odbędzie się dwa dni po skończeniu płaszcza przez hafciarkę. Władca, wystrojony przecudnie w dzieło rąk nieczystych, wkroczył wśród zachwytów zebranych do świątyni usytuowanej tuż przy zamku. Uklęknął przed głównym ołtarzem i już arcykapłan miał mu włożyć na skronie złotą koronę, gdy nagle ktoś zaczął strasznie płakać. Książę od razu poznał czyj jest ten płacz pełen bólu i cierpienia. To zawodził płaszcz koronacyjny głosem jego własnej siostry! Pan nasz od razu zerwał z siebie odzienie i oczy zaszły mu łzami. Koronację odwołano.
Po kilku dniach odnaleziono okrutnie zmasakrowane zwłoki siostry książęcej. Nadworny astrolog przy użyciu swej wiedzy danej mu przez gwiazdy wyjawił księciu całą bolesną prawdę. A pan nasz dowiedziawszy się od niego, że to wiedźma musiała wyszyć płaszcz żyłami, poprzysiągł, że nie koronuje się na króla dopóki nie zabije przebrzydłej czarownicy. I jak wszyscy wiemy wiedźmy nie zabił i na króla się nie koronował.
Wiedźma opuściła swe dotychczasowe miejsce zamieszkania i ciągnąc za sobą wszędzie zwłoki syna ukrywała się przed gniewem książęcym w coraz to różniejszych stronach. I nadal mordowała i zabijała niewinne dzieci i wypruwała z nich każdą żyłkę! Nadal się mściła za swą tragedię. Jej ofiary w dziesiątkach liczyć by można! Gdy tylko znajdowano zmasakrowane zwłoki chłopca lub dziewczynki na okolicę podał blady strach przed zbójecką wiedźmą. A czarownica podobno z tych żył ogromny całun chce uszyć dla zwłok swego syna, gdyż on tylko może mu zwrócić życie. W nekromancji widzi szansę na wskrzeszenie bękarta.
Gadają niektórzy, że w szyciu całunu w jest dopiero w połowie pracy...
W pomieszczeniu zrobiło się cicho. Płomyki świec lekko chybotały.
Nagle ze zgrzytem otworzyły się wrota karczmy i wbiegła do środka roztrzęsiona kobieta. Chłód jesiennej nocy wlał się przez otwarte drzwi i zmroził zebranych. Kilka świec zgasło.
- Ludzie! - krzyczała kobieta okryta grubym, ciepłym kocem. - Nigdzie nie mogę znaleźć mej córki!
Wszyscy z przerażeniem w oczach spojrzeli na gawędziarza.
Starzec milczał.
marzec - kwiecień 2008
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...