Relacya z biesiady staropolskiej - 1 maja 2008 Kraków
Dodane: 09-05-2008 11:07 ()
Wstęp
1 maja w krakowskim lokalu "Morskie Oko" odbyła się kolejna, długo wyczekiwana biesiada staropolska. Długo wyczekiwana, bowiem ostatnia jaką widział gród krakowski odbyła się w 2004 roku przy okazji konwentu Imladris. Tym razem odbyła się jako impreza towarzysząca konwentowi ConStar. Dodatkowo stała ona pod znakiem konfederacyi, która to spisana została wcześniej tego roku w Rzeszowie i na celu ma rozruszanie skostniałej i zasiedziałej na swych włościach szlachtę Rzeczypospolitej.
Przyznam się, że gdyby nie biesiada, to prawdopodobnie zabrakło by mnie na konwencie; była ona czynnikiem, który przeważył szalę na rzecz decyzji o przyjeździe, jednocześnie byłem pełen obaw o końcowy jej rezultat. Poniżej więc opisuję swoje odczucia względem biesiady.
Początek
Czwartkowym popołudniem, rozkulbaczonym na konwencie będąc, stanąłem przy wejściu do gimnazyum gdzie zacna kompanija się zebrała i przez JWP Mateusza Budziakowskiego - Inkwizytorem czasem zwanego, hospodara biesiady - traktem ku gospodzie poprowadzona została. Po kilkunastu minutach bardzo wesołego marszu, kiedy to okazję do zapoznania się z krakowskim "folklorem" mieliśmy (w osobie podpitego łyczka, stajennego jakiegoś zapewne), dotarliśmy na miejsce do gospody "Morskie Oko".
Gospoda okazała się być sporej wielkości, przez co pomieściła nie tylko naszą swawolną kompanię, ale i także innych gości, również jak się później okazało, pludrackich angielczyków, którzy na ich szczęście onieśmieleni zakazanymi gębami szlachciców zgoła nie wykazali się sławą karczemnych zawadiaków.
Chwila przygotowań i już w pełnej okazałości mogliśmy w ławach karczemnych w strojach zasiąść, oczekując na przybycie reszty kompanii, która to pod przywództwem JWP Łukasza Pleśniarowicza niedługo po nas przybyła. Jak się okazało, zebrała się pokaźna i arcyzacna kompania, nie brakowało hetmanów, wojewodów, kasztelanów i innych urzędników Rzplitej, oczywiście nie brakło również JKM Jacka Komudy. Jedynym zgrzytem była niestety informacja, iż zapowiadane wcześniej przybycie atamana kozackiego Andrzeja Pilipiuka nie dojdzie do skutku.
Środek czyli zabawa w najlepsze
Krótko po przybyciu wszystkich uczestników JWP Budziakowski rozdysponował role na potrzeby przygotowanego LARPa. Historia opierała się na wyborze nowego wojewody witebskiego, o który to urząd ubiegało się kilka osób, które przed elekcją o głosy stronników zabiegać musiały. Mnie przypadła rola księcia Emiliana Sanguszko, wojewodzica witebskiego, który to wspierać miał swego starszego brata, księcia Hieronima (w tej roli Jerzy "Jurzy" Szeja).
Przyznam się, iż w pierwszym odruchu pomyślałem o tym, by niecnie w tajemnicy zamiast bratu, sobie głosów przysparzać i na końcu zgłosić się jako kandydat (co jak się później okazało, nie byłoby głupie - w swym testamencie, otwartym tuż przed elekcją, ojciec-nieboszczyk to mnie wskazywał na wojewodę), jednakże rys charakteru postaci nie pozwolił na taką zdradę, takoż i na rzecz księcia Hieronima działałem.
Zaczął się więc LARP poprzedzony posiłkiem - wybornym żurem z chlebem, smalcem i ogóreczkami. Już od samego początku grupki knujących tworzyć się poczęły (jak to na LARPach), od czasu do czasu rozmowy przerywano okrzykami, ogólnie po gospodzie rozniosła się atmosfera sejmikowania elekcyjnego, z której to wyskakiwało się na moment, by uzupełnić przy barze poziom złocistego trunku. Przekrój postaci był szeroki (co dobrze świadczyło o organizatorach) - od karmazynów i wysokich urzędników, przez szlachtę zaściankową, po sługi. Nie brakło również żołnierzy, zarówno koronnych, jak i oficerów zza granicy (rajtar szwedzki się trafił), Kozaków, a również i arabów. Dopełnieniem różnorodności postaci był ojciec Lucjan, jezuita (rola Macieja "lucka" Sabata). Ozdobą sejmiku były nadobne białogłowy, które czynny udział w politykowaniu brały.
Odbyły się dwa pojedynki pijackie (w ramach LARPa), po których to strona przegrywająca odszczekać swoje słowa pod stołem miała oraz jeden miniturniej (po LARPie), którego zwycięzca (zdrowie Ithila!) objął w posiadanie misiurkę (rodzaj hełmu pochodzenia wschodniego - przyp. Levir). LARP zakończył się wyborem nowego wojewody, którym został Stefan Pac, jeden z karmazynów witebskich (rola Mateusza Marmay-Stawowego).
Tym samym część "aktorska" zakończyła się, a rozpoczęła część typowo biesiadna - czyli deliberowanie, śpiewy, toasty i napełnianie brzucha.
Oficjalna część biesiady zakończyła się wraz z północą, kiedyśmy zostali z karczmy wygnani precz. Część biesiadujących udała się pod Wawel, by oblegać castellum, a część przeniosła się do innej karczmy "Domem Jastrzębia" zwanej, by tam ponownie zasiąść przy stołach i piwie.
I tak to zabawa skończyła się. W tym miejscu należą się podziękowania dla Inkwizytora za zorganizowanie imprezy. Niewątpliwymi jej plusami była spora liczba biesiadujących, znakomity LARP i dobre jedzenie (choć karczemny Żydek skąpiradło, mógł dać więcej), jednocześnie nie ustrzegła się ona pewnych wpadek, o których to kronikarskim obowiązkiem na zakończenie relacji wspomnieć muszę.
Primo, nie mieliśmy izby na wyłączność (choćby jakoś odgrodzonej od reszty) przez co pomiędzy nami spacerowali inni goście (na szczęście nie pchali się nam do zabawy). Secundo, choć karczma duża, to nie było miejsca na tańce i tego typu swawole, bowiem jedyny większy kawałek wolnego miejsca zajęty był przez muzykantów, którzy na dodatek grali w klimat góralski, niekoniecznie pasujący do naszej kompanii. Tertio, muzyka dobywająca się z głośników niemal nie istniała. Nawet jak została puszczona, to niezwykle cicho, przez co zagłuszał ją gwar zwykłych rozmów (a co dopiero nasze porykiwania i chóralne śpiewy).
Najbardziej więc zabrakło mi części tanecznej (jedno "horyłkowanie" to stanowczo za mało). Nie umniejsza to jednak całościowej oceny. Byłem na trzech krakowskich biesiadach i ta wypadła stanowczo najlepiej. Mam nadzieję, że na kolejną nie trzeba będzie czekać kilku lat. Ba, ponoć szykuje się coś całkiem niedługo.
I już całkiem na zakończenie pozwolę sobie na nieco prywaty, a mianowicie (nieoficjalne jeszcze) na zaproszenie wszystkich na 4 października do Rzeszowa, na kolejną biesiadę spod znaku "rzeszowskich żygul... znaczy biesiad". Vivat Inkwizytor! Vivat Dzikie Pola! Vivat Komuda Rex! Vivat Konfederacya!
Spisano die 6 maius ręką JWP Macieja "Levira" Bandelaka, kasztelana lwowskiego.
Zredagowano ręką JWP Łukasza "Mola" Pleśniarowicza, skarbnika krakowskiego.
TUTAJ.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...