Dragon 2008 - relacja

Autor: Jakub "Arathi" Nowosad Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 22-04-2008 12:16 ()


 

 

Na Dragon postanowiłem pojechać głównie dlatego, że lubelska ekipa konwentowa znana jest ze świetnych produkcji. Odbywał się on w dniach 19-20 kwietnia 2008 roku w Prywatnym Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącym im. Ignacego Jana Paderewskiego w Lublinie.

 

Wraz ze znajomymi wyjechaliśmy z Rzeszowa o nieludzkiej porze, a mianowicie o 6.00 rano. Dzięki dobrym połączeniom Rzeszów-Lublin podróż przebiegała bez większych zakłóceń (z tej strony pozdrawiam kierowcę busa, który musiał nas znosić).

 

Po dotarciu na miejsce zorientowałem się, że do szkoły konwentowej jeszcze spory kawałek, więc MPK było ciekawą perspektywą. Mile zaskoczył mnie budynek szkoły, dość duży, ale nie rozległy, a także wspaniałe atrium, które przez te dwa dni miało stać się miejscem niezwykłych wydarzeń.

 

Po odebraniu plakietek i zakwaterowaniu się w miłej, ciepłej i dobrze położonej salce poszedłem do sali komputerowej, aby wziąć udział w turnieju „Worms: Armaggedon”. Właściwie to ten turniej był przyczyną, dla której wyruszyłem na konwent o tak wczesnej godzinie. Niestety, ku mojemu niezadowoleniu komputery odmówiły posłuszeństwa i wszystko zaczęło działać dopiero o godzinie 12.00, zamiast o planowanej 10.00. Jednakże mój udział w turnieju, mimo że nie trwał długo, bo tylko jedną rundę, był miłym doświadczeniem. Nawet, jeśli dla czekania na niego opuściłem konkurs cyberpunka.

 

Po turnieju udałem się do sali konkursowej, aby poprowadzić "Konkurs odjechany, czyli trans-portowe szranki". Nikt z uczestników nie domyślił się, o czym będzie konkurs, ale ich miny na wieść o konieczności przebrania się za kobietę i ścigania się z jajkiem na łyżce po terenie konwentu były bezcenne. Szkoda, że tylko jedno jajko się rozbiło. Największym zaskoczeniem były jednak nagrody. Nie dość, że każdy z drużyny coś otrzymał, to jeszcze nigdy wartość nie spadała poniżej 30 złotych. To naprawdę wielki plus dla organizatorów od sponsoringu i konkursów. Tak powinno być na każdym konwencie.

 

Głód sprawił, że kolejne godziny postanowiłem spędzić na polowaniu na jedzenie. Byłem zasmucony, gdy się okazało, że w pobliskim Realu nie ma pizzerii i muszę udać się do centrum. Mimo to, napełniony żołądek prawdopodobnie najlepszą pizzą na świecie sprawił, że trzy zmarnowane godziny były tego warte.

 

Następnym punktem programu, dla którego warto jeździć na konwenty, był konkurs portalowy. Właściwie rzecz ujmując, Mati poprowadził spotkanie z Wydawnictwem Portal, a żeby przyciągnąć widzów, zrobił z tego konkurs. Pomysł godny geniusza. Nie dość, że można było przypomnieć sobie dowolne fakty z życia redakcji i ich gier, to jeszcze ujawnione przez prowadzącego wydarzenia sprawiły, że ta forma spotkań z redakcjami powinna się upowszechnić.

 

Jak co konwent Levir przygotował konkurs muzyczny, który, jak prawie zawsze, wygrała ta sama drużyna - Prawie Jack Sparrow. Konkurs był jednak zaopatrzony w dość nietypową dla tego typu punktów programu konkurencję - kalambury. Hasła w postaci tytułów piosenek Jacka Kaczmarskiego były powalające nawet dla najlepszych.

 

Smutna wiadomość dotarła do nas około godziny 22.00, kiedy mieliśmy się udać do knajpy konwentowej w ramach spotkania Forum Ściany Wschodniej. Otóż w barze konwentowym zabrakło piwa. Ktokolwiek za to odpowiada, powinien w ramach kary przez rok nie pić alkoholu. Na szczęście falkonowa Stolarnia znajdowała się niedaleko i spotkanie FŚW przebiegało w miłej i wyluzowanej atmosferze. Zaskoczyła mnie chęć ludzi do reaktywacji akcji Poland by Night, którą to zaproponowałem w imieniu nieobecnego Sedita.

 

Noc spędziłem, jak spora część konwentowiczów, w atrium, najpierw przyglądając się pojedynkom na bokeny, a następnie konwentowej grze roku, czyli "siatkówce bez siatki" (filmik z tej rozgrywki można obejrzeć tutaj; wybaczcie kiepską jakość, kręcone było komórką ). Nie obyło się też bez walki na butelki i gry w kręgle.

 

Odwiedziłem również Games Room. Składał się on z trzech sal na poddaszu i ogromnej ilości gier. Jak dla mnie hitem Dragonu była gra „LOOPING LOUIE”, w której głównym i jedynym celem było niedopuszczenie pilota samolotu do strącenia twych kur i jednoczesne strącenie drobiu należącego do przeciwnika. Dwie godziny gry sprawiają, że zaczynasz nawet szukać taktyki w podbijaniu samolotu, co jednak spełza na niczym, gdyż ta gra to typowa zręcznościówka. Przebiła jednak swą popularnością prawdopodobnie nawet „Jungle Speeda”.

 

Ranek byłby bolesnym doświadczeniem, gdyby nie tania i dobra kawa w barku na terenie szkoły. W międzyczasie udało się rozegrać bitwę w „Pirates of the Cursed Seas”, która dzięki widowni przerodziła się w mini pokaz.

 

Dość niespodziewany był widok pomalowanych na tzw. True Metal twarzy. Biało-czarne buźki konwentowiczów okazały się być świętowaniem przez nich czyichś osiemnastych urodzin. Wtedy nad ranem niestety pojawił się spory minus: Games Room był zamknięty. Co chwilę ktoś tam zaglądał i wracał ze smutną miną. Sytuację ratowała wspomniana już wyżej siatkówka.

 

W niedzielę około 10.00 rozpoczął się ostatni punkt programu, w jakim dane mi było uczestniczyć, a mianowicie "Konkurs Twardzielski". Przebiegał dość śmiesznie, zważywszy na fakt, że kary za błędne odpowiedzi były dobierane na podstawie krzywych spojrzeń z planszówki "Kragmortha". Niezwykły był widok drużyny odpowiadającej na pytania, jednocześnie stojącej na jednej nodze i trzymającej się za ręce przez bark. I jak tu rozszyfrować skrót SNOTLING bez możliwości wypowiedzenia liter A, R, P, będąc jednocześnie w przytoczonej pozycji. Śmiechu było więcej niż podczas występów w cyrku.

 

Około godziny 13.00 pobyt naszej rzeszowsko-jarosławskiej ekipy na Dragonie dobiegł końca. Zmęczeni oraz zadowoleni z wygranych nagród i doznanych przeżyć wróciliśmy do domu.

 

Podsumowując, trzeba stwierdzić, że V Ogólnopolski Konwent Gier Fantastycznych DRAGON 2008 był dobrym konwentem, choć można było zadbać o parę technicznych szczegółów (jak na przykład rozszerzyć godziny pracy Games Roomu). Program był bardzo dobrze dobrany, a spontaniczne zabawy sprawiały, że jest to kolejna impreza w konwentowym kalendarzu, na którą warto pojechać.

 

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...