Crysis - recenzja
Dodane: 06-04-2008 12:42 ()
Jeszcze kilka lat temu, coraz lepsza grafika w grach komputerowych budziła w ludziach naprawdę spore emocje. Jednak wraz z ciągłym rozwojem technologicznym, programiści odnajdują coraz to nowe sposoby na urealnienie świata wirtualnego. W konsekwencji dostajemy gry bazujące na coraz bardziej zaawansowanych, coraz bardziej sprzętożernych silnikach. Przykładem tego jest choćby „Crysis" - najnowsze dzieło studia Crytek, twórców „Far Cry'a".
Nie wszystko złoto...
Większość z Was zapewne pamięta „Far Cry'a". Cała historia z nim związana jest dość ciekawa. Ot, mało komu znane, niemieckie studio, postanowiło wejść na rynek gier komputerowych. Nie stać ich jednak było na żadną licencję silnika, więc postanowili napisać własny, całkowicie od podstaw. Tak powstał CryEngine. Ale nie samym silnikiem się żyje. Aby pokazać jego moc, twórcy przygotowali kilka przykładowych map. Był to strzał w dziesiątkę - prasa zaczęła się rozpływać nad nowymi możliwościami, a autorzy postanowili pójść o krok dalej i stworzyć z tego grę - tak powstał „Far Cry". Nie miał on żadnej rozdmuchanej kampanii reklamowej, a mimo to wkrótce był już na ustach wszystkich graczy. Ci z Was, którzy w niego nie grali zapewne teraz zapytają, czym się wyróżniał? Cóż, ogromne, otwarte tereny, zachwycająca grafika - zarówno wody jak i traw, drzew oraz postaci. Zaawansowana, realistyczna fizyka, oraz swoboda w wykonywaniu zadań, jakiej ciężko uświadczyć w FPSach. Dość rzec, że nawet „Half-Life 2", który został wydany w tym samym czasie co „Far Cry", nie był w stanie zagrozić grze studia Crytek. Do dzisiaj jest to przykład „jak powinno się robić dobre gry". Niestety, pomiędzy twórcami a wydawcą (Ubisoftem) doszło do nieporozumień i ci pierwsi postanowili spakować manatki. W taki sposób prawa do tytułu zostały w Ubisofcie (obecnie w produkcji jest druga część gry, tworzona na zupełnie innym silniku), a prawa do technologii zatrzymał Crytek. Niedługo też, niemieckie studio znalazło się pod skrzydłami Electronic Arts, a prace nad kolejnym silnikiem, oraz grą do niego, ruszyły pełną parą. I tak oto dostaliśmy kolejną grę - „Crysis".
Pewnie wszyscy z Was wiedzą coś niecoś o tym produkcie. Każdy z Was zapewne też słyszał o kosmicznych wymaganiach sprzętowych. A także, każdy z Was przynajmniej przez chwilę chciał spróbować swoich sił w tej grze, z wszystkimi opcjami graficznymi włączonymi na maksa. Jeśli nie, to cóż, dziwni jesteście. Ja chciałem i udało mi się tego dokonać. Od razu powiem - nie warto. Że niby ostro zacząłem? Spokojnie, to dopiero początek.
Po co nam realistyczna grafika?
No właśnie, po co? Przecież grafika w grze komputerowej ma być po to, abym wiedział, że to jest gra a nie świat realny. Przecież w prawdziwym życiu nie będę latał z karabinem maszynowym i strzelał do wszystkich - musimy mieć jakieś rozgraniczenie, aby nie zwariować. Za dużo ludzi robi różne głupoty tylko dlatego, że „tak samo robią w telewizji". A przecież gry mają większą moc przemawiania do gracza, niż filmy.
Do czego zmierzam? Po kilku godzinach obcowania z grą Cryteku dochodzę do wniosku, że aby się dobrze bawić, nie potrzebuję super-hiper-ekstra-wypaśnej grafiki. Pierwsze półtorej godziny gry jest naprawdę fajne. Niesamowicie szczegółowa trawa, w której ciężko (rzekłbym, aż za ciężko) znaleźć broń pokonanego przeciwnika, drzewa podatne na zniszczenia (żeby nie było złudzeń: nie wszystkie. Palmę da się zniszczyć, ale potężnego drzewa nawet czołg nie ruszy), niesamowita woda (fakt, wygląda naprawdę bosko), oraz wszelkie refleksy świetlne. Dorzućmy do tego jeszcze wiarygodną fizykę (która jednak potrafi czasem wariować), a mamy obraz gry prawie idealnej. Ale jak wiemy, „prawie" robi wielką różnicę.
Fakt, faktem - graficznie „Crysis" stoi na wysokim poziomie. Ale pod względem reszty, leży i kwiczy. Historia rysuje się dość banalnie - oddział specjalnie wyszkolonych żołnierzy, wyposażonych w specjalne nanoskafandry ma udać się na wyspę opanowaną przez Koreańczyków, aby odbić uwięzionych tam naukowców. Po drodze jednak sprawa się dość komplikuje, aby na końcu nasz główny bohater (lub bohaterka - w opcjach można wybrać głos naszej postaci) mógł ocalić cały świat. Jak widzicie, nic nowego. Problem tylko w tym, że fabuła tutaj jest strasznie nudna i momentami nielogiczna. Głównym problemem jest to, że pomiędzy kolejnymi wątkami są strasznie długie okresy „przejścia z punktu A do punktu B", w czasie których będziemy musieli kosić zastępy Koreańczyków. Pomóc ma nam w tym skafander, który umożliwia włączenie jednej z pięciu opcji: zwiększonej szybkości, zwiększonej siły, niewidzialności, odporności na kule czy też modyfikacji broni. Głównym problemem jest jednak to, że w ogóle nie czuć tej przewagi, jaką daje skafander. Energia w trybie niewidzialności kończy się bardzo szybko, przeciwników jest tylu, że tarcza daje bardzo małą ochronę, z większej szybkości korzysta się głównie, gdy nie ma w pobliżu pojazdów, a siła przydaje się tylko do dużych skoków i wyważania drzwi. Zapomnieć można też o takiej samej swobodzie jak w „Far Cry'u". Fakt, możemy obrać dowolną drogę - czy to morską, czy lądową, ale mapy zostały zaprojektowane w taki sposób, że nie ma mowy np. o przejściu na skróty przez góry, gdyż nawet ze zwiększonym skokiem jest to niemożliwe.
Denerwują również przeciwnicy. Rozumiem, że niełatwo jest zabić gościa, który nosi taki sam skafander jak my (zgadza się - trzeba będzie i z takimi gagatkami walczyć), zrozumiem nawet to, że typowego żołnierza niełatwo ustrzelić bo ma kamizelkę - ale żebym musiał wystrzelić pół magazynka w gościa, który nie ma żadnej ochrony, to jest już duża przesada. Finał tego jest taki, że zawsze trzeba strzelać w głowę - szczególnie, gdy mamy mało amunicji. Podobno patch ma naprawiać wszelkie niedociągnięcia - cóż, może faktycznie tak jest, ja niestety nie miałem okazji się o tym przekonać.
Najbardziej jednak sfrustrował a jednocześnie rozbawił mnie etap, gdy zostajemy uwięzieni w jaskini. Trafiamy wtedy na coś w stylu okrętu obcych, gdzie nie ma grawitacji. Początek jest nawet fajny, jednak po dłuższej chwili zaczyna się to zdecydowanie nudzić. Szczególnie, że przeciwnicy, których tam spotkamy są o wiele szybsi i bardziej zwrotni. W dodatku amunicji mamy tylko tyle, ile udało nam się zabrać na początku - ja już gdzieś tak w połowie tego etapu byłem bezbronny jak dziecko. Jedyne co mi pozostało, to włączyć zwiększoną siłę, czekać aż niemiluch do mnie podleci i rąbnąć go pięścią między oczy - innego sposobu nie było. Uwierzcie, po pewnym czasie może to naprawdę krwi napsuć.
Przeraża fakt, iż twórcy ogłosili, że w kolejnej części „Crysisa" nacisk położony będzie głównie na jeszcze lepszą grafikę. Innymi słowy, już teraz można sobie darować odkładanie pieniędzy na nowy komputer - nie ma to po prostu sensu. Szczególnie, że gracz w pewnym momencie czuje się oszukany - gdzieś tak w połowie gry dochodzimy do wniosku, że w sumie nie ma tu nic takiego, co by usprawiedliwiało tak wysokie wymagania sprzętowe. Prawdę powiedziawszy momentami nawet „Call of Duty 4" wygląda o niebo lepiej, a przecież da się go uruchomić na naprawdę średnim sprzęcie.
„Crysis" jest niczym innym, tylko pokazówką możliwości silnika. Nie ukrywam, że momentami rozgrywka nabierała większego tempa i pojawiał się pewien „smaczek", ale w porównaniu do reszty (szczególnie fabuły - a najbardziej jej zakończenia) nie ma to większego znaczenia. Zresztą, widać dokładnie po ilości sprzedanych egzemplarzy, że dzieło Cryteku nie zawojowało rynku gier komputerowych. Jeżeli fabuła jest Wam obojętna, a chcecie tylko pobiegać po w miarę realistycznym otoczeniu i postrzelać do kogoś, to „Crysis" powinien się Wam spodobać. Ale jeżeli chcecie, żeby gra dodatkowo Was wciągnęła i urzekła opowiedzianą w niej historią, to od razu przejdźcie do czwartej części „Call of Duty".
Moja ocena: 6,5/10
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...