"Control" - recenzja
Dodane: 29-03-2008 20:45 ()
Pierwszy raz z „Control” nieliczni polscy widzowie mogli zetknąć się na wrocławskim festiwalu Era Nowe Horyzonty (lato 2007), gdzie przedpremierowo film został zaprezentowany. Już wtedy zebrał korzystne opinie i zaostrzył apetyt widzów na obejrzenie biografii wokalisty Joy Division. Tym bardziej, że zadanie ukazania życia Iana Curtisa podjął się nie byle kto, bo Anton Corbijn, wielki miłośnik muzyki zespołu. Na pokazanie filmu szerszej publiczności zniecierpliwieni musieli jednak poczekać do 7 marca. Wtedy to właśnie miała miejsce polska premiera „Control”, a że historia oraz twórczość grupy i jej lidera wzbudza po dzień dzisiejszy spore poruszenie, postanowiłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie obejrzeć film powstały na kanwie autobiograficznej książki „Joy Division i Ian Curtis. Przejmujący z oddali”. Autorką wspomnianego tytułu jest żona Iana - Deborah, niejako świadek i uczestnik wydarzeń w życiu bohatera.
Akcja filmu rozgrywa się na przełomie lat 70. i 80. w Anglii. Wszędzie wyczuwa się atmosferę proletariatu, niezadowolenia społecznego i buntu. W takich warunkach żyje nastoletni Ian Curtis. Ekscentryczny, pełen sprzeciwu młodzieniec piszący wiersze i słuchający muzyki The Doors i punka, który nie potrafi przystosować się do otaczających go realiów. W obrazie obserwujemy jak zmienia się on z nastolatka w młodego mężczyznę miotającego się pomiędzy karierą muzyka rockowego, pracą urzędnika, a byciem ojcem, mężem Deborah. W każdej z tych ról nie może sobie poradzić. Tym bardziej, że oprócz życiowych dylematów, Ian musi stawić czoła chorobie, jaką jest epilepsja, a jak się okazuje, leki, które bierze, powodują w nim tylko wzrastającą depresję i negatywne samopoczucie. Sposobem na zapomnienie o problemach wydaje się być dla bohatera romans z Annik, dziennikarką, którą poznaje, gdy ta przychodzi przeprowadzić wywiad z nim i zespołem. Ale tak naprawdę podwaja on tylko poczucie winy w Ianie, który wciąż chcąc być fair w stosunku do innych, w rzeczywistości ich rani. Nawet chęć sławy, do której dąży, z czasem powoduje, że bohater nie może udźwignąć ciężaru, jaki niesie życie w błysku reflektorów. Ostatecznie decyduje się na inne rozwiązanie – jako 23-latek popełnia samobójstwo.
Dzieło Corbijna to nie film o Joy Division, choć dźwięki piosenek grupy w tle fabuły na pewno są istotnym elementem obrazu i bez muzyki nie mógłby powstać film o człowieku, który nią żył. Jednak jest to obraz przede wszystkim o Ianie Curtisie – wiecznym outsiderze, który marzy o byciu gwiazdą rocka, jednocześnie prowadząc życie szarego człowieka z angielskich przedmieści, któremu nie obce jest poczucie pustki, samotności, smutku. Poezja, muzyka, miłość – tym żyje, na tle kumpli z grupy będąc poetą i myślicielem, co w filmie da się zauważyć podczas rozmów z innymi bohaterami. Nie jest to też, jak się obawiałam z początku, opowieść tylko ze strony żony wokalisty. Reżyserowi udało się dotrzeć również do kochanki - Annik, więc dzięki ukazaniu jej wspomnień, historię śledzimy z punktu widzenia dwóch różnych kobiet. Jest to duży plus filmu, bo nie świadczy o jednostronności, jakże powszechnej pułapce w gatunku, jakim jest biografia. Przy tym nie jest to również obraz łatwy, bo w trakcie oglądania niejednokrotnie musimy stykać się z scenami napadów gniewu, płaczu, frustracji, co raczej wymaga pewnej wrażliwości odbiorcy.
„Control” daleki jest od hollywoodzkich produkcji na wielką skalę, grają w nim mało znani, acz obiecujący aktorzy (świetna rola odtwórcy Iana Curtisa - Sama Rileya), i co najważniejsze, skupia się on na uczuciach bohatera, a nie na ekscesach w stylu sex, drugs & rock'n'roll. Corbijnowi udało się za pomocą czarno-białej tonacji i muzyki sprzed lat, odtworzyć dobrze klimat tamtej epoki, dziś nieco ponury. Dzięki temu film zyskał również na niszowości, co pewnie ma związek z tym, że Anton Corbijn zasłynął już z nietuzinkowych teledysków (warto tu wspomnieć choćby videoclip do 'Heart Shaped Box' Nirvany). Akurat „Control” jest jego debiutem na srebrnym ekranie, więc tym bardziej zaszczytem dla jego twórcy może być nagroda dla najlepszego filmu europejskiego na 60. Festiwalu w Cannes.
Argumenty na korzyść produkcji wydają się mówić same za siebie. I to niekoniecznie bez głośnych reklam – mówią przecież, że muzyka broni się sama, i dzieło Corbijna potwierdza to bez większego gadania. Aczkolwiek to tak samo film muzyczny, jak i dramat o niespełnionych marzeniach, młodości i człowieku, który stracił kontrolę nad swoim życiem. Może wręcz brutalny i smutny, ale jestem zdania, że to właśnie w smutku rodzą się rzeczy najbardziej autentyczne, a przez to fenomenalne. Polecam.
Tytuł: "Control"
Reżyseria: Anton Corbijn
Scenariusz: Matt Greenhalgh
Obsada:
- Sam Riley
- Samantha Morton
- Alexandra Maria Lara
- Joe Anderson
- James Anthony Pearson
Zdjęcia: Martin Ruhe
Scenografia: Philip Elton, Chris Roope
Montaż: Andrew Hulme
Czas trwania: 121 minut
strona oficjalna: controlthemovie.com
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...