„10000 B.C." - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 26-03-2008 17:03 ()


O najnowszym dziele Rolanda Emmericha można powiedzieć, że jest to przerost formy nad treścią. Tam, gdzie pracują komputery nad stworzeniem barwnego i niesamowitego świata naszych przodków, najwidoczniej logika została odstawiona na boczny tor, a twórcy dali się ponieść wodzom fantazji i głupoty. Oczywiście nikt nie twierdzi, że „10000 B.C." to film mający wiele wspólnego z historią, ale powinien trzymać się pewnych reguł, które wynikają z usytuowania akcji właśnie w tym okresie. W zamian tego ukazuje bohaterów idealnie uczesanych, o wręcz modelowym uśmiechach, jak z reklamy pasty do zębów. Twórcy postawili na umowność, kulturowy miszmasz, ale w wielu elementach zdecydowanie przesadzili.

Fabuła filmu jest banalna, sprowadza się do znanych powszechnie motywów. Na dalekiej północy (może jakaś słowiańska kraina) żyje plemię Yagahlów. Według przepowiedni kluczową rolę w przyszłości jego mieszkańców odegra dziecko o błękitnych oczach. Głównym bohaterem jest młodzieniec D'Leh, którego ojciec opuścił rodzinną wioskę, czym okrył się hańbą. Chłopak dorasta wraz z rówieśnikami marząc, że niedługo zwiąże swój los z Evolet (brzmi prawie jak Ewa), dziewczyną z przepowiedni. Podczas polowania na mamuty musi jako pierwszy zabić olbrzyma, aby otrzymać białą dzidę przywódcy. D'Lehowi udaje się tego dokonać, jednak postanawia zrezygnować z należnej mu chwały. Tymczasem jego wioska zostaje zaatakowana przez najeźdźców zwanych „czworonożnymi demonami", którzy porywają część mieszkańców, w tym Evolet. D'Leh bez namysłu wyrusza w długą podróż, aby odbić ukochaną i nic nie jest w stanie przeszkodzić mu w tym zamiarze.

Emmerich żongluje schematami: mamy miłość, porwanie, motyw wędrówki, a z czasem rodzi się w bólach charakter głównego bohatera. Warto zaznaczyć, że na początku D'Leh jest pełen niepewności i nie wygląda na rasowego przywódcę. Dopiero wyprawa daleko poza rodzinne strony pozwala mu uwierzyć we własne siły. Opuszczając surowy klimat grupa pościgowa przedostaje się do dżungli, gdzie czeka ich mnóstwo niespodzianek, w tym przerośnięte indyki gustujące w ludzkim mięsie. Niestety, kolejne „atrakcje" serwowane przez twórców, zamiast powodować skupienie na twarzy widza, wywołują uśmiech politowania. Absurdy mnożą się w nieskończoność. Ciężko ranny kompan (Tic Tic, szkoda, że nie nazwali go Tic Tac) już po chwili może kontynuować podróż, a przy tym nie stracił nic ze swoich umiejętności. Przez moment w siedzibie wszechmocnego pojawia się skrawek mapy i, o dziwo, nie różni się niczym od współczesnych map. Widocznie autorzy założyli, że kartografia w tamtym okresie stała na bardzo wysokim, wręcz nieprawdopodobnym poziomie.

Największe rozczarowanie reżyser zostawił na koniec. Powiedzmy sobie szczerze, „egipski epizod" filmu to widoczna kalka z „Gwiezdnych wrót". Mamy ciemiężony lud, kapłanów i wszechmocnego, uważanego przez miejscowych za boga, którego nie można pokonać. Do tego wszystkiego dorzućmy przepowiednię, pustynny krajobraz, piramidy oraz wybawiciela, który praktycznie w pojedynkę przesądza o losach współbraci. Większość elementów obu produkcji jest tożsama. Czyżby Emmerich nie miał innej wizji świata prehistorycznego od tej, którą już raz pokazał widzom?

W obsadzie filmu nie ma słynnych nazwisk (poza narratorem, Omarem Sharifem), więc i aktorstwo nie wyróżnia się niczym specjalnym. Zresztą, kilka tych podniosłych, pełnych patosu słów, które padają z ust bohatera (wolność dla wszystkich, precz z tyranią) mógłby wypowiedzieć praktycznie każdy aktor. Emmerich większą wagę kładzie na artystycznym elemencie obrazu, prezentacji wizji starożytnego świata. Niestety, widowiskowość „10000 B.C." także należy poddać w wątpliwość, i to chyba największa bolączka tego filmu. Można jeszcze przymknąć oko na kiepski scenariusz, nadętą historię czy brak gwiazdorskich popisów, ale od strony wizualnej film się zwyczajnie nie broni. Sekwencje akcji, egzotyczne zwierzęta - wszystko to już wielokrotnie widzieliśmy. Na domiar złego, najbardziej „sympatyczny" ze zwierzaków - tygrys szablozębny (nazwany przeze mnie pieszczotliwie Dzidkiem od imienia Dzidozęby) pojawia się raptem na chwilę. Mamuty paradują w filmie niemal identycznie, jak dinozaury u Spielberga. W konsekwencji nietrafionych wyborów brakuje elementu zaskoczenia, a efekty specjalne nie powalają swoją innowacyjnością.

Całość prezentuje się słabo, jest przewidywalne, film nie gwarantuje rozrywki nawet na przyzwoitym poziomie. Szkoda, ponieważ zapowiedzi wydawały się bardziej obiecujące. Tak jak w podobnych przypadkach bywa, najlepsze sceny zostały pokazany w zwiastunie. Seans „10000 B.C." odradzam, chyba że ktoś lubi prehistoryczne absurdy podane na współczesną modłę. Wizyta w kinie na własną odpowiedzialność.

 

Tytuł: „10000 B.C."

Reżyseria: Roland Emmerich

Scenariusz: Harald Kloser, Roland Emmerich, John Orloff,

Robert Rodat

Obsada:

  • Steven Strait
  • Camilla Belle
  • Cliff Curtis
  • Joel Virgel
  • Mo Zinal
  • Nathanael Baring
  • Omar Sharif

Zdjęcia: Ueli Steiger

Muzyka: Thomas Wanker, Harald Kloser

Czas trwania: 109 minut

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...