Recenzja książki "Pies i Klecha" Ł. Orbitowskiego i J. Urbaniuka
Dodane: 22-03-2008 11:02 ()
Nigdy nie darzyłem literatury grozy szczególną atencją. Wszelkie próby wzbudzenia we mnie trwogi poprzez epatowanie potwornościami spoza znanego świata powodowały u mnie w najlepszym razie ziewanie, w najgorszym wieczną niechęć do autora. Jedynie dwóch autorów z tego nurtu potrafiło mnie do siebie przekonać, tj. Stephen King i Łukasz Orbitowski, obaj prawdopodobnie dzięki ciekawemu tłu obyczajowemu (zwłaszcza King) i interesującym postaciom (zwłaszcza Orbitowski). Nie można jednak nie zauważyć, że najnowsza książka drugiego z wymienionych pisarzy bardzo różni się od jego wcześniejszych dokonań. Ale po kolei.
Pierwszy raz Orbitowski napisał książkę w duecie z innym autorem, czyli Jarosławem Urbaniukiem, ponoć długoletnim przyjacielem, z którym już od pewnego czasu prokurują kolejne opowiadania z tytułowymi Psem i Klechą i publikują je w czasopiśmie „Science Fiction Fantasy & Horror”. Doniesienia od osób regularnie ów miesięcznik czytujących mówią o dużej popularności tych nowelek. Ja jednakże „SFFH” nie czytuję, więc przygody nietypowej pary bohaterów były dla mnie zupełną nowością.
Prezentacja zrębów fabuły wymaga osobnego podejścia do poszczególnych części utworu. A to dlatego, że książka wbrew zapowiedziom nie jest tak naprawdę powieścią. Po prawdzie nie jest też zbiorem opowiadań. Składa się w rzeczywistości z trzech części, które od biedy określić można jako mikropowieść i dwa długie opowiadania. Pierwsza część prezentuje nam okoliczności pierwszego spotkania porucznika Enki i księdza Gila. Jest to typowe i szczerze mówiąc mało odkrywcze opowiadanie grozy, które poza bohaterami nie ma wiele wspólnego zresztą książki. Opowiada o konfrontacji głównych bohaterów z pogańskim kultem, działającym pod przykrywką lokalnej parafii. Sama historyjka jest do bólu sztampowa i po dziesięciu stronach każdy jest w stanie dośpiewać sobie resztę. Tutaj następuje przeskok stanowiący jedną z większych wad książki. Otóż pod koniec owego wstępnego opowiadania bohaterowie nie wydają się szczególnie zżyci, niekoniecznie nawet się lubią, ot, los ich zetknął. A z początkiem najdłuższej części drugiej widzimy ich już jako starych znajomych, którzy niejedno razem przeżyli. Może dla czytelników „Science Fiction” luka ta nie ma znaczenia, bo wypełniają ją publikowane wcześniej opowiadania, ale nie każdy czytelnik musi przecież to pismo przeglądać, zaś wspomniana wyrwa bardzo źle wpływa na kompozycję całości. Pozostałe dwie części mają ze sobą zdecydowanie więcej wspólnego i przeskok nie jest już tak bolesny, niemniej nieco drażni.
Fabuła głównej części osnuta jest wokół knowań okultystycznych kultów i ich związków z władzami zarówno PRL jak i III RP. Muszę przyznać, że prezentuje się daleko ciekawiej, niż to, co autorzy serwowali nam we wstępie. Śledztwo zaprowadzi naszych bohaterów najpierw do odizolowanego zakładu dla psychicznie chorych, a z czasem i do największego budynku na Wiejskiej. Mamy tu do czynienia z bardzo ciekawie zarysowaną okultystyczną teorią spiskową, sięgającą niekiedy w nieoczekiwane rejony, do tego dość oryginalną (na ile to obecnie możliwe). Na szczególne uznanie zasługuje według mnie wyjątkowo plastyczne przedstawienie Polski w okresie przemian ustrojowych, które mnie osobiście kojarzy się bardzo z wizją przedstawioną w “Psach” Pasikowskiego. Orbitowskiemu i Urbaniukowi świetnie udaje się oddać dynamizm okresu przemian, jego wieloznaczność oraz momentami groteskę. Wyjątkowo odpowiadało mojej cynicznej naturze także złośliwe przedstawienie polityki w polskim wydaniu, nie mówiąc już o symbolice domu wariatów i tym, co się z nim stało.
Ponarzekać jednak muszę na elementy, które dotąd wypadały doskonale u autora “Wigilijnych psów”. Przede wszystkim, brak mi krwistych bohaterów. Ksiądz Gil ma co prawda ciekawie zarysowaną przeszłość, ale w postępowaniu jest raczej nijaki. Choć może to akurat jest zamierzone. Natomiast Enka jest jak dla mnie wyjątkowo nieciekawy. To jakby mniej wygadany klon porucznika Borewicza, który bardziej statystuje niż uczestniczy w większości sytuacji. Troszkę zawiodłem się na języku autora, zdecydowanie lżejszym niż w dotychczasowej twórczości, ale przez to o wiele mniej sugestywnym, uboższym w opisy. Może to konsekwencja czysto rozrywkowego charakteru “Psa i Klechy”. Niemniej zawód pozostaje.
Jak napisałem na początku, to książka zupełnie odmienna od tego, do czego Łukasz Orbitowski nas przyzwyczaił. To już nie duszny horror z rozbudowanym tłem obyczajowym, ale historia bez mała sensacyjna, wyraźnie tworzona jako literatura rozrywkowa. I jako taka wybija się wysoko ponad średnią krajową. Warto sięgnąć.
Tytuł: „Pies i klecha. Przeciwko wszystkim”
Autor: Łukasz Orbitowski, Jarosław Urbaniuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2007
Wymiary: 125 x 195
Liczba stron: 536
Oprawa: miękka
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...