R-kon 2008 - relacja

Autor: Brutus Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 19-03-2008 00:49 ()


           

Wyjechałem z Puław o 11:00 i po niezapomnianych doświadczeniach w ciasnocie lubelskiej komunikacji miejskiej oraz spacerku po Lublinie dotarłem na zmienione zbiórki - czyli do Chatki Żaka. Była 12:30. Odczekawszy kapkę, zapakowaliśmy się z ekipą Cytadelową do trzech samochodów i ruszyliśmy w drogę. Sama podróż była bardzo ciekawym doświadczeniem, że wspomnę tylko o postoju na pastwisku i "jedno-osobowych lasach" oraz wskazówkach jak trafić do nowej lokacji konwentu, a la "a widzisz sex-shop?", które odbierał Mateusz przez komórkę. Przybyliśmy na miejsce w piątek przed 17:00.

 

            Piątek był dla mnie dniem prelekcji, głównie militarnych, wśród których szczególnie zapamiętałem pogadankę o broniach XXI wieku Sony'ego. Pogadanki były tak ciekawe, że ominęło mnie Forum Ściany Wschodniej, na którym w zasadzie miałem się pojawić tylko z czystej ciekawości, będąc mylnie przekonanym, że Snickers jednak na konwent dotrze. A wyszło w sumie na to, że PKF Katharsis na spotkaniu nie był reprezentowany...

 

            Po solidnej porcji snu w jednej z sal na terenie rozpocząłem dzień drugi konwentu od wizyty w Games Roomie (gdzie ku mej rozpaczy nie było „Starcrafta", ani „Race for the Galaxy", ani „Agricoli"). Pograłem sobie więc z Madzią, Shonsu, Abadem i "młodym_człowiekiem_którego_miana_nie_pomnę_sorki" w „Monopoly" - tak dla powspominania starych dobrych czasów. Gra okazała się zacięta i pełna niespodzianek oraz długotrwała - trwała ponad 3 godziny, przez co spóźniłem się na konkurs muzyczny i byłem tylko świadkiem jego części.

 

            Następnym moim punktem sobotniego programu miał być turniej gry karcianej "Wiedźmin". No właśnie - miał być, ale go nie było. Dlaczego, do tej pory nie wiem. Nie wiedziała o nim nic obsługa Games Roomu. Puszon i Lucek, których zaczepiłem po ich prelekcji o filmach klasy B, też tak jakoś mgliście na ten temat się wypowiadali... A przecież program dostępny na stronie internetowej podawał i dalej podaje wyraźnie, cytuję: "Spotkanie z wydawnictwem Kuźnia Gier oraz turniej gry karcianej „Wiedźmin" (godz. 14:00, Games Room)". A tu nic: ani zapisów, ani odwołania, czy zmiany godziny... Były dwa komplety tej gry, Puszon miał trzeci (ja czwarty), gracze na pewno by się znaleźli (widziałam dwie partie rozgrywane kilka godzin później), a turnieju jakoś nie było. Przykre.

 

            Zamiast turnieju wziąłem udział (w zasadzie się dosiadłem i jakoś tak wyszło) w konkursie filmowym. Konkurs, pomimo przerw technicznych i niechęci rzeczy martwych do współpracy, a może właśnie dzięki temu, był bardzo ciekawy i zabawny. Udało się nam wraz z Anią zająć drugie miejsce. Potem posłuchałem, co panowie z CDP Red mają do powiedzenia, ale niestety nie chcieli potwierdzić plotek o „Wiedźminie II", ani o ekspansji na konsole - zasłaniali się jakimiś zakazami i nakazami... W sumie ich rozumiem, też tak mam w robocie.

 

            Ponieważ Andrzej Pilipiuk na konwent nie dotarł, postanowiłam się pokrzepić kawą - pora ku temu była odpowiednia - oraz zaplanować sobie przedostatni punkt programu na sobotę, przy okazji zahaczając o konkurs prowadzony przez Lucka i Puszona. Wybór był ciężki: trzy konkursy plus prelekcje. Games Room odpadał - mogłem się znów zasiedzieć. Wybrałem dwa konkursy, tym razem jako widz, pomiędzy które podzielić miałem czas - "Smoczy konkurs heroikomiczny" i "Konkurs fragmentowy" z bloku Star Wars. Kibicowanie rozpocząłem od konkursu Star Wars i wkrótce zacząłem żałować, że tylko kibicuję (jak to zwykle w takich przypadkach bywa). Ale zabawa był przednia - nie ma to jak siedzieć na widowni i obserwować męki uczestników. Po 19:00 udałem się na drugi konkurs, gdzie trafiłem na część kalamburową, do której zaproszono również widzów, więc sobie trochę pozgadywałem.

 

            Tak oto doszedłem do kulminacji wieczoru - Biesiady Sarmackiej, na którą zgłosiłem się wiedziony zdrożną ciekawością, co to też takiego może być. Z jakiejś przyczyny umknęło mi, że będzie to w zasadzie LARP, wiec kiedy rankiem w rozmowie z Levirem fakt ów wypłynął, byłem lekko zaniepokojony - ja w zasadzie nie larpuję - jeszcze wszystkim zabawę popsuję i mnie poszatkują ...

 

            Kiedy już dotarliśmy na miejsce - bardzo zacną knajpkę z odpowiednim wystrojem wnętrza, okazało się, że nie tylko ja szat odpowiednich nie mam, a LARP nie jest obowiązkowy. Mimo to skusiłem się na małą rólkę, której chyba do końca nie sknociłem. Bawiliśmy się przednio, przy jadle obfitym i trunkach zacnych, a w zastępstwie muzykantów przygrywał nam laptop podłączony do głośników owej gospody. Imć Stadnicki (aka Jacek Komuda) wyszedł obronną ręką z problemów finansowych (i po części prawno-politycznych), doszedłszy do zgody z Panem Korniaktem i wysłannikami Króla Jegomości. Jedynie siostra Korniaka - Pani Anna Tarnowska (chyba dobrze podaję miano) miała powody do zmartwienia, jako że do klasztoru ją wysłano, przy okazji pozbawiając praw do majątku... Oprócz tego truto się, sprzedawano dusze i tylko do rąbaniny jakoś nie doszło.

 

            Zabawa trwała ponad 5 godzin. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o pub Underground, gdzie bawiło się sporo konwentowiczów, niestety trafiliśmy na zamknięcie. Pomimo moich ponawianych propozycji partyjki „Sabotażysty", towarzystwo, po dojściu na teren konwentu, się rozeszło (może dlatego, że po 3:00 już było), więc i ja spać poszedłem.

 

            Około 7:00 obudziły mnie dźwięki muzyki z korytarza. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się czy to celowa tortura, czy spontaniczne jam-session, doszedłem jednak do wniosku, że to drugie, więc przedrzemałem jeszcze trochę - ot tak ze dwie godzinki. Następnie wstałem, ogarnąłem się jak należy i po zakupie śniadania (aka kanapki) w dobrze zaopatrzonym konwentowym bufecie udałem na prelekcję Jacka Komudy o przyszłości gier komputerowych. Początkowo zastanawiało mnie to, że prelegent mówi głównie o konsolach (jako old-schoolowy informatyk nie uznaję konsol za komputery). Po przestawieniu głównych parametrów definicyjnych uznałem jednak, że to co mówi ma sens, niestety - przemysł się nam strasznie komercjalizuje i do władzy dochodzą tzw. „penny counters" - czyli księgowi (bez urazy dla czytających księgowych), co znacznie ogranicza kreatywne podejście do tworzenia gier.

 

            Kiedy opuściłem salę prelekcyjną dotarło do mnie, że konwent się kończy - wszyscy się pakowali. No cóż, skoro konwent się kończył spakowałem się i ja. Pobyt chciałem zakończyć partyjką w Games Roomie, w którym - jak na siebie - niewiele przesiedziałem. Dosiadłem się (jakoś tak na tym konwencie dużo się dosiadywałem) do partyjki gry „Ingenious" - bardzo fajnej gry strategiczno-logicznej, w którą gra się dość szybko. Niestety, nie dane nam było dokończyć tej rozgrywki - po około 30 minutach gry, około 12:20, powiedziano nam, że musimy kończyć, bo Games Room zamykają.

 

            Jest to coś, czego nigdy nie zrozumiem - jeśli konwent trwa do 13:00, a nigdzie nie zaznaczono inaczej, to Games Room (i inne podobne atrakcje) także powinien być otwarty do 13:00. Jeśli ma być inaczej, z tych czy innych przyczyn, to się to ogłasza na początku dnia (Arathi informuje mnie, że ogłaszał - tylko to do mnie nie dotarło), czy ileś tam godzin wcześniej, albo przynajmniej informuje, wydając grę. A tu „za pięć minut zamykamy" - Games Room na R-konie 2008 zdecydowanie mi podpadł. Zapewniam że na Katharsisie tak nie będzie!

 

            Poszedłem więc raz jeszcze do barku, pocieszyłem się smacznym (i tanim) żurkiem i pierogami przed kilkugodzinną podróżą powrotną i zacząłem się zbierać... co potrwało ponad godzinę - trzeba było się pożegnać, pogadać, zapakować do samochodu i poczekać na kierowcę (M4ti zgubił kurtkę i nigdzie jej znaleźć nie mógł) - poza tym ostatnim normalka. Podróż powrotna upłynęła nam w miłej, aczkolwiek nieco przyciszonej atmosferze - jak to po konwencie. Wzmożona aktywność obrońców prawa na drodze była atrakcją popołudnia, do czasu, kiedy uznaliśmy, że to jakieś ćwiczenia, a nie obstawa dla nas. W Lublinie przesiadłem się do w miarę pustego busa i bez większych problemów, aczkolwiek z nieco przemoczonym śpiworem, dotarłem do domu o 18:05. W samą porę na dobranockę. 

 

            Podsumowując: konwent był udany, a gdyby nie Games Room, na którym się nieco zawiodłem, byłby bardzo udany. Było dużo konkursów i prelekcji, ciekawe imprezy towarzyszące, no i miłe towarzystwo. Barek konwentowy był dobrze zaopatrzony i tani, a i knajpki rzeszowskie pokazały się z dobrej strony. Mam nadzieję, że zapowiedzi Levira są nieco przesadzone i za rok R-kon znów się odbędzie.

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...