Magia z czterech stron świata - recenzja

Autor: Doris Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 18-03-2008 00:01 ()


 

Adrian Devine

MAGIA Z CZTERECH STRON ŚWIATA

 

... i jeszcze płomienna ilustracja z zarysem kontynentów, pentagramem oraz wizerunkiem Śmierci szczerzącej czaszkę spod mnisiego kaptura.

Tak wygląda okładka z przodu. Z tyłu - obok miniaturek okładek innych publikacji w serii - „zajawka" zawartości. Sama bym się na nią nabrała... gdybym wpadła na to, żeby ją przeczytać. Mogłabym ją tu po prostu przytoczyć z komentarzem, iż książka nie spełnia tych szczodrych obietnic - i koniec recenzji. Ale będę bardziej wyrafinowana i pozwolę sobie na niejakie rozwinięcie, ku uciesze, a może i przestrodze, potencjalnych czytelników (moich, a nie „obrabianego" autora...).

Nie mam zamiaru podawać się za znawcę prezentowanych przez tegoż autora zagadnień, ale nie mogę też przyjąć pozycji (jakkolwiek to zabrzmi) całkowitego laika - bo jednak z czymś-tam w tej dziedzinie miałam do czynienia. Jeśli nie całkiem w praktyce, to przynajmniej w teorii. Krótko i węzłowato: znam sporo osób ze środowiska ezoterycznego (m.in. Huna, chiromancja, runy), byłam na paru kursach (m.in. radiestezja, uzdrawianie duchowe), odbyłam indiański szałas pary, miałam robione zabiegi bio- i energoterapeutyczne, a także sesje uzdrawiania szamańskiego*. A recenzja jest - umówmy się - subiektywna.

Może moje standardy różnią się od ogólnie przyjętych (ewentualnie: od przyjętych przez TAKIE publikacje/ wydawnictwa); może mam zbyt wygórowane oczekiwania - ale lubię zarówno sytuacje, jak i teksty jasne, klarowne i przejrzyste. Tymczasem:

 

1. Daremnie przetrząsałam książkę w poszukiwaniu informacji dotyczących tytułu oryginału i nazwiska tłumacza. Po co i dlaczego? Bo jestem ciekawska i po anglistyce. A liczne niezręczności stylistyczne i słowno-wyrażeniowe sugerują, iż tekst jest przekładem (np. „diwinacja"...). Szczęśliwie są inne dane: Wydawnictwo KIRKE, Wrocław 2003. Do tego nazwisko wydawcy, adres korespondencyjny i „mejlowy"! Pewnie można do nich napisać z prośbą o uzupełnienie...

 

2. Tak zwany „układ treści" jawi się w postaci chaosu, z którego autor-dajmonion usiłuje stworzyć obiecane w tytule cztery strony świata i wypełnić je magią. Strony świata są mocno niedookreślone (nie ma wyraźnego podziału i oznaczenia), a panująca w nich „magia" ma w wielu miejscach niesprecyzowane zarówno pochodzenie, jak i działanie. Już zawartość Wprowadzenia budzi poważne wątpliwości, które pierwszy „odcinek" (bo trudno tu mówić o rozdziałach) mocno pogłębia. Dowiadujemy się z niego, że w Egipcie magia... była.

 

Ale wytrwały - a może naiwny - czytelnik i rzetelny recenzent brną dalej pokrętnymi i ledwo widocznymi ścieżkami informacji: pierwszy być może w oczekiwaniu cudu (że jednak czegoś konkretnego się z tej książki dowie), a drugi w poszukiwaniu dalszych uzasadnień swojej początkowej niechęci - i ewentualnych „smaczków". Ani jeden ani drugi się nie rozczarowuje: bo oto w pewnym momencie ciekawski czytelnik trafia na do znudzenia szczegółowy (i zupełnie nieuzasadniony na tle enigmatyki pozostałych) opis voodoo (liznąwszy po drodze m.in. tarota i run), a krytykancki recenzent znajduje swoje uzasadnienia i swoje smaczki. Kulawość i idiotyzm pewnych sformułowań są osłabiające. Oto przykłady (których dla odmiany autor skąpi):

[czosnek] reguluje czynności życiowe, takie jak poziom cukru we krwi"

Można się długo zastanawiać, czy tłumacz robi idiotę z autora, czy wręcz przeciwnie...

„Zodiakalne koło wskazywało nie tylko druidyczne znaki zodiaku, ale również zmianę pór roku."

...Kto by pomyślał!...

„...druidzi wyróżniali (...) osoby urodzone pod wpływem nowiu (pierwsze dwa tygodnie) lub pełni (drugie dwa tygodnie) Księżyca. Każdy miesiąc w kalendarzu celtyckim dzieli się idealnie na te dwie kwadry Księżyca, ponieważ same miesiące również dostosowane są do rytmu tego ciała niebieskiego."

Ogłupiania czytelnika ciąg dalszy: teraz już nie jestem pewna moich dotychczasowych astronomiczno-językowych przekonań, z których wynika, iż kwadr jest cztery...

„Prastare ludy północnej Europy znały alfabet runiczny ponad 2000 lat temu. (...) wyrysowywano je na zbrojach, broniach (!), klejnotach, nagrobkach oraz innych ważnych przedmiotach. (...) Chociaż niewiele wiadomo o ich pochodzeniu, runy z pewnością są bardzo stare (...)"

... Albo autor uważa czytelnika za umysłowo niepełnosprawnego, albo sam nim jest...

„Ten znak graficzny ma kształt falliczny, symbolizuje także zwycięstwo w bitwie."

No jasne, związek tych dwóch sfer jest oczywisty!...

„Podobnie jak żywioły odnoszą się do 12 znaków zodiaku oraz kolorów tarota (...)"

Czytelnik ogłupiały całkowicie: nie wiemy, do jakiego „zodiaku" odwołuje się autor (pomijając nagminną pisownię z małej litery), wymieniwszy dotychczas co najmniej dwa - w tym jeden „nasz" (?). W poprzednim „rozdziale" zaś przedstawia druidyczny podział roku na 13 miesięcy...! Podejrzenia, że „pozżynał" skąd się dało już nie tylko się nasuwają, ale walą lawiną. Aha, przy tarocie nie ma nic o żywiołach.

 

Nie ma też nic o tym, że układ kart - w jakimkolwiek systemie wróżebnym - przedstawia tylko JEDNĄ Z WERSJI naszego losu, a to od nas samych zależy, jak nim pokierujemy! Ani o tym, że tarot - jak każdy sposób dywinacji - jednych „lubi", a innych nie, i odnosi się to zarówno do posługujących się nim, jak i korzystających z takiej pomocy. Ani o niebezpieczeństwach, jakie niesie ze sobą posługiwanie się tym, czy innymi przedstawionymi w książce sposobami - czy „magicznymi" to sprawa już nie dyskusyjna, ale wręcz zdolna wywołać sporą burzę terminologiczno-światopoglądową... (O tym potem.)

 

3. W tekście aż roi się od niedomówień („Kadzidła to zioła, olejki lub inne aromatyczne substancje"), ogólników („w ich magię wplecionych jest wiele filozofii"), enigmatycznych sformułowań („Dym służy czasami jako medium do materializacji"; „Kadzidła służą do kontrolowania magicznych energii") i braków, że nie wspomnę o błędach. Czy merytorycznych - nie podejmuję się stwierdzić, bo (mimo moich zainteresowań i kontaktów) moja wiedza tak daleko nie sięga. Wiedza autora... chyba też nie, w przeciwieństwie do tego, co zdaje się sugerować jego nazwisko (czy też pseudonim), być może nieprzypadkowo zbliżone do angielskiego „divine" („boski"). Pan pseudo-boski rzadko fatyguje się podawaniem definicji wprowadzanych pojęć, z zasadniczą kwestią na czele. Mianowicie nigdzie nie wyjaśnia, co to jest magia! Specjalnie zajrzałam do Wikipedii i skonsultowałam się z osobą oświeconą na tym polu. Osoba objaśniła, że to zależy, jakie przyjmiemy założenia. Autor zdaje się zakładać, że czytelnik wszystko wie. Po co w takim razie pisze o tym książkę?! (Nie podając żadnych źródeł, z których - ewentualnie - korzystał...) Na końcu jest co prawda Słowniczek - w którym dobór haseł jest co najmniej przypadkowy, a sposób podawania „objaśnień" równie mglisty jak w całym tekście.

Wracając do błędów - występują w ilościach przekraczających wielokrotnie mój (bardzo niski) próg tolerancji oraz w rozmaitych kategoriach, z językowymi i logicznymi na czele (co zostało wykazane). Nie brak też gramatycznych - co poniekąd może wyjaśniać zatajenie nazwiska tłumacza: jak ja bym się tak popisała, też bym nie podała swojego nazwiska do publicznej wiadomości... (Dziwię się, że autor się nie wstydził podać swojego... chyba że to ksywka.)

 

4. Walory poznawcze

 

Wbrew pozorom obecne. Wytrwały czytelnik ma szansę dowiedzieć się np. że jin i jang to techniki seksualne.

„Jeżeli nie znamy sztuki jin i jang (czyli technik seksualnych), wyczerpujemy swoje qi i marnujemy siły życiowe."

 

5. Na koniec - grzech kardynalny: MYLENIE I MIESZANIE POJĘĆ!

 

We Wprowadzeniu autor oznajmia: „Wszystkie kultury wywodzą się z kultury pierwszych ludzi, pogan praktykujących magię"; po czym bredzi radośnie i niespójnie o (podaję chronologicznie): „wierzeniach religijnych i magicznych", afirmacjach, „filozofiach, takich jak wolnomularstwo czy różokrzyż", „wiedzy tajemnej", „sekretach natury", „klasycznej magii europejskiej", „zaklęciach", „magicznych technikach" (m.in. wizualizacja...) i „życzeniach", „mocach", „diwinacji", „magii wiccańskiej", „magii wysokiej", czakrach, „duchowej istocie", „energii z innego świata", medytacji, „odmiennych stanach świadomości", „technikach relaksacyjnych", ziołach i „okultystycznym działaniu roślin", „wróżbach i ching" (pisownia?), „ceremonialnej magii XIX-wiecznej", „prastarej tradycji celtyckiej czy europejskiej" (!), totemizmie, „szamańskim leczeniu", „harmonii z duchem", „magii sympatycznej, naturalnej i szamańskiej", pranie, „chińskich zaklęciach qi" oraz jin i jang... Taki bełkot jest, niestety, typowy dla amerykańskich publikacji pseudo-popularnonaukowych.

„Stany Zjednoczone to chyba jedyne państwo na świecie, gdzie obok siebie współistnieje cała gama odmian magii związanych z różnorodnymi kulturami ze wszystkich kontynentów. W USA praktykowane jest voodoo, czarostwo, spirytualizm, magia ceremonialna, wszelkie odmiany diwinacji, santeria (zaliczona wcześniej do odmian voodoo), szamanizm, demonologia, kabała, magia seksualna, medytacje i wiele innych."

Wybaczcie, ale - mimo ogromu mojej nieświadomości - jak ktoś mi wrzuca spirytyzm, voodoo, szamanizm, magię, medytację, czakry i energię życiową do jednego worka, to więcej mówi o braku kompetencji jego niż moich... Praca z energiami i uzdrawianie duchowe (potocznie noszące wspólne miano „ezoteryki") mogą, ale nie muszą, mieć coś wspólnego z magią - pod warunkiem, że sprecyzujemy najpierw, co nią jest! Stworzony przez autora „amalgamat" powoduje bałagan konceptualny i nazewniczy, wprowadzając zamęt nie tylko w odbiorze tekstu, ale przede wszystkim w umyśle czytelnika! (np. nie wykazano podstaw dla umieszczenia różokrzyżowców w książce o „magii".) Stąd potem zarzuty pod adresem ezoteryków, nagonka Kościoła i całkowicie błędne pojmowanie tej dziedziny przez „prostaczków". Publikacja zamiast cokolwiek wyjaśniać - zaciemnia. I jest to krzywdzące dla ludzi, którzy się poważnie zajmują poważną WIEDZĄ. Gdybym się odrobinę nie orientowała, jak to wygląda, byłabym całkiem skołowana.

Wszystkich zatem, którzy mają np. dostęp do Internetu gorąco zachęcam, by prowadzili własne poszukiwania - biorąc przykład z wyżej wspomnianych różokrzyżowców, którzy uważają, że powinno się „zawsze patrzeć w głąb spraw, a nie tylko na ich powierzchnię oraz starać się odnaleźć i zrozumieć sekrety natury i nauki."

 

Podsumowanie

 

Publikacja ze wszech miar godna polecenia - tym, którzy nie wiedzą, co zrobić ze swoim czasem... i inteligencją (absolutnie odradzam nerwowym - jak ja...). Ewentualnie jako pomoc naukowa na zajęciach języka polskiego (ćwiczenie: wyszukaj błędy gramatyczne, stylistyczne i słowotwórcze); z pewnością bardzo przydatna na kursach dla tłumaczy (anty-wzór do naśladowania) oraz rewelacyjna w charakterze przykładu „jak NIE należy pisać książek"!

 

* Chętnie służę kontaktami i bliższymi informacjami. Doris (kontakt w Redakcji)

 

 

Autor: Adrian Devine

Tytuł: Magia z czterech stron świata

Wydawca: Kirke

Oprawa: miękka

Format: A5

Rok wydania: 2005

Liczba stron: 204

Cena: 24,00 zł


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...