"John Rambo" - recenzja
Dodane: 11-03-2008 00:33 ()
Powroty po latach bywają trudne, szczególnie w kinie, które rządzi się własnymi prawami. Sequele, prequele powstają wręcz w ekspresowym tempie (np. „Piła”), a twórcy nie liczą się z jakością filmów, zwyczajnie stawiając na ilość. To zadziwiające z jaką łatwością Hollywood „odkurza” wysłużonych bohaterów. Widzowie darzą sentymentem postacie, które wyraźnie zapisały się we współczesnej kinematografii. Producenci z chęcią sięgają po starą gwardię, najwidoczniej żółtodzioby nie posiadają wystarczającej siły przebicia czy charyzmy. W zeszłym roku udanie zaprezentował się McClane, Rocky, a niebawem pojawi się Indiana Jones. Kogo brakowało w tym elitarnym gronie? Oczywiście Johna Rambo.
Postać wykreowana na kartach powieści Davida Morrella stała się ikoną kina akcji lat osiemdziesiątych. Rambo, po powrocie z Wietnamu, nie mógł się odnaleźć w nowej rzeczywistości, popadając w zatarg z miejscową policją. Wojna to jego żywioł, więc wrócił tam, gdzie czuł się najlepiej: na pole walki. Najpierw ratował jeńców wojennych, potem pomagał w Afganistanie pokonać Sowietów. Jak widać, zawsze trafiał w rejony konfliktów. Po dwudziestu latach John postanowił przypomnieć o sobie. Jest stary, zgorzkniały, żyje z dala od cywilizacji. To już nie ten sam człowiek co dawniej. Świat go zawiódł, a wszystko to, co wpoiła w niego amerykańska armia przestało istnieć. Bez wiary, bez ideałów, ale nie bezsilny. Pozostała tylko perfekcyjna maszyna do zabijania, tyle że uśpiona. Nadszedł czas na pobudkę…
Rambo prowadzi spokojny żywot w tajlandzkiej dżungli, trudniąc się chwytaniem węży i transportem rzecznym. Z oporami przystaje na propozycję przewozu grupy Amerykanów do Birmy, kraju, w którym krwawe mordy są na porządku dziennym. Misjonarze docierają do przygranicznej wioski, przywożąc mieszkańcom pomoc w postaci niezbędnych artykułów i lekarstw. Jednak wyprawa zostaje drastycznie przerwana, a jej uczestnicy złapani przez lokalnego watażkę. John staje przed wyborem - albo siedzieć spokojnie, albo pospieszyć im z pomocą. Tym razem nie jest osamotniony (to już nie te latka, kiedy samopas hasał do woli), wspomagany przez grupę najemników wyrusza z odsieczą.
Sylvester Stallone nie tylko po raz czwarty wcielił się w postać wietnamskiego weterana, ale również wyreżyserował i napisał scenariusz filmu. O aktorstwie można spokojnie zapomnieć. Toporne, czasami nie wnoszące wiele do obrazu dialogi stanowią najsłabszą stronę produkcji. Stallone nie wysilił się na wyrafinowane kwestie czy skomplikowaną fabułę. Postawił na sceny akcji, w których wypadł jak na swój wiek nad wyraz dobrze. Szczególnie moment strzelania z łuku do przeciwników wypadł bardzo efektownie. Pod banalnym pretekstem reżyser stara się zwrócić uwagę widza na sytuację panującą w Birmie. Już na samym początku otrzymujemy wstrząsające zdjęcia, ukazujące bezlitosny reżim, a w samej produkcji nie brakuje aktów bestialskiej przemocy. Vendetta bohatera przeradza się w krwawą łaźnię. Trup ściele się gęsto, zwłaszcza w kulminacyjnym momencie, a ludzkie flaki z pełną gracją latają po ekranie. Sprawiedliwie trzeba przyznać, że najnowsza część (a zarazem najkrótsza) bije na głowę pod względem rzezi wcześniejsze odsłony cyklu. Rambo w wojennym amoku sieje śmierć i zniszczenie, niczym jego przeciwnicy. Z jednej strony można powiedzieć: to tylko film, lecz z drugiej strony myślę, iż brutalność scen na tym etapie wykracza już poza granice przyzwoitości.
Patrząc na Rambo z perspektywy lat, jego powrót można uznać za udany, ale czy był to potrzebny come back? Na to pytanie niech każdy odpowie sobie sam. Osobiście uważam, że nie ma sensu dalej eksploatować tej postaci. Każdy mit upada, każdy bohater odchodzi w zapomnienie. Czas najwyższy, aby John udał się na zasłużoną emeryturę. Jego droga powrotna do domu została wybrukowana taką ilością trupów, jaką nie może się pochwalić nikt inny.
6/10
Tytuł: "John Rambo"
Reżyseria: Sylvester Stallone
Scenariusz: Sylvester Stallone, Art Monterastelli
Obsada:
- Sylvester Stallone
- Julie Benz
- Matthew Marsden
- Graham McTavish
- Reynaldo Gallegos
- Jake La Botz
- Tim Kang
- Paul Schulze
Zdjęcia: Glen MacPherson
Muzyka: Brian Tyler
Montaż: Sean Albertson
Czas trwania: 88 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...