"Wielkie przeboje wielkiego ekranu" - relacja.

Autor: Maciej "Levir" Bandelak Redaktor: Levir

Dodane: 19-02-2008 10:24 ()


Pewien emerytowany kompozytor został ojcem w wieku 70 lat. Jego przyjaciele nie mogli się nadziwić temu faktowi. W końcu jeden z nich zapytał jak to się stało. Kompozytor odpowiedział:

- "To przyjacielu, była złośliwość rzeczy martwych"

Jedna z anegdot zasłyszanych na koncercie.

 

Redakcja tekstu: Elanor 

 

24 stycznia w rzeszowskiej Filharmonii im. Artura Malawskiego odbył się koncert zatytułowany "Wielkie przeboje wielkiego ekranu". Rzeszowscy filharmonicy pod batutą Sławomira Chrzanowskiego zaprezentowali słuchaczom tematy muzyczne z różnorodnych filmów.

Czekałem na ów koncert z wielką niecierpliwością, bowiem odkąd zajmuję się tematyką muzyki filmowej nie było w Rzeszowie (a przynajmniej ja nic o tym nie wiem) tego typu koncertu. Idea więc godna pochwały.

 

 

Koncert rozpoczął się punktualnie o godzinie 17. Prowadzenie powierzono Stanisławowi Janickiemu, który pomiędzy utworami zabawiał publiczność opowiadaniem anegdot z życia ludzi filmu i muzyki.

Na dzień dobry zagrano główny temat z filmu „Siedmiu wspaniałych” autorstwa Elmera Bernsteina. Trzeba przyznać, że wejście było mocne. Szybkie, dynamiczne wykonanie utwierdziło mnie w przekonaniu, iż dobrze zrobiłem nie zważając na drobny kłopot, jakim była zagipsowana noga i zasiadłem w I rzędzie sali koncertowej Filharmonii.

Charlie Chaplin był nie tylko znakomitym komikiem, reżyserem i scenarzystą. Komponował również muzykę do swoich filmów. Jedną z takich kompozycji zaprezentowano zgromadzonej publiczności. Orkiestra wykonała suitę z filmu "Światła Rampy" z 1952 roku. Przyznam, że zaskoczył mnie ten utwór, nie podejrzewałem Chaplina o tworzenie tak dobrych i melodyjnych utworów (ba, nawet nie wiedziałem że komponował, ale moja ignorancja została w ten sposób usunięta).

Kolejne trzy utwory zostały wzięte z klasyki kina. Najpierw zaprezentowano utwór ze "Śniadania u Tiffany'ego" Henry'ego Manciniego, następnie utwór z "Mostu na rzece Kwai" Malcoma Arnolda i wreszcie dwa utwory połączone w jeden z "Przeminęło z wiatrem" Maxa Steinera.

Następnie przyszła kolej na "Różową Panterę". I tu spotkał mnie pierwszy (z dwóch) zawód. Samo wykonanie utworu było poprawne lecz zaskoczyła mnie aranżacja. Filharmonicy bowiem niemal od razu weszli w utwór całą sekcją, przez co główny dźwięk saksofonu, który przecież jest tym co w tym utworze najlepsze, został zagłuszony i nie brzmiał wyraźnie, a w tym utworze o to przecież chodzi.

Na takim koncercie nie mogło zabraknąć Ennio Morricone. Po cichu liczyłem na "Ecstasy of Gold" z "Dobrego, Złego i Brzydkiego" lecz ostatecznie przyszło mi delektować się utworem "Gabriel's Oboe" z "Misji", który został wykonany bardzo starannie zarówno przez solistę, jak i pozostałych muzyków.

Idąc (mniej więcej) z duchem czasu orkiestra przeniosła nas na początek lat 80-tych wraz z tematem przewodnim Johna Williamsa z filmu "Poszukiwacze Zaginionej Arki". Po reakcji publiczności po pierwszych dźwiękach wnioskować można było, iż to jeden z bardziej rozpoznawalnych tematów na całym świecie (co zresztą jakoś specjalnie odkrywczym wnioskiem nie jest). Brakowało jeszcze tylko, żeby na scenę wybiegł przystojniak w zakurzonym ubraniu, kapeluszu, z nieodłącznym batem przy boku.

We współczesnych czasach muzyka stała się jednym z ważniejszych elementów bajek animowanych. Prekursorem była wytwórnia Walta Disneya. Kiedy rozpoczęła produkcję pełnometrażowych filmów animowanych przeznaczonych na duży ekran postanowiła, by muzyka stanowiła nieodłączny element filmu, angażując do tego kompozytorów z pierwszej ligi.

Na zakończenie pierwszej części koncertu orkiestra zaprezentowała nam cztery utwory z disneyowskich bajek – „Króla Lwa”, „Pięknej i Bestii”, „Dzwonnika z Notre Dame” i „Pocahontas”. Z "Króla Lwa" zagrano piosenkę napisaną przez Eltona Johna – „Can You Feel the Love Tonight”, oczywiście w aranżacji orkiestrowej i bez śpiewu. Podobała mi się taka wersja, tym bardziej że na soundtracku usłyszeć można jedynie wersje śpiewane.

Pozostałe trzy tematy były autorstwa Alana Menkela. Zagrane jeden po drugim, łącznie trwające 17 minut, dość dynamiczne kawałki były bardzo fajnym zwieńczeniem tej części wieczoru.

Przerwa upłynęła na różnotematycznych rozmowach. Po przerwie przenieśliśmy się z międzynarodowego klimatu do naszego swojskiego polskiego podwórka.

Na dzień dobry orkiestra zagrała temat przewodni z serialu "Polskie drogi", który stworzył Andrzej Kurylewicz. Nie znałem wcześniej tej muzyki, ciężko mi więc ocenić, czy wykonanie było dobre w stosunku do pierwowzoru ale nie dosłuchałem się żadnych wpadek dźwiękowych, mogę więc uznać, że utwór został zagrany co najmniej poprawnie.

Kiedy prowadzący wywołał do raportu muzykę z „Ogniem i Mieczem” (przy okazji zaliczył jedną jedyną wpadkę, tytułując kompozytora Dębskiego imieniem Kazimierz zamiast Krzesimir), miałem nadzieję, że zostanie zagrany utwór "Szarża jazdy polskiej". Oczywiście zagrano „Dumkę na dwa serca”, czyli najpopularniejszy utwór z tej ścieżki dźwiękowej. Utwór sam w sobie ładnie zagrany lecz... w nieco zbyt szybkim tempie. Na płycie jest on wolniejszy, przez co bardziej majestatyczny i chwytający za serce. Tutaj, przez nadanie szybszego tempa wydawało mi się, że muzycy chcą go odegrać jak najszybciej i bez emocji. Szkoda.

Kolejnym utworem na tapecie był polonez z „Pana Tadeusza”. Zagrany bardzo dobrze, choć w trakcie solówki jeden z muzyków nie ustrzegł się błędu kiedy w pewnym momencie dźwięk mu się załamał, momentalnie jednak się zreflektował. Niby niuansik i być może dla większości słuchaczy przeszedł niezauważony, ale ja go wyłapałem, czego dowodem była moja skrzywiona mina w momencie tego załamania. Nie zmieniło to jednak ogólnego wrażenia iż polonez został zagrany ładnie i z werwą.

Na koniec koncertu filharmonicy zagrali rozpoznawalny chyba przez wszystkich obecnych motyw z „Flintstone’ów”. Szybko, czysto, wyraźnie, dynamicznie i z końcowym okrzykiem "Jabadabadu!". Było to świetne zakończenie koncertu... aczkolwiek burza oklasków zmusiła dyrygenta i wykonawców do powrotu na scenę i zagrania na bis jeszcze raz tego kawałka.

Wychodząc z Filharmonii żałowałem, że się skończyło (choć trwało 2 godziny). Głowa pełna była różnych motywów, które chciałbym by zostały zagrane na żywo, lecz nie można mieć wszystkiego. Być może jeszcze się doczekam.

 

Podsumowując, spędziłem w Filharmonii dwie fantastyczne godziny, za co dziękuję również towarzyszącej mi Natalii, która jest autorką zamieszczonego w relacji zdjęcia. Mam nadzieję również, że tego typu koncerty będą rozbrzmiewać coraz częściej na scenie w Rzeszowie i nie tylko oraz, że wreszcie doczekamy się festiwalu muzyki filmowej z prawdziwego zdarzenia. Nieśmiałe próby zorganizowania takiegoż czyni się we Wrocławiu czemu bardzo kibicuję.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...