Recenzja książki „Komisarz Maciejewski” Marcina Wrońskiego
Dodane: 02-01-2008 15:27 ()
„Tymczasem każde porządne miasto oprócz rynku, katedry i lochów bezwzględnie powinno mieć swój kryminał, który zamienia powszednią i banalną przemoc w zagadkę i tajemnicę.”
„Pan Teofil dostał w profil”. Kto by pomyślał, że celny i uszczypliwy tytuł artykułu z pewnego wydania lubelskiego dziennika z lat trzydziestych stanie się iskrą, która zapłonie po latach wyraźnym płomieniem. Nawet sam Marcin Wroński, wtedy student przeglądający archiwum w celach naukowych, nie podejrzewał, że tamten i wiele innych artykułów z kroniki policyjnej przyczyni się do powstania kryminału, którego akcja będzie ściśle związana z Lublinem sprzed lat.
Całkiem niedawno usłyszałem w radio, że na Placu Litewskim znaleziono martwego mężczyznę leżącego w kałuży krwi. Wiadomość okazała się o tyle przewrotna, że dotyczyła performance’u promującego „Komisarza Maciejewskiego”. Pomysł okazał się trafiony i rzesze lublinian zaczęły rozpytywać o powieść w księgarniach. Każdy ciekaw, jakiej sensacyjnej historii mogło się stać świadkiem ich miasto przed niemal 80 laty.
Na skalę Lublina i okolic książka nabiera sentymentalnego uroku i przyjęta zostanie zapewne o wiele cieplej niż przez pozostałych czytelników. Z nutką melancholii będą razem z bohaterami wędrowali znanymi sobie zakamarkami miasta. Młodsi dowiedzą się, starsi przypomną sobie, jak wtedy wyglądało. Dla ludzi nie związanych z Lublinem, książka pozostanie nadal dobrym kryminałem z barwnymi postaciami i wielopoziomową intrygą.
Nawet jeśli nie polubimy tytułowego komisarza, nie można mu odmówić specyficznego uroku. Podobnie jak jego koledzy po fachu: porucznik Colombo, czy detektyw Monk, ma swoje zasady i nawyki. Ale przede wszystkim zna się na tym, co robi, nawet jeśli nie robi tego zgodnie z protokołem. Wraz ze swoimi współpracownikami – z których każdy jest intrygującą osobowością wartą choć odrobiny uwagi - zdążył już stworzyć zgrany zespół, którego nie jest w stanie rozbić ani najdziwniejsza sprawa, ani tym bardziej przysłany z komendy wojewódzkiej podkomisarz Tomaszczyk.
Morderstwo redaktora naczelnego „Głosu Lubelskiego” Romana Bindera sprzymierzy obydwa te czynniki przeciwko komisarzowi. Sprawa, którą zwierzchnicy będą chcieli przedwcześnie zamknąć okaże się mieć drugie, a nawet trzecie dno. Intryga sięga o wiele głębiej, niż by się na samym początku wydawało. Pisarz podsuwa kolejne tropy odkrywające nowe aspekty zbrodni, prowadzące coraz głębiej i sięgające aż XVII stulecia. Cała sprawa przebrzmiałaby jednak jak nagłówki wczorajszych gazet, gdyby nie upór Maciejewskiego.
Kolejne ślady i poszlaki autor przeplata to mocnymi i brutalnymi scenami, to dla rozluźnienia zagęszczonej atmosfery lekkim i błyskotliwym humorem. Będziemy świadkami strzelanin i pościgów, odwiedzimy podejrzane speluny i zapuszczone mieszkanie owdowiałego komisarza - a wszystkie miejsca wymienione w książce będziemy mogli znaleźć na mapach po wewnętrznej stronie okładki-obwoluty. Spojrzymy na świat oczami cynicznego gliniarza, który, jak stary myśliwski pies, kiedy zwietrzy trop, nie spocznie, dopóki nie chwyci zwierzyny.
Sprawa zabójstwa Romana Bindera została rozwiązana. Wroński jednak w wywiadzie dla Kuriera Lubelskiego zapowiedział, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie z byłym pięściarzem Zygą Maciejewskim. Listopad 1930 roku dopiero otwiera piękną dekadę w dziejach miasta, o której pisarz chce nam opowiedzieć.
Tytuł: „Komisarz Maciejewski”
Autor: Marcin Wroński
Wydawnictwo: RedHorse
Rok wydania: 2007
Wymiary: 125 x 195 mm
Liczba stron: 320
Oprawa: miękka
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...