Relacja z koncertu Comy.

Autor: Izabella "slavian_ignis" Pacek Redaktor: Levir

Dodane: 02-01-2008 17:10 ()


Koncerty zespołu Coma nie od dziś cieszą się wszędzie dużym zainteresowaniem. Już od początku października, kiedy tylko w katowickich sklepach pojawiły się bilety na koncert Roguca i spółki, zaczęły się one sprzedawać jak świeże bułeczki. Jako fanka Comy dość szybko powzięłam decyzję by uczestniczyć w tym wydarzeniu, tym bardziej, że koncert zespołu w katowickim Mega Clubie był jednym z ważniejszych punktów w jesiennej trasie grupy. Zespołowi towarzyszył inny łódzki zespół – Normals - i warto było zobaczyć na żywo rockowe połączenie sił obu wykonawców. Miało ono miejsce 9.12.2007 w Mega Clubie i był to czwarty koncert Comy, w którym miałam okazję brać udział.

 

Do Mega Clubu dotarłam z koleżankami o godzinie 18. Po kilkunastominutowej przepychance w tłumie oczekujących, udało nam się w końcu dostać pod scenę, gdzie znalazłyśmy sobie dogodny punkt obserwacyjny i mogłyśmy w spokoju wypić piwo bez ryzyka, że jakaś szalona banda pogujących potrąci nam kubki. Na szczęście Mega Club zadbał o to, aby goście dobrze się bawili - obok takich plusów jak dobre nagłośnienie (co można było już ocenić przed koncertem, kiedy to w oczekiwaniu mogliśmy posłuchać sobie rockowych ballad z głośników) klub stanął na wysokości zadania i zapewnił fanom szatnię, schludną toaletę i dobrze zaopatrzony barek w niewygórowanych cenach.

 

Ku miłemu zaskoczeniu fanów, na występ supportujących Normalsów nie trzeba było długo czekać. Grupa pojawiła się na scenie tuż po 19:30, więc bez zbędnych opóźnień. Do tej pory nie miałam okazji zetknąć się z muzyką tej kapeli, stąd też zastanawiałam się jakie wywrą na mnie wrażenie.

 

Jak się okazało od pierwszych minut występu zespołu, publiczność gorąco przywitała grupę, co umożliwiło Normalsom nawiązanie kontaktu z nią i w efekcie rozkręcenie zabawy na dobre. Grająca w grunge'owych klimatach kapela zaprezentowała swoje największe hity, takie jak 'Patalogia', 'Juda' czy 'Nie ma mowy'. Zwłaszcza przy tym ostatnim fani grupy wykazali się oddaniem, śpiewając i klaskając z zespołem, co było zdecydowanie najmocniejszym punktem ich występu. To potwierdziło też, że dysponujący mocnym głosem wokalista sprawdza się nieźle również w spokojniejszych utworach.

 

Występ zespołu trwał prawie równą godzinę i o 20:32 zespół skończył zagrany na bis utwór. Choć nie jest to muzyka, którą słucham na co dzień, to muszę przyznać, że Normalsi jako support wypadli przyzwoicie, przygotowując mocne wejście głównej gwiazdy wieczoru. W szczególności dlatego, że Normalsi to grupa najlepiej wypadająca na koncertach. Kiedy w domu słuchałam ich utworów, od razu zauważyłam, że brakuje im tej żywiołowości, co w wersji 'na żywo' (choć dużym atutem okazały się teksty utworów, zwłaszcza 'Judy').

 

Po występie Normalsów musieliśmy odczekać ok. 40 minut zanim na scenie pojawiły się chłopaki z Comy. Za ten czas ekipa z Mega Clubu zadbała o zmianę wystroju sceny: zawieszone zostały białe zasłony, na których od światła odbijały się tańczące kółeczka, zmieniono instrumenty i załatwiono inne techniczne sprawy. Dość ciekawą zapowiedzią występu Comy było pojawienie się na scenie ubranego na szaro gościa z tekturowym napisem: 'Koniec jest bliski', co nadało koncertowi grupy niemal teatralny wymiar.

 

Pierwsze dźwięki gitary Dominika Witczaka zabrzmiały o 21:15, a tuż za nim pojawiła się reszta zespołu w składzie: Tomasz Stasiak (perkusja) i Rafał Matuszak (bas). Na zjawienie się Piotra Roguckiego nie musieliśmy czekać długo: otoczony oparami zamglonego światła z reflektorów stanął przy mikrofonie, witając serdecznie aplauzujących fanów.

 

Na początek setlisty poszły piosenki 'Wojna' i 'Nie wierzę skurwysynom'. Mocny wstęp kontynuowały kolejne utwory takie jak: 'System', świetne 'Pierwsze wyjście z mroku' czy porywające do szaleństwa tłum 'Ocalenie', osobiście jeden z moich faworytów wieczoru. Wówczas też śpiewanie refrenu piosenki udzieliło się widzom, z determinacją towarzysząc przejmującemu wokalowi Roguca. Następne w kolejce 'Skaczemy' wprawiło tłum w dzikie szaleństwo pogowania i dość szybko zrobił się tzw. 'młyn', który na szczęście, mogłam nieco ominąć. Tak samo wpłynęły na publiczność również kolejne utwory takie jak: 'Spadam', 'Chaos kontrolowany' czy 'Zbyszek' i niektórzy śmiałkowie próbowali dostać się na rękach tłumów w stronę zespołu, co skutecznie było ostudzane przez otaczających scenę ochroniarzy. Jednak po mocniejszych akcentach ze strony grupy przyszedł czas na spokojniejszy bis w postaci utworu 'Listopad'. Fenomenalny, lekko zachrypnięty wokal Piotra w tej piosence sprawia, że nie od dziś ten utwór to numer jeden z koncertowych kawałków grupy i tak też było i tym razem. Niepokojąca, psychodeliczna nuta porwała katowicką publiczność do tańca, ale i widać było przy tym spore poruszenie.

 

To nie koniec koncertu - już wkrótce na krzyki publiczności o bis Coma zagrała moje ulubione '100 tysięcy jednakowych miast'. Piosenka ta wprowadziła na salę nastrojowy klimat, więc można było się przy niej swobodnie pokołysać.

 

I w tym momencie koncert miał mieć swój koniec. Rozległy się gromkie brawa i chłopaki z Comy pożegnali publiczność, głośno skandującą: 'Roguc!!!Coma!!!.' Jednak zespół nie byłby sobą, gdyby nie zareagował na owacyjne prośby o jeszcze jeden utwór. Nie minęła chwila jak ponownie zabrzmiały dźwięki instrumentów i z ciemności wynurzył się niestrudzony Piotr, czule obejmując mikrofon i mówiąc: 'W związku z tym, że wieczór jest zajeb***, razem z zespołem zdecydowaliśmy zagrać jeszcze jeden utwór'.

 

Była to nie lada niespodzianka dla publiczności, bo trzy piosenki na 'bis' to dość niecodzienny prezent dla słuchaczy. Mimo zmęczenia muzycy zagrali sławnego już 'Leszka Żukowskiego'. Jak się okazało, doskonały kawałek na podsumowanie wieczoru – przy 'Leszku...' upust emocji publiczności dał się we znaki i cała sala oddała się szalonemu tańcu. Niemniej pełen energii był Roguc, rzucając się w tłum i przez parę minut wędrując na rękach tłumu po sali. Oczywiście, ochrona miała przy tym dużo roboty, ale przeżycia były doprawdy niezapomniane.

 

Koncert skończył się o 23:04 i zwieńczony został wspomnianym już wyjściem gościa z napisem, tym razem: 'Koniec nastąpił'.

 

Wrażenia? Miał rację ten, kto raz nazwał Comę 'zespołem rozmaitych zjawisk i emocji'. W znacznej mierze koncerty potwierdzają tę opinię, bo to żywiołowe widowiska o niemal teatralnym charakterze, w którym publiczność przeżywa na równi z wykonawcą wykonywane utwory. Tak było i tym razem. Zespół dał z siebie wszystko, skupiając się nie tylko na stronie muzycznej występu ale również na żywym kontakcie z publiką. Nie ma żadnej przesady, jeśli napiszę, że to przede wszystkim zasługa Piotra Roguckiego – z wykształcenia aktor, na scenie oddaje, dzięki dramatycznym gestom, uczucia towarzyszące danemu utworowi. Nie wyobrażam sobie takich piosenek jak 'Sto tysięcy jednakowych miast' czy 'Ocalenie' bez jego charyzmatycznego, rockowego głosu. Zresztą, sam Rogucki ma dla mnie tyle samo z rockmena, jak i poetyckiego barda i co więcej, w obu działkach radzi sobie wspaniale. Reszta zespołu też wypadła dość dobrze, tym bardziej, że sprzyjało temu również dobre nagłośnienie. Oczywiście, do największych plusów mogą zaliczyć zagranie aż 3 razy na bis, co nie tylko było miłym zaskoczeniem dla fanów, ale też potwierdzeniem, że mimo znużenia, zespół potrafi wykazać się przysłowiowym pazurem. Doceniam też stronę wizualną koncertu i wspomniany fakt dobrego nagłośnienia. Minusem wg mnie natomiast był ubogi dobór repertuaru. Rozumiem, że na setlistę wzięto utwory najbardziej znane, ale zarazem żałuję, że zabrakło takich utworów jak 'Zaprzepaszczone siły...' czy 'Pasażer', z pewnością interesująco wypadające w koncertowej odsłonie.

 

Podsumowując, Coma po raz kolejny udowodniła swój muzyczny absolut. I choć dziś jest to dość popularna i niekiedy może się ocierać o komercję, to właśnie koncerty pokazują jej najlepsze, undergroundowe oblicze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...