Pionek V - relacja z dużą galerią

Autor: Duszka (gfx & subtitles) i kwiatosz (txt) Redaktor: kwiatosz

Dodane: 17-12-2007 00:22 ()


Pionek, czyli gliwickie spotkania z grami planszowymi, które tym razem miały miejsce w dniach 8 - 9 grudnia 2007 roku, obchodził mały jubileusz - była to piąta edycja tej imprezy. Sam konwent staje się coraz bardziej ogólnopolski .Przybycie Nataniela z Gdańska ustawiło poprzeczkę odległościową tak wysoko, że nie dał jej rady nawet przeskoczyć gość z Czech (przynajmniej z tego, co podsłuchałem z rozmowy Nataniela z Petrem).

Ekipa lubelska pojawia się na tej imprezie już od trzech edycji, więc i tym razem nie mogło być inaczej. Jednak, trzeba przyznać, na piątą edycję wybrała się tylko skromna, trzyosobowa drużyna - M4ti oraz niżej podpisani autorzy relacji, czyli Duszka i Kwiatosz. M4ti pojechał dzień wcześniej oraz dzień wcześniej wrócił, więc relacja pisana jest „dwuosobowo".

Pierwszym, co należy zrobić udając się gdzieś, jest dojazd na miejsce. W naszym przypadku środkiem transportu był...(tu zaskoczenie!)...pociąg PKP. Dogodne połączenie było o 5 rano, na miejsce dotarliśmy około czterech godzin po rozpoczęciu imprezy. Na wejściu powitał nas GOOR, należący do gliwickiej ekipy Pomarańczowych Koszulek. Pomarańczowe Koszulki to zwarte oddziały planszówkowych maniaków z Gliwic i okolic, którzy postanowili poświęcić część radosnej integracji z resztą braci planszowej, znanej z forum gry-planszowe.pl, ażeby być stale dostępną, wszystkomogącą i tłumaczącą ekipą organizująco-wspierającą. Sam pomysł zasługuje już na wstępie na pochwałę - miast niesłusznego miotania się w poszukiwaniu kogoś, kto zupełnie przypadkiem jest właścicielem gry, którą akurat chce się poznać, można było wyszukać człowieka w pomarańczowej koszulce i przywołać go dziarskim „E", a on już zmierzał w nasza stronę celem przybliżenia zasad gry. Ochotników, tak okrutnie naznaczonych przez Trzewika niedającym się przeoczyć w tłumie kolorem, była ilość akuratnia - zabiegani byli non stop, ale w razie potrzeby zawsze jednego z nich dało się znaleźć.

Pierwszym krokiem po znalezieniu się na terenie Pionka było odnalezienie M4tiego. Było to o tyle sensowne, że był tam już przynajmniej cztery godziny dłużej niż my, więc na bank zagrał już w coś ciekawego. Cyniczna i wyrachowana strategia nas nie zawiodła, albowiem już za chwilę siedzieliśmy przy „King Me". Gra trwa raptem kilkanaście minut, cała rzecz polega na wyborze króla wraz z dworem, tudzież zausznikami. Odbywa się to w sposób bardzo prosty - otrzymujemy kartę, na której jest napisane, jakie postacie w danej rundzie są naszymi zaufanymi pionkami, a więc które powinny zostać królem oraz być wysoko w hierarchii dworskiej. W swojej kolejce przesuwamy dowolną postać na wyższy szczebel ważności, jeżeli kogoś dopchamy do stanowiska elekta to odbywa się głosowanie.Każdy z graczy ma 2 jednorazowe karty Veta, oraz nieskończenie wielorazową kartę poparcia. Jeżeli kandydat na króla dostanie chociażby 1 głos Veta, to zostaje ścięty, jeżeli natomiast wszyscy wyrażą swoje poparcie, następuje proklamacja i koniec tury (jest ich w sumie 3). Grę podstępnie i niesłusznie wygrał Zielu, więc z poczuciem niesmaku wstaliśmy od stołu obiecując zemstę.

Następnym krokiem było udanie się na obiadek. Bez zbędnego rozgadywania się - znaleźliśmy barek, gdzie dobre pierożki były po 4 zł. Kto nie znalazł, niech żałuje.

Nieco później, po powrocie na teren Pionka, odnaleźliśmy Petra Murmaka, założyciela Czech Games Edition, i wymogliśmy na nim tłumaczenie zasad gry „Galaxy Trucker". Dzień pierwszy dobiegł niestety końca przed dłuższym rozegraniem się w tę grę, ale na pierwszy rzut oka prezentuje się zacnie - w czasie rzeczywistym trzeba ułożyć swój statek z takich elementów, jak: działa, silniki, luki na towary, osłony etc., i to w taki sposób, ażeby poszczególne elementy nie przeszkadzały sobie nawzajem oraz były prawidłowo podłączone. Później następuje faza lotu, podczas której okazuje się, czy zbudowaliśmy statek w porządku, czy też nazwa „porażka konstruktorska wszechczasów" wcale nie było przesadzona.

W tym momencie trzeba było opuścić lokal i udać się do baru/restauracji, celem kontynuowania rozgrywek w nieco mniej oficjalnym (bo przy piwie) otoczeniu. W knajpie stała się rzecz straszna, ponieważ z braku miejsc (albo za dużej ilości chętnych) trzeba się było podzielić na dwa obozy. Jako że większość chyba siadła z tymi osobami, które mniej lub bardziej kojarzyła, to i integracyjny element nie wypadł aż tak dobrze jak na poprzednich Pionkach. Niemniej już wiemy, jak wygląda Kapustka; Duszka wywiedziała się także mnóstwa rzeczy o czeskim rynku RPG od Petra.

W barze nastąpiło granie w „Blefuja" oraz „Krakenlakensalat" (gra o nazywaniu warzyw, których są 4 rodzaje), ale z bonusem w postaci języka czeskiego. Okazuje się, że przypomnienie sobie nazwy „plaszczica", w momencie wygłaszania wierutnych bzdur na temat zawartości kart, wcale nie jest takie łatwe. Z cennych informacji - kalafior to w języku czeskim kwietak.

Dodatkowo graliśmy w „Flaschengeist" - gra polega na rzucaniu kostką i przesuwaniu swojego pionka do przodu. Elementem pozwalającym się dobrze przy tej grze bawić jest zastąpienie na kostce „6" wizerunkiem ducha. Jeśli to właśnie on nam wypadnie, to przykrywamy dowolny pionek drewnianym duszkiem, natomiast gdy już wszystkie pionki są zakryte, to jednego z nich unieruchamiamy, a 2 inne zamieniamy miejscami. Problemem jest zapamiętanie, pod którym duszkiem jest nasz pionek oraz fakt, że każdy może się ruszać dowolnym pionkiem. Gra jest dla dzieci, więc zbytniej sieczki z mózgu nie robi, ale chwila nieuwagi raczej pozbawia nas szans na zwycięstwo.

Ostatnią grą wieczoru było „Heckmeck am Bratwurmeck", gra Knizii o rzucaniu i mrożeniu układów kości, celem zdobycia robaków dla kur, czy coś w tym guście. Osobiście mnie gra do siebie nie przekonała - ot, takie tam rzucanie układów i zarządzanie ryzykiem.

W radosnych i bojowych nastrojach udaliśmy się do redakcji Portala w składzie: Duszka, M4ti, Petr, Russ (gość z USA bodajże, ale głowy nie dam), Magma, Monika, Nataniel oraz Zielu. Tam też zagrałem pierwszy raz w „Blokusa" - szczegóły w podpisie zdjęcia tej gry, Duszka natomiast testowała „Clans", która to gra okazała się być całkiem nieskomplikowana, acz przyjemna.

Dzień drugi zaczął się od rozgrzewki umysłowej przy grze „Through the Ages". Jest ona określana jako gra optymalizacyjna i wydaje się to być tak trafnym określeniem, jak to tylko możliwe. W grze jest ogrom kart, ogrom decyzji do podjęcia i ścieżek rozwoju do wybrania, a akcji na rundę mamy tylko 4 (a wzięcie i zagranie jednej karty to już 2 akcje). Graliśmy wersję uproszczoną, niepozwalającą na militarystyczne zapędy, więc interakcja bezpośrednia była całkowicie wyeliminowana, ale z armią wydaje się (na podstawie samego wysłuchania zasad) nie być dużo większa. Gra jest niemalże definicją eurogry - klimat jest maksymalnie luźno powiązany z mechaniką, wszystko opiera się na zarządzaniu zasobami i dobieraniu kart, które równie dobrze mogłyby przedstawiać pająki i pterodaktyle. Niemniej jest to tytuł bardzo ciekawy, ponieważ już na pierwszy rzut oka widać w mechanice iskrę geniuszu - niby nic nowego, ale działa to perfekcyjnie, do tego gra wydaje się być bardzo wyważona (Petr opowiadał o potężnej pracy włożonej przez autora w idealne wyrównanie mocy kart) - miłośnikom eurogier powinna zapewnić całe mnóstwo świetnej rozgrywki na naprawdę wysokim poziomie.

Następnym bardzo udanym krokiem (po obiedzie) było dopadnięcie Kapustki oraz Gosi. Zagraliśmy z nimi w „Ubongo" (która jest własnością Bogasa, który miał się nie pojawić, ale na szczęście mu się udało) - grę w zasadzie logiczną, polegającą na wpasowaniu tetrisowych klocków w ograniczoną przestrzeń w jak najkrótszym czasie oraz dobieraniu pasujących nam kryształków. Dodatkowo jej wydanie zachwyciło Duszkę, czego wyraz można odnaleźć w towarzyszących relacji zdjęciach. Nie pamiętam kto wygrał, ale to niespecjalnie ważne przy tej grze - samo ściganie się z czasem i przeciwnikami daje tyle radości, że nie trzeba protez w postaci jakiegoś tam zwycięstwa.

W tym samym składzie zagraliśmy w „The Downfall of Pompeii" - krwawą grę rodzinną o wrzucaniu ludzi do wulkanu i topieniu ich w płynącej lawie. Dzika satysfakcja, z jaką Kapustka wrzucał bezbronnych ludzi do wulkanu do dzisiaj śni mi się po nocach, niemniej urok gry zachwycił wszystkich (sama rozgrywka jest tak sobie, ale klimat i wulkan czynią to doświadczenie niepowtarzalnym).

Nasz czas na Pionku powoli dobiegał końca. Udaliśmy się jeszcze na kilka minut na konkurs Trzewika i Folko (na który się nie zakwalifikowaliśmy, ale o tym później). Sam konkurs odbywał się w sali obok i był dość kameralny.

 

 

 

Plusy i minusy:

Pionek nr 5 miał oczywiście swoje plusy i minusy, które wypadałoby omówić. Podstawową kwestią, która mnie ściąga na Pionka, jest to, że wiem kogo tam się spodziewać - znam uczestników z poprzednich edycji, z forum. Czuję się tam jak wśród znajomych i to jest dla mnie częścią najfajniejszą, ale dla kogoś, kto się nie udziela na forum g-p taka formuła już nie jest tak wesoła, sprawia raczej wrażenie zamkniętej imprezy dla krewnych i znajomych królika. Na wciągnięcie nowych osób w świat gier planszowych Pionek nie nadaje się aż tak bardzo, jakby tego można było chcieć. Mi to w zasadzie nie przeszkadza, wręcz podoba mi się taki zlot ogólnopolski fanów gier planszowych skupionych wokół forum g-p, niemniej wiem, że ambicją Trzewika jest wciąganie poprzez te spotkania także osób nowych w gry i stworzenie imprezy familijnej. Po namyśle wydaje mi się to być, niestety, pomysłem przy obecnej formule nie do końca realnym.

Inną kwestią jest nagłośnienie imprezy. Kolejne edycje Pionka zbierają zwykle około stu uczestników, co wydaje się niezbyt dużą ilością przy obecnej popularności gier planszowych i fakcie, że Pionek nie jest impreza tylko lokalną. Wydaje mi się, że dobrze byłoby zadbać przy następnych edycjach o większy udział mediów, chociażby lokalnych, dla których Pionek jest na pewno interesujący, będąc z założenia imprezą skupioną na grach planszowych, które są kolorowe i efektowne, co, jak wiadomo, media lubią najbardziej.

Drugą rzeczą był potencjalny natłok konkursów - byliśmy na Pionku przez sporą ilość czasu, a wiedzieliśmy tylko o konkursie Trzewika i Folka oraz turnieju „NS Hex". W tle teoretycznie dało się coś wychwycić o turnieju Blokusa, ale nie na pewno. Turniejów wydaje się być zbyt dużo - te spotkania to raczej powinno być przyjemne granie, a nie oczekiwanie na konkursy, zwłaszcza przy pewnym chaosie organizacyjnym, jaki zapanował podczas ich ustalania (jako uczestnik nie wiedziałem w zasadzie nic - co, gdzie ani kiedy). Wydaje mi się że 2-3 turnieje i konkurs wiedzy to w sam raz.

Rewelacyjną sprawą, która wiąże się z rodzinnością, jest system wypożyczania gier - każdy bierze co chce i kiedy chce, a i tak wiadomo że każdy będzie grę szanował i zwróci w stanie nienaruszonym. Pokazuje to z jednej strony, jakim dużym zaufaniem obdarzani są na Pionku uczestnicy, a z drugiej uświadamia, że jest to świetne hobby dla ludzi, którzy mają już rodzinę, pracują etc. Moim skromnym zdaniem taki wizerunek to bardzo dobry kierunek i tego należałoby się trzymać.

Formuła konkursu Trzewika i Folko natomiast w tym roku mocno mi się nie spodobała - po pierwsze eliminacje, które zostawiają jednak pewien niesmak (rozwiązywanie wspólne, selekcja uczestników), a po drugie rozgrywanie na uboczu. Rozumiem, że hałas etc. nie sprzyja obiektywności wyników, ale to była cała radość tego konkursu - wszyscy przestawali grać i na godzinkę zamieniali się w kibicującą i podpowiadającą publiczność. Rozegranie konkursu na uboczu, kiedy publiczności jest zwyczajnie mało, bo wszyscy siedzą w drugiej sali i grają, jest złym rozwiązaniem. Ze swojej strony postuluję powrót do formuły z 3. Pionka - szalejący tłum za odpowiadającymi na dziwne pytania geekami to jest to, o co chodzi, inaczej zmienia się to w pojedynek nerdów. Moim zdaniem kierunek to niefajny.

W skrócie - ogólne wrażenia mam pozytywne, cieszę się że na tej edycji Pionka byłem, następne edycje polecam każdemu miłośnikowi planszówek z jednym wszakże zastrzeżeniem - odradzam jednoosobowe jechanie na tę imprezę osobom, które nie udzielają się na forum g-p - w takim bowiem wypadku mogą się na Pionku nie odnaleźc. Jechanie dwu i więcej osobowe rozwiązuje ten problem od ręki.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...