Recenzja książki "Rycerze czerni i bieli" Jacka Whyte'a
Dodane: 09-12-2007 16:51 ()
Jest rok 1088. Głównego bohatera opowieści, Hugona de Payns, poznajemy jako osiemnastolatka w przededniu „wyniesienia” – otaczanej tajemnicą uroczystości wstąpienia w szeregi Zakonu Odrodzenia w Syjonie. Zakon ów jest utrzymywaną w sekrecie elitarną organizacją (może do niej wstąpić tylko jeden przedstawiciel każdego pokolenia z zaledwie kilkudziesięciu wtajemniczonych rodzin), mającą się wywodzić od Zgromadzenia Jerozolimskiego będącego w opozycji do tworzonego przez Pawła Kościoła Chrześcijańskiego (w okresie opisywanym w powieści istniały dwa kościoły chrześcijańskie: rzymski i wschodni). Jak przystało na głównego bohatera, Hugon jest osobą obdarzoną wieloma przymiotami.
„Należał do tego rodzaju młodzieńców, których ludzie uważają za nawiedzonych, wiedzionych imperatywem odnoszenia nieustannych sukcesów w każdej dziedzinie. Jeśli chodzi o rycerskie obowiązki, walczył jak lew, mistrzowsko opanowawszy sztukę władania mieczem, toporem, sztyletem, buzdyganem i włócznią, a nawet kuszą, niepokonany w szrankach i strzelaniu do tarczy, budząc podziw precyzyjnym umieszczaniem w celu stalowych bełtów. Oddawał się też nieustannym, wyczerpującym studiom w Zakonie Odrodzenia (...) uznał odpoczynek i wszelkiego rodzaju rozrywki za zbyteczne i frywolne. Nie interesowały go kontakty z innymi rycerzami i nie krył, że picie piwa aż do upojenia uważa za szkodliwy zwyczaj. Z tego względu nie był zbytnio lubiany przez rówieśników.”
Miał jednak wypróbowanych przyjaciół, a zarazem kuzynów: Godfryda Saint-Omer i Payena Montdidier, którzy także byli członkami Zakonu. Początkowo lekko mnie zirytowało podobieństwo nazwiska głównego bohatera (de Payns) i imienia jednego z jego przyjaciół (Payen), jednak chcąc się dowiedzieć więcej o templariuszach poczytałem trochę i zorientowałem się, że są to postaci historyczne. Hugonowi przez całe życie towarzyszy ponadto bardzo zaradny sługa – Arlo.
Przyjaciele są uczestnikami odbywającego się w 1095 roku w Clermont w Owernii synodu, podczas którego papież Urban II, chcąc rozwiązać „problem swarliwych i zwaśnionych rycerzy”, zaapelował o wyzwolenie Ziemi Świętej z rąk Turków. Bohaterowie powieści stają się pierwszymi krzyżowcami i uczestnikami pierwszej (nie licząc kompletnie nieudanej ekspedycji Piotra Pustelnika) krucjaty. Wyprawa z Hugonem w składzie, po blisko czterech latach uciążliwej wędrówki w upale, chłodzie, głodzie i chorobach oraz morderczych walkach przynosi sukces – Jerozolima zostaje zdobyta. Niestety, przy okazji „chrześcijańscy” rycerze, z hasłem „Deus vult” (Bóg tak chce) na ustach, bezlitośnie wycinają kilkadziesiąt tysięcy dotychczasowych mieszkańców miasta – niekoniecznie zdolnych do walki. Bezsens tej śmierci i zaobserwowane bestialstwo krzyżowców budzi głęboki sprzeciw de Paynsa. Jego kontakt z większością uczestników krucjaty ogranicza się do niezbędnego minimum. Niebawem wraca do Francji.
Po kilku latach, wezwany przed Najwyższą Radę Zakonu, otrzymuje od niej polecenie natychmiastowego powrotu do Ziemi Świętej i skontaktowania się z tak wieloma braćmi, jak to możliwe. W Jerozolimie pojawia się w 1107 roku i, jako żołnierz wojsk okupacyjnych, próbuje wypełniać swą tajną misję. Bez większych efektów – rycerze służą w różnych miejscach i muszą wykonywać polecenia przełożonych. Dopiero dziesięć lat później spotyka się z Godfrydem, co staje się impulsem do wznowienia poszukiwań braci. Niebawem otrzymuje kolejne instrukcje: zebrać i zorganizować wszystkich braci, którzy są w Zamorzu, (tak krzyżowcy określali Ziemię Świętą), odnowić rytuały Zakonu i odszukać skarby i dokumenty zakopane w ruinach Świątyni Salomona. Na pierwszy rzut oka zadanie niewykonalne. Jak zgromadzić rozproszonych, zależnych od różnych panów członków Zakonu; jak prowadzić wykopy w litej skale, tuż za murami pałacu królewskiego?
Na szczęście udaje się zorganizować zgromadzenie braci, podczas którego Hugon proponuje utworzenie rycerskiego zakonu dla zapewnienie bezpieczeństwa coraz liczniejszym pątnikom. Jako że sprawa była bardzo istotna, inicjatywę poparł patriarcha Jerozolimy, a król zgodził się na wykorzystanie stajni na wzgórzu świątynnym jako kwatery. Tym sposobem w 1118 roku powstaje Hufiec Patriarchy – bractwo mnichów-rycerzy, którzy wkrótce decydują o zmianie nazwy na: Ubodzy Rycerze Chrystusa (z dodawanym niekiedy: Świątyni Salomona).
O dziwo, mimo że na ostatniej stronie okładki słowo „templariusz” występuje aż trzy razy, na kartach powieści nie pojawia się w ogóle. Pewnie dlatego, że zakon formalnie jeszcze nie istniał (zatwierdzony został przez papieża Honoriusza II dopiero w 1128 roku z regułą opracowaną przez Bernarda z Clairvaux), a poza tym jest to tylko potoczne określenie zakonu (słowo pochodzi od łacińskiego templum – świątynia).
Równolegle i przeplatając się z zasadniczym tematem książki rozwija się wątek „prywatny” – wzajemnych relacji młodego, cnotliwego rycerza Stefana Saint-Claira i Alix du Bourcq – córki króla, zepsutej do cna, mimo bardzo młodego wieku. Intrygujące i przerażające. Myślę, że na młodego Stefana należy zwrócić większą uwagę – stosunkowo niedługo po pojawieniu się w powieści staje się jej bohaterem pierwszoplanowym, zapewne odegra istotną rolę w kolejnych częściach trylogii.
Niezaprzeczalnym walorem powieści jest realistyczne przedstawienie okropnych warunków życia w średniowieczu, kiedy czterdziestokilkuletni rycerz bez przekąsu mówił o sobie: „w podeszłym wieku”, zaś panujące obyczaje zasługują na określenie „barbarzyńskie”. Dowiadujemy się, że „...każdy może zniknąć, każdy. Dziś nie ma na tym świecie osoby, która nie mogłaby zniknąć nagle, całkowicie i tajemniczo. Jednak prawdą jest także, iż nie ma dziś na tym świecie osoby, która nie mogłaby zginąć nagłą i okrutną śmiercią na oczach tłumów, w publicznym miejscu i w biały dzień. (...) Wypadki, o jakich wspomniałem, łatwo i skutecznie można zaaranżować.” Niestety nie były to czasy, w których ceniono by ludzkie życie; na kartach powieści trup ściele się gęsto.
Ówcześni arystokraci nie oddawali się zbyt wyrafinowanym intelektualnie rozrywkom: „rycerze, w większości tępi jak kołki w płocie, uważali umiejętność czytania za księżą przywarę idącą w parze z masturbowaniem się i homoseksualizmem”. Zbrojni nie grzeszyli też czystością ciała. W powieści czytamy: „ostatnio kąpałem się na Wielkanoc, jak wszyscy, w ramach przedświątecznych rytuałów” i, w innym miejscu: „...uświadomił sobie, że nie jest czysty, i ta myśl ogromnie go zaniepokoiła, gdyż czystość ciała nie była czymś, czym ludzie tacy jak on się przejmowali. Raczej uchodziła za słabość graniczącą ze zniewieścieniem albo grzesznie bezużyteczny i hedonistyczny nawyk. (...) jako mnich nie musiał myć się częściej niż dwa lub trzy razy w roku.” Łatwo oczywiście odtworzyć stan „normalny”: „...wrócił pół godziny później, odziany w swoją najstarszą tunikę i spodnie, po latach używania sztywne od jego i końskiego potu, mając na sobie kolczugę roztaczającą przyjemny zapach zastarzałego potu, naoliwionej skóry i rdzy. De Payns z satysfakcją powąchał i uśmiechnął się. – No, to woń, która znacznie bardziej przystoi ubogiemu rycerzowi Chrystusa...” Wyobrażam sobie jaka „atmosferka” panowała w zamkniętych pomieszczeniach, brr...
Między takimi „perełkami” średniowiecznej, rycerskiej obyczajowości możemy też znaleźć frazy zasługujące na uśmiech albo nawet dłuższą refleksję. Przytoczę tu dwie takie myśli, dowcipną: „od gadania zasycha w gardle. Nieważne czy mówisz dobrze czy źle, jasno czy mętnie”, i obnażającą męską słabość: „...mężczyźni w obliczu możliwości erotycznych podbojów i rozkoszy dawali się formować jak glina w rękach opanowanej, zdeterminowanej i pomysłowej kobiety.” Decyzję o tym, czy uznać je za prawdziwe, i czy zasługują na miano aforyzmu, pozostawiam czytelnikowi.
Książkę, która jest pierwsza częścią cyklu „Templariusze” wydano bardzo starannie. Ma sztywną, barwną, lakierowaną okładkę z rysunkiem nieco sfatygowanego hełmu (motyw ten – już w odcieniach szarości – powtórzono na stronach tytułowych poszczególnych części książki) oraz czarnej flagi z białym, „zardzewiałym” krzyżem. Do tego obwoluta. Całość podzielono na siedem części składających się z krótszych rozdziałów. Język polskiej wersji jest poprawny, choć zdarzają się nieliczne błędy: „uznał ich jako” (uznać za!), „otarcia od okowów” (oków), „antiochska” (nie antiochijska lub antiocheńska, które to formy są poprawne); prócz tego trochę literówek bądź powtórzeń („starannie umył ręce i wytarł je starannie”). Czyta się dobrze, historia opowiedziana jest w sposób zajmujący. Choć na 467 stronie powieści widzimy słowo FINIS i rozstajemy się z bohaterami w – chyba – 1127 roku, czekamy na ciąg dalszy (wszak templariuszy formalnie jeszcze nie ma!) i rozwinięcie szeregu wątków.
Zakon templariuszy, aczkolwiek przestał istnieć już siedem wieków temu, nadal otoczony jest nimbem tajemnicy. Jako taki staje się tematem licznych publikacji historycznych i beletrystycznych. W jednym z polskich sklepów internetowych wpisanie słowa „templariusz” do wyszukiwarki powoduje wyświetlenie listy kilkudziesięciu tytułów! Wśród nich są „Rycerze czerni i bieli”. Choć książka nie aspiruje do roli źródła historycznego, zawiera jednak solidną dawkę rzetelnej wiedzy okraszonej intrygującą zagadką fikcyjnego (?) skarbu wzgórza świątynnego. Ucząc bawi, bawiąc uczy. I tak jest dobrze. Polecam!
Tytuł: „Rycerze czerni i bieli”
Tytuł oryginału: „Knights of the Black and White. Book One of the Templar Trilogy”
Autor: Jack Whyte
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2007
Wymiary: 150 x 225 mm
Liczba stron: 468
Oprawa: twarda + obwoluta
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...