Falkon 2007 - relacja
Dodane: 07-12-2007 20:51 ()
Falkon, odkąd pamiętam, zawsze kojarzył mi się z Liceum nr 4 im. Stefanii Sempołowskiej. Klimat, który towarzyszył kolejnym edycjom i fakt, że właśnie dzięki nim poznałem tak wielu wspaniałych ludzi sprawiły, że w żaden sposób nie mogłem wyobrazić sobie zmiany lokalizacji lubelskiego konwentu. I chociaż mówiono o tym już kilka miesięcy wcześniej, dopiero w momencie, gdy na stronie internetowej konwentu pojawił się napis „lokalizacja zmieniona", zdałem sobie sprawę, że coś się kończy. Chwila na otrząśnięcie się i szybka myśl... przecież to my, uczestnicy, a nie miejsce tworzymy ten niezapomniany klimat. Pozostało zebrać ekipę i jak co roku wyruszyć w gościnne lubelskie strony.
Miejscem, w którym odbył się tegoroczny konwent była Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Administracji w skrócie "WYSPA"(stąd też piracko - "lostowo" - hawajska konwencja imprezy). Z racji tego, że Lublina nie znam, nie zdawałem sobie kompletnie sprawy z położenia "WYSPY". Gdy przekonałem się o odległości empirycznie, dotarło do mnie, że jesteśmy właściwie na samych obrzeżach miasta. Trzeba przyznać, że w ciągu dnia, w rejony szkoły jeździło naprawdę sporo autobusów, dlatego też sam dojazd nie stanowił zbytniego problemu. Sytuacja gorzej przedstawiała się wieczorem - aby wrócić piechotą z knajpy na starówce (autobusy nocne nie dojeżdżały w okolice WYSPy), trzeba było przejść swoje wśród zimnych, wschodnich wiatrów. Sprawdzone, nie polecam.
Ale wróćmy do samego konwentu. Zaraz po wejściu do budynku, przy drzwiach zastała mnie spora kolejka do akredytacji. Tradycyjnie trzeba było odstać „swoje", kiedy jednak czekanie na chłodzie dobiegło końca i złożyliśmy już odpowiedni podpis w odpowiednim miejscu, nie pozostało nic innego, jak tylko odebrać informator i ruszyć na zwiedzenie kompletnie nam nie znanej szkoły. A tutaj niespodzianka: informatora i zawartego w nim planu nie było (z tłumaczeń organizatorów wynikało, że zawiniła firma kurierska). Totalny chaos, który panował po otwarciu drzwi ciężko z czymkolwiek porównać. Znalezienie interesującej nas sali graniczyło wręcz z cudem i tylko poślednią pomocą były drukowane co pewien czas kartki z programem, przyklejane do ścian - planu szkoły bowiem na nich nie było. Tak więc często można było zobaczyć na korytarzach gromadki ludzi krążących w poszukiwaniu odpowiednich sal, z wymalowaną na twarzach prośbą o pomoc. Na szczęście informatory dojechały w sobotę rano i każdy już bez problemu mógł się zorientować co i jak.
Jednak jeszcze większe grupy ludzi czekały z myślą o tym, żeby zrzucić gdzieś swoje rzeczy. Proces „zakotwiczenia" na Wyspie przebiegał bowiem bardzo topornie. Orgowie starali się udostępnić konwentowiczom jak najwięcej miejsca, jednak już po paru godzinach zaczynało go brakować. Do dyspozycji uczestników oddano bowiem początkowo tylko kilka sal, w których swoją drogą, musiała się zmieścić wg końcowych obliczeń rekordowa liczba uczestników wszystkich dotychczasowych edycji Falkonu. Ostatecznie udostępniono ich dziewięć, co jednak nie do końca rozwiązało problemy noclegowe. Ostatecznie niektórzy lądowali na korytarzach, także pod ubikacjami, których bliskość i wiążące się z nią zapachy nigdy nie należą do przyjemnych, nawet dla najbardziej pokrętnego i zdziwaczałego dewianta.
Pierwszy dzień konwentu upływał na spotkaniach z przyjaciółmi, wspomnieniach i ogólnym rozluźnieniu - klimat Falkonu zaczął działać. Z punktów programu, na szczególne wyróżnienie, zasługuje występ kabaretu „Stonka Ziemniaczana". Znani w fandomie członkowie kabaretu ubawili publiczność do łez; skecze były na naprawdę wysokim poziomie, a według zapowiedzi najlepsze ma dopiero nadejść. Jeżeli to prawda, to przynajmniej jak dla mnie kariera murowana, niech inni drżą. Natomiast nocą, gdy program się skończył, uczestnicy mogli wybrać się do jednej z konwentowych knajp. Przystępna odległość i zniżka na piwo za okazaniem identyfikatora, wręcz zachęcały do odwiedzin lubelskich pubów. Tam można było dyskutować dalej, a czas mijał na śpiewach i sączeniu złotego trunku.
Sobota upłynęła mi na badaniu jakości punktów programu, m.in. konkursu wiedzy o Harrym Potterze (gratulacje dla prowadzących za ciekawe i oryginalne podejście do tematu), konkursu filmowego Motyla (który zaskoczył jedynie tym, że po dwóch konkurencjach padła jedna prawidłowa odpowiedź na całej sali; Motyl, za rok postaraj się bardziej!), konkursu muzycznego Levira (miło, łatwo i koniec przygody na drugiej rundzie). Zabawa na konkursach była przednia, szkoda tylko, że poziom tak wysoki. Jednak cóż, mówi się trudno. Będąc przy konkursach pozwolę sobie jeszcze na małą dygresję: Jak wszyscy zapewne wiedzą, w sobotnią noc nasza reprezentacja przypieczętowała swój pierwszy, historyczny awans do Euro. Fakt ten odcisnął także i swoje piętno na samym konwencie - miedzy innymi w opóźnieniu konkursu muzycznego o niecałą godzinę. Niewiadomo tylko, czy dla wszystkich czy tylko dla ekip wybranych - niektórzy konwentowicze bowiem, zamiast meczu, wybrali konkurs i kiedy okazało się, że można było jednak wybrać obie opcje w pakiecie, poczuli się lekko oszukani, nie mówiąc już o tym, że ekipy, na które wszyscy czekali kupę czasu, powróciły w stanie niedyspozycji nie pozwalającej na wystartowanie w konkursie. Nic dziwnego więc, że niektórzy ostentacyjnie konkurs zbojkotowali.
Całą resztę nocy spędziłem na różnorakich grach planszowych i ciekawej karciance "Once upon a time". Pozdrowienia dla całej ekipy, z która bawiłem się do późnych godzin nocnych.
W tym momencie chciałbym wspomnieć o games roomie, który jak co roku na Falkonie był bardzo dobrze wyposażony i zarządzany. Przestronny, dość duży i przede wszystkim dobrze odseparowany od reszty konwentu korytarz przeznaczony na games room zwiększał komfort grania, a także pozwalał orgom na opanowanie „żywiołu" grających.
Kolejnym plusem konwentu był bardzo dobrze zaopatrzony barek, w którym można było się stołować przez całe trzy dni trwania konwentu. Miła obsługa i ciepły posiłek z rana to jest to, co potrafi człowiekowi poprawić humor.
Dla uczestników przygotowano także sporo dodatkowych atrakcji. Była więc duża liczba pokazów, m.in. walki sumo czy pokaz mody gotyckiej. Znakomicie także w tym roku wypadł pokaz fire show. Odpowiedzialny za pokazy Sienio odwalił tutaj kawał dobrej roboty.
Ranek, dnia trzeciego, był jak dla mnie niesamowicie trudny. Pobudka o dziewiątej, wygłoszona prelekcja i żegnanie się z odjeżdżającymi znajomymi. Tego nie lubię najbardziej... Falkon trwa zdecydowanie za krótko i przyłączam się do chóru głosów żądających czterodniówki.
Podsumowując: wbrew obawom, Falkon mimo zmiany lokalizacji, na niczym nie stracił. WYSPa posiadała wszystko to, co poprzednia lokalizacja, a nawet więcej. Czyli więcej miejsca i lepsze warunki salowe; szkoda tylko, że nie zostało to w pełni wykorzystane, bowiem chwilami wpadki organizatorskie związane ze sprzętem czy rozlokowaniem sal były naprawdę uciążliwe. Myślę jednak, że tegoroczne, „wyspiarskie" doświadczenie i bagaż potknięć, spowodowanych chyba dość słabą logistyką, pomogą orgom w ulepszeniu kolejnych edycji Falkonu, nieważne czy na Wyspie, czy w innym egzotycznym zakątku Lublina.
I jak zawsze, przyjechać na pewno będzie warto.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...