"Całkiem inny świat" - fragment
Dodane: 04-12-2007 16:49 ()
Michał Studniarek
Całkiem inny świat
(fragment - „Księga strachu 2"
Od najwcześniejszego dzieciństwa Marcin Dobrowiecki żył ze strachem.
Strach był nieodłącznym elementem jego życia. Towarzyszył mu wszędzie. Chodził z nim, spał z nim, jadł, oddychał. Gdy Marcin był młodszy, śniło mu się kiedyś, że w powietrzu między cząsteczkami tlenu wiszą duże, piramidalne struktury atomów strachu, które wciąga przy oddychaniu i wyrzuca - już czyste - z powrotem. Cały swój trujący, jadowity osad pozostawiały w nim.
Czego właściwie się bał? Życia, ludzi, że gdzieś nie zdąży albo że nie zdoła przewidzieć tego, na czym jego klientowi najbardziej zależało, słowem - wszystkiego. Zawsze, w bliższej albo dalszej przyszłości, było coś, czego należało się lękać i wyczekiwać z drżeniem. A jeśli przypadkiem ze zdziwieniem odkrywał, że akurat niczego się nie boi, wówczas od razu szarpał go niepokój, że coś jest nie tak.
Czasami Marcinowi wydawało się, że pogodził się już z tym stanem, jak można się pogodzić z przewlekłą chorobą. No cóż, jedni cierpią na to czy tamto, a on ma swój wieczny, niekończący się strach. Tak bywało do chwili, gdy lęk dawał mu porządnie w kość, na przykład, kiedy nie wsiadał do autobusu, bo dostrzegł w nim kilku gości, spoglądających nań nieprzychylnie. Zwykle przytomność umysłu wracała, nim pojazd zniknął na horyzoncie; wtedy przeklinał głupi strach i siebie za to, że się mu poddał, że nawet nie próbował walczyć.
W spokojne, pochmurne popołudnie Marcin szedł szybkim krokiem od przystanku do swojego bloku. Właściwie to odczuwał pewien rodzaj ulgi; zdążył z kolejnym projektem na czas, klient przyjął go bez zastrzeżeń - co prawda zawsze mogła zadzwonić komórka i mógł usłyszeć, że coś się właśnie posypało, ale wydawało mu się to jakoś dziwnie mało realne. Sprawdzał kody trzy razy sam, potem także specjalnymi programami, i wszystko się zgadzało. Między innymi dlatego Marcin projektował strony internetowe; w regularnej siatce ciągów zmiennych i parametrów błąd nie miał gdzie się ukryć. Miało to również tę zaletę, że nie musiał pracować z innymi ludźmi - od łóżka do stanowiska pracy dzieliło go niecałe półtora metra w linii prostej. W zaciszu własnych czterech ścian mógł spokojnie przestawać sam na sam ze zleceniami, nie narażając się na takie rzeczy, jak głupi czy zakompleksiony szef lub gadatliwi bądź złośliwi koledzy. Nie musiał nawet wyruszać do centrum - na ulicy, w pobliżu domu, w którym wynajmował kawalerkę, mieściły się dwa sklepy spożywcze, kiosk, biblioteka, apteka i kościół - wszystko, czego człowiek mógł potrzebować do życia. Właśnie dlatego zdecydował się na to mieszkanie. Wady, jak zwykle, poznał dopiero później.
Jedna wada zaczepiła go przy sklepie - Marcin minął człowieka, nie zwalniając kroku. Zapewne chodziło o uzupełnienie puli na flaszkę. Dwie inne wady siedziały na pobliskim murku, w cieniu rozłożystego iglaka, gapiąc się na ludzi. Przejście obok nich kosztowało Marcina sporą dawkę dobrego nastroju - był pewien, że za jego plecami porozumiewają się wzrokiem, mówiącym „frajer" lub „warto go zapamiętać na przyszłość".
Kiedy zbliżał się do swojego bloku, zza budynku po drugiej stronie ulicy wyszedł ogolony na zero wyrostek. Na jego widok w głowie Marcina rozległ się alarmowy brzęczyk. Kiedy wyszedł jeszcze drugi, a potem trzeci, brzęczyk nabrał mocy syreny przeciwmgielnej. Marcin szedł dalej, ze wszystkich sił walcząc z pokusą zerwania się do sprintu, kończącego się w domu. Znał ich wszystkich z widzenia, jeszcze lepiej ze słyszenia, i wcale nie zamierzał poznawać osobiście. Bo i co mieliby sobie powiedzieć? „Wyskakuj z kasy i zegarka, pajacu?". „Proszę uprzejmie?". Co jakiś czas rzucał w ich kierunku ukradkowe spojrzenia, sprawdzając, czy aby nie zmierzają ku niemu. Tamci nawet nie przeszli na jego stronę ulicy, ale to wcale go nie uspokoiło, mogli udawać. Odetchnął nieco, gdy przez nikogo niezaczepiany wklepał w domofon kod i zatrzasnął za sobą ciężkie żelazne drzwi na klatkę schodową. Wiedział jednak, że absolutną pewność będzie miał dopiero w mieszkaniu, za antywłamaniowymi drzwiami uzbrojonymi w zamek ze skomplikowanym systemem rygli. Jedyne miejsce, gdzie Marcin mógł być w pełni sobą, mógł myśleć jak chciał i robić to, co chciał.
***
Dziękujemy wydawnictwu Runa za udostępnienie fragmentu do publikacji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...