Recenzja książki „W pogoni za wielką rybą” Davida Lyncha

Autor: Motyl Redaktor: druzila

Dodane: 29-11-2007 13:34 ()


Każde dzieło Davida Lyncha wymyka się ze schematycznych ram kinematografii. Wszystkie jego obrazy w mniejszym lub większym stopniu starają się ukazać odbiorcy rozwiązania niespotykane na co dzień. Zabawa konwencją filmową sprawia wiele radości samemu reżyserowi, pozwala odkrywać nowe horyzonty oraz osiągnąć stan artystycznego spełnienia, zaś wszystkimi swoimi przeżyciami stara się dzielić z widzami. Filmy Lyncha nie należą do łatwych w odbiorze, często wywołują kontrowersje, a także są podstawą wielu dyskusji i rozmów.

W jaki sposób pracuje mistrz? Jak rodzą się pomysły na kolejne przedsięwzięcia oraz co najbardziej ceni sobie w życiu, można dowiedzieć się z ksiązki „W pogoni za wielką rybą”.

Lyncha zawsze fascynowała sztuka, i to nie tylko filmowa. Zanim przekroczył bramy „fabryki snów” był przekonany, że zostanie malarzem. Jednak z czasem w głowie pełnej pomysłów, zaczęła pojawiać się myśl o ruchomych obrazach. Pierwsze kroki w filmowym świecie były niezwykle trudne. Debiutancki projekt Lyncha kosztował dwieście dolarów i był to animowany film – „Sześć postaci, którym robi się niedobrze”. Momentami sam autor powątpiewał czy obiera właściwą drogę kariery. Skromny start nie przeszedł bez echa i pozwolił twórcy rozwinąć skrzydła. Jednak, aby tego dokonać musiał się oddać naukom medytacji…

Na każdym kroku podkreśla, że wielkie znaczenie w rozwoju jego kariery odegrała medytacja transcendentalna. Od chwili, kiedy zaczął ją stosować, wyzbył się oznak negatywizmu. Pomysły zaczęły napływać same. W procesie kreacji najważniejszym elementem jest intuicja. Dzięki stosowaniu medytacji, wyostrzamy zmysł intuicyjny, zanurzamy się w jaźń. W ten sposób rodzi się większość jego pomysłów, są po prostu wyławiane z „wnętrza” autora. Idee przychodzą nagle, znienacka. Czasami doświadcza się ich tylko jeden raz. Niektóre z nich są zaskakujące. O to chodzi w kinie – aby wyrażać własne emocje, ich natężenie i barwę.

Samą książkę można nazwać niewielkim zbiorem złotych myśli reżysera. Lektura nie zajmuje zbyt wiele czasu. Rozdziały odnoszą się do kluczowych wartości w życiu autora. Przeważnie mieszczą się na dwóch stronach, ale można znaleźć kilka bardzo krótkich rozdziałów (nawet jednozdaniowych!). Lynch na kartach książki wspomina kilka istotnych momentów w swojej karierze. Bardzo wiele ryzykował tworząc pierwszy ważny film - „Głowę do wycierania”, na pracę którego poświęcił pięć lat (z tym dziełem wiąże się pewna anegdota, której bohaterem jest nie kto inny, jak sam Stanley Kubrick). Ponadto ubolewa, że nie miał pełnej kontroli nad adaptacją „Diuny” (brak prawa do ostatecznego montażu) i w tym właśnie elemencie upatruje klapę filmu. Działania wielkich wytwórni filmowych uświadomiły mu tylko potrzebę niezależności w kinie, gdzie samemu podejmuje się wszystkie decyzje i tym samym bierze się odpowiedzialność za cały projekt, zarówno za jego sukces jak i porażkę.

Dla Lyncha film to nie tylko obraz. Składają się nań muzyka, scenografia, odpowiednie światło, jego kąt padania oraz poszczególne elementy jakie widzimy w kadrze kamery. O pomysłach mówi, że są myślami. Pojawiają się fragmentaryczne, a z czasem, wzorem puzzli, układają się w jedną całość - film. Każdy reżyser ma ulubionych aktorów, zaś muzą Lyncha można nazwać Laurę Dern, którą uwielbia obsadzać w swoich produkcjach. Z sentymentem wspomina pracę na planie z Kylem MacLachlanem. Spośród aktorów, a czasem ludzi nie związanych z kinem, dokonuje wyborów spontanicznych. Po prostu pasują idealnie do jego koncepcji i muszą wystąpić w danym obrazie. W jednym z rozdziałów rozpisuje się, że nie przewidywał sukcesu „Miasteczka Twin Peaks”. Pierwszy pokaz został odebrany pozytywnie, ale nikt nie wróżył serialowi takiej popularności. Oglądalność przeszła wszelkie oczekiwania Lyncha.

W kolejnych dziełach szukał najbardziej niekonwencjonalnych rozwiązań. Nie boi się nazywać swoich filmów eksperymentami. Przy „INLAND EMPIRE” zdecydował się na kamerę cyfrową, która otworzyła przed nim nowe możliwości, głównie zwiększyła elastyczność i kontrolę nad produkcją. Co więcej, przy tym tytule nie dysponował typowym scenariuszem (można powiedzieć, że scenariusza nie było). Jak mówi: „Pisał scena po scenie, nie mając pojęcia dokąd to zaprowadzi”. Często preferuje styl pracy oparty na improwizacji. Wszystko sprowadza się do przeczucia, intuicji, jego wyroczni. Nie zamierza już powracać do taśmy filmowej, ponieważ uważa, że kamery cyfrowe to przyszłość. Jego obrazy cechuje surrealizm, abstrakcja w czystym tego słowa znaczeniu. Nie tworzy filmów dla milionowych zysków. Dla Lyncha kino jest formą dialogu. Olbrzymi ekran stanowi przejście w inny świat, magiczny świat.

„W pogoni za wielką rybą” polecam głównie miłośnikom talentu Davida Lyncha. Każdy kto chce pogłębić swoją wiedzę o rady i pomysły reżysera z pewnością będzie usatysfakcjonowany. Biorąc pod uwagę sposób przedstawienia informacji, książka na pierwszy rzut oka może wydawać się bardzo uboga w treść. Niemniej jednak, jeżeli chcecie przekonać się, jak łowi się pomysły, poczuć fenomen medytacji transcendentalnej, możecie zapoznać się z poradami mistrza. A nuż odkryjecie w sobie drugiego Lyncha…

 

 

Tytuł: „W pogoni za wielką rybą”

Autor: David Lynch

Wydawnictwo: Rebis

Redaktor: Agnieszka Horzowska

Tłumaczenie: Jan Karłowski

Liczba stron:192

Wymiary:128 x 197 mm

Cena: 33,90 zł

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...