„Wszystkie odloty Cheyenne’a” - recenzja
Dodane: 05-09-2012 17:13 ()
Polski tytuł sugeruje widzowi, że czeka go seans raczej wypełniony gagami, niż refleksją. Wbrew pozorom jednak „Wszystkie odloty Cheyenne’a” (w oryginale "This Must Be the Place"), choć obsesje i szaleństwo odgrywają w nim znaczącą rolę, nie są komedią w hollywoodzkim stylu.
Główny bohater filmu to podstarzały rockman, który karierę ma już za sobą. Cheyenne wiedzie życie znudzonego emeryta. Kolejne dni już od dawna niczym się od siebie nie różnią, a każde poważniejsze przedsięwzięcie wymaga od byłego muzyka sporo wysiłku. Jego życie toczy się wooolnooo – podobnie jak akcja filmu. Dzięki temu widz może w pełni odczuć stagnację i znużenie, jakie wypełniają życie Cheyenne’a, współprzeżywać jego melancholię. Długie sekwencje, w trakcie których pozornie nic się nie dzieje, naładowane są jednak sporą dawką emocji. Co jakiś czas przerywają je fenomenalne dialogi, w których – o dziwo – najlepsze kwestie wypowiada zazwyczaj główny bohater. Sean Penn stworzył na ekranie niezwykłą, trójwymiarową postać człowieka, który ma za sobą już wszystko i mógłby jedynie odcinać kolejne kupony ze swojej kariery. Obarczonego dziwactwami i obsesjami, noszącego na co dzień ciężki, rockowy makijaż, współczesnego Piotrusia Pana. Jednocześnie Chey to inteligentny, wrażliwy rozmówca, zaskakujący celnością swoich wypowiedzi. Kiedy już uda mu się wyartykułować w ślimaczym tempie to, co ma do przekazania, jego słowa mają niezwykłą siłę, a nierzadko są także ironiczne.
Fenomenalnemu Pennowi dzielnie wtóruje plejada postaci drugoplanowych. Aktorstwo zdecydowanie jest jednym z najważniejszych atutów filmu. Na szczególną uwagę zasługuje rola Olwen Fouere, która przekonywająco przedstawiła ból matki wyczekującej powrotu zaginionego dziecka. Warto wspomnieć także o nieustraszonym łowcy nazistów, w którego wcielił się Judd Hirsch. Przez krótki czas jest kimś w rodzaju mentora głównego bohatera, jednak przyjmuje to zadanie z niesamowitą lekkością i animuszem. Pozostali członkowie obsady także nie ustępują ani na krok umiejętnościom wymienionych, wyczarowując na ekranie pełne emocji mikroopowieści. Wspomnijmy choćby o świetnym epizodzie Harry'ego Deana Stantona.
Fabuła filmu oscyluje wokół kilku głównych wątków, przy czym na pierwszy plan wysunięto proces dojrzewania Cheyenne’a. Autorzy sięgnęli m.in. do schematu kina drogi, jednakże całość scenariusza wymyka się prostym klasyfikacjom. Ważnym elementem opowieści są obsesje bohaterów. Wszystkie wątki zostały opowiedziane za pomocą znakomitych zdjęć Luca Bigazziego, świetnie oddających klimat brytyjskiej i amerykańskiej codzienności. Ich urok szczególnie widoczny jest podczas podróży głównego bohatera, kiedy w kadrze ujęte są kolejne majestatyczne pejzaże Stanów Zjednoczonych. Wtóruje im nie narzucająca się muzyka, stanowiąca raczej tło, niż samoistny element opowieści. Warsztat reżyserski i aktorski przekształcił prostą historię w ciekawą, ambitną opowieść.
„Wszystkie odloty Cheyenne’a” (swoją drogą, brawa za tytuł dla tłumacza) nie są filmem lekkim, łatwym i przyjemnym. Pokazują jednak, że kino nawet w dobie blockbusterów jest w stanie stworzyć zajmującą opowieść, skłaniającą zarówno do uśmiechu, jak i do refleksji. Z pewnością stanowią jeden z najlepszych filmów tegorocznego sezonu, a Sean Penn wspiął się w nim na wyżyny swoich umiejętności. Jeśli zatem macie dość głupawych komedyjek, nawalanek i horrorów, poświęćcie wieczór na zapoznanie się z sympatycznym, podstarzałym rockmanem, a na pewno się nie zawiedziecie.
7/10
Tytuł: „Wszystkie odloty Cheyenne’a”
Reżyseria: Paolo Sorrentino
Scenariusz: Umberto Contarello, Paolo Sorrentino
Obsada:
- Sean Penn
- Frances McDormand
- Judd Hirsch
- Eve Hewson
- Kerry Condon
- Harry Dean Stanton Robert Plath
- Joyce Van Patten
- David Byrne
- Olwen Fouere
Muzyka: David Byrne, Will Oldham
Zdjęcia: Luca Bigazzi
Montaż: Cristiano Travaglioli
Scenografia: Stefania Cella
Kostiumy: Karen Patch
Czas trwania: 118 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...