Konwentowa gawęda Indiany, czyli jak to na Falkonie 2007 było…

Autor: Marcin "Indiana" Waciński Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 23-11-2007 23:08 ()


Tegoroczny Fantastyczny Atak Lublina, czyli konwent zwany Falkonem lub flakonem, już od dawna budził wiele emocji. Jakiś czas temu zapadła decyzja, by zorganizować go w nowym miejscu, stare liceum na Czwartku robiło się za ciasne. Zatem, po dokonaniu wizji lokalnej wczesną jesienią, ostatecznie zdecydowano, że tegoroczny Falkon odbędzie się w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Administracji, popularnie nazywanej „Wyspą".

I rzeczywiście, jak rozbitkowie, wylądowaliśmy na maleńkim skrawku fantastycznego lądu, otoczeni morzem przestrzeni, jaką trzeba było pokonać do...  restauracji i lokali Starego Miasta. Zyskaliśmy za to czyste, nowoczesne wnętrza, nieco więcej przestrzeni oraz wyposażenie, o jakim poprzednio można było tylko pomarzyć.

Około 17.00 w piątek udało mi się dotrzeć na teren konwentu. Czym prędzej pognałem do kolegów z naszego lubelskiego fantomu Star Wars, by zobaczyć jak sobie radzą. Miałem też bojowe zadanie dowieźć materiały i narzędzia na konkurs konstruktorski. Po drodze usiłowałem zapamiętać, gdzie co się mieści. O ile znam rozkład sal „Czwórki" na pamięć, to tutaj budynek musiałem, jak chyba wszyscy, poznać i nieco oswoić.

Kolejka do maleńkiego stolika akredytacji tkwiła w chłodzie w drzwiach, a ja biegłem po plakietkę, zastanawiając się przy okazji, gdzie będę mógł zasnąć, kiedy organizm odmówi dalszego konwentowania. W korytarzach mijałem ludzi, którzy w zaciśniętych dłoniach, oprócz toreb, plecaków, kufrów i skrzyń, ściskali identyfikatory i pliki ulotek. Obłęd w oczach wskazywał, że nie do końca radzą sobie ze znalezieniem miejsca do spania. I rzeczywiście było z tym sporo kłopotu, bo szkoła nie posiada sali gimnastycznej...

Sala, w której mieliśmy zaplanowane punkty programu poświecone gwiezdnej sadze, była nieco większą niż mój pokój w mieszkaniu i zanosiło się na to, że będzie trochę ciasno. Po trzech najściach Neratina i dzięki nieobecności zaproszonego na falkon Marka S. Huberatha, udało mi się dokonać niewielkiej korekty i dostaliśmy jednak aulę...Ufff....ale ten wzrok nagabywanego Neratina...

Na tegorocznym Falkonie, wzorem lat ubiegłych, można było wziąć udział w punktach programu ujętych w bloki: spotkań z pisarzami, prelekcji, konkursów, prelekcji poświeconych grom fabularnym, kulturze japońskiej. Nowością był blok Star Wars. Jak wykazała praktyka, zgranie kilku bloków tematycznych z licznymi spotkaniami i prelekcjami, gdzie prawie każdy potrzebuje komputera i rzutnika, nie jest sprawą prostą, nawet w tak dobrze wyposażonej placówce jak „Wyspa".

Z racji listopadowej aury pomysł z Falkonem nawiązującym do serialu „Lost", co sugerował plakat, bądź z piratami wyszedł średnio. Lepsze byłoby nawiązanie do Wyspy...Niedźwiedziej i to nie tylko z powodu głównego koordynatora, ale z racji przejmującego zimna na zewnątrz. Zatem bryły lodu imitowane styropianem, obsługa w eskimoskich anorakach i identyfikatory naśladujące kły morsa. Piratów i palmy proponuje zostawić na konwenty w cieplejszych porach roku. A zamiast stringów i czapeczek - kalesony i uszanki, z logo Falkonu oczywiście

Pogoda nie spłatała w tym roku figla, jak to miało miejsce trzy lata temu i śnieg nikomu nie utrudnił dojazdu na konwent. Natomiast sporym problemem było to, że informatory nie dotarły na czas. Ten fakt, wraz z nieuniknionym zmianami - jakie niósł bardzo bogaty program konwentu, powodowały dodatkowe zamieszanie i chaos.

A było w czym wybierać. Sam walczyłem z pokusą pójścia na dyskusję prowadzoną przez Piotra „Murgena" Banacha i Marcina „Motyla" Andrysa zatytułowaną „Sztuczny człowiek w fantastyce". W tym czasie mógłbym też zajrzeć na konkurs warhammerowy Małgorzaty „Śliwki" Śliwki i Łukasza „Laska" Laskowski oraz dowiedzieć się, jak „to" robiono w starożytnej Japonii na prelekcji Wiktorii „Wiki" Witkiewicz o seksie w Kraju Kwitnącej Wiśni. Ostatecznie postanowiłem, że czas jaki mi został przed prowadzonym razem z Kubą „Shonsu" Barańskim konkursem konstruktorskim Star Wars, wykorzystam, by nadrobić zaległości towarzyskie. Żałuję, że nie mogłem być m.in. na występie kabaretu „Stonka ziemniaczana, pasiasty dywersant", bo ich program bardzo mi się podoba.

Póki co rozmowom sprzyjały ciepłe, schludne korytarze oraz dwa barki, gdzie do 22.00 można było zjeść coś ciepłego. Z racji pogody uważam to za wielki plus. Na ostatnim Imladrisie nie było może aż tak zimno, ale z perspektywy uczestnika tego właśnie konwentu cieszę się, gdy organizatorzy zapewniają miejsce, gdzie bez wychodzenia z terenu konwentu można dostać „coś" ciepłego i nie jest to tylko herbata/kawa/chińska zupka. Wielką radość sprawiła nam wizyta dużej grupy fanów Star Wars z Warszawy; część z nich wkrótce wbiła się w swoje kostiumy i oto po raz pierwszy na Falkonie można było spotkać prawdziwego szturmowca.

Na konkursie konstruktorskim stawiły się cztery ekipy. Zwyciężyła grupa z Warszawy, z wykonanym z wielka pieczołowitością modelem snow - speedera z filmu „Imperium kontratakuje" Kiedy konkursowicze zmagali się z opornym kartonem i taśmą klejącą, ja obserwowałem uczestników larpów biegających po korytarzu. Po godz. 1.00 konkurs dobiegł końca. Pozostało posprzątać, chwilę odsapnąć i omówić punkty programu Star Wars, jakie udało nam się zrealizować. Żałowałem, że nie byłem ani na „Kodeksie Jedi" Krzysztofa „Celta" Nowackiego, ani na „Ludziach Imperium" Marka „Krada" Dudziaka, bo słyszałem dość pochlebne opinie o tych punktach programu.

 

Sobota na głównym - nie, tym razem na wyspie

 

Niestety, nici ze spania do 10.00. O tej porze mieliśmy z Shonsu dokonać rozstrzygnięcia konkursu konstruktorskiego, dlatego poderwałem się dość wcześnie i po śniadaniu poszedłem na salę, gdzie czekali koledzy przygotowujący familiadę!? Gdy zwycięzcy konkursu konstruktorskiego trzymali już nagrody, mogłem pójść i przejrzeć raz jeszcze notatki przed moim i Spidera wystąpieniem na temat konstrukcji lotniczych III Rzeszy i ciekawostek z tym związanych. Z uwagi na zamianę sal jeszcze raz uprzykrzyłem życie Neratinowi, chcąc dopilnować, by Tomasz „Merridius" Steifer i Łukasz „Miagi" Młotkowski otrzymali aule na swoją prelekcję.

Chaos piątkowego wieczoru uspokoił się, chociaż zmiany w programie mogły dawać się jeszcze we znaki. Kiedy razem ze Spiderem usiedliśmy by poopowiadać o tym, co latało albo miało latać w czasach wojny, Marcin Wroński snuł rozważania o kabalistach, ich związkach z prawem imion u Urszuli Le Guin czy z Wielki Wybuchem. Na pewno było ciekawie. Zapachniało „Wahadłem Focaulta" Umberto Eco, który to od kabały zaczyna tę świetną skądinąd powieść...

Gdy skończyliśmy prelekcję, pozostałem w sali, ciągle dziwiąc się jak można o prawie dwudziestu samolotach opowiadać godzinę!? Tempo było niezłe, jednak ciekawiła mnie opowieść Bartosza Grykowskiego o krucjacie przeciwko Katarom. Po wysłuchaniu początku i przekonaniu się, że prelegent trzyma się dość ściśle faktów, pognałem na warsztaty malowania figurek. Na końcu korytarza, w towarzystwie innych konwentowiczów, oddawaliśmy się pasji twórczej w oparach akrylowych farb. Pracę umilały co i raz przemarsze szturmowców, którzy zaanektowali sąsiednią salę na swoją tymczasową kwaterę. Pod fachowym okiem Ludwika Kopca jąłem pokrywać figurkę gremlina kolejnymi warstwami farby. W międzyczasie na chwilę odkładałem robotę i udawałem się w obchód po konwencie. A działo się sporo: Gonzo prowadził konkurs: „Harry Potter i Wyspa magii", Michał Studniarek opowiadał o „Second Life", zaś Spider o technice w Star Wars. Tymczasem robiło się barwnie; oprócz członków „Polish Outpost the 501st Legion", pojawili się paramilitarnie ubrani nocarze, w tłumie migały też osoby w strojach nieco pirackich. Nie zabrakło także strojów historycznych.

Ludwik wreszcie zaczął zbierać pędzle i farbki, bo inaczej ludzie siedzieliby chyba do północy, doprowadzając figurki do poziomu małych arcydzieł. Ciekawe, że proces twórczy jest tak wciągający, iż spora grupa zapomina o chodzeniu na piwo, prelekcjach, turlaniu kości i poświęca szmat czasu, by oddawać się pasji malowania. Cytuję: „Ja nie maluję, ale przyprowadziłam mojego chłopaka, może się czymś zajmie i czegoś przy okazji nauczy...". Sic!?   Tak mniej więcej brzmiała wypowiedź jednej z uczestniczek warsztatów...O zgrozo, nawet Kamil „Baczi" Baczewski, którego niespokojny duch nosi na konwencie tu i tam, potrafił zapomnieć o świecie na te parę godzin i twardo malował.

Duże wrażenie robiły na pewno profesjonalne kostiumy do kendo. Sporo o nich słyszałem, ale dopiero na Falkonie mogłem popatrzeć na nie z bliska. Po obiedzie wysłuchałem prelekcji  Miagiego i Merridiusa, dotyczących wpływu Star Wars na kino klasy Ż. Myślę, że  z niektórych pomysłów dzisiejsi twórcy amatorskich filmów, niekoniecznie w konwencji Star Wars, mogliby dużo skorzystać. 

Gdy ja zwijałem się ze śmiechu, oglądając filmy i słuchając objaśnień kolegów, na korytarzu widać było tajemnicze grupki siedzące w koło, które słuchały... swoich mistrzów gry...Wprawdzie nie było mrocznych wnętrz szkoły na Czwartku, ale z lekka mroczni miłośnicy przygód dopisali i oto powietrze aż drżało od magii, a klimat przypominał ten z parteru i podziemi liceum nr IV w Lublinie.

Ci, którzy mieli zamiar zaopatrzyć się w jakieś książki bądź gadżety, mogli skorzystać z ofert księgarni „Solaris" i „Hobby 3" , sklepu „Bard" czy stoiska z hmm... asortymentem dla miłośników nieco cięższej muzyki, jakie pojawiło się koło games-roomu. Zatem koszulki z nadrukami różnych zespołów, koraliki, chusty, bransolety i pasy nabijane ćwiekami, czyli to, co każdemu konwentowiczowi przydać się może.

Wieczór poświeciłem na pokaz fan-filmów Star Wars i... ucztę dla oka, czyli pokaz mody gotyckiej. Na dużej auli, w blasku przyćmionego światła, wzmocnionego ustawionymi na podium małymi świeczkami, co i raz defilowały panie w strojach wziętych prosto niemal ze słynnego Castle Party w Bolkowie, czy koncertów muzyki metalowej bądź gotyckiej. Faworytką nie tylko moją, ale i towarzyszącego mi księdza Damiana - naszego byłego kapelana, pozostawała Wiktoria „Wiki" Witkiewicz - „esencja mroku", jak to ładnie ujął wielebny. Inne dziewczyny prezentowały się nie mniej zachwycająco. Co ciekawe, w pokazie uczestniczyło też dwóch panów. Nieco psuła efekt muzyka, która w pierwszej części pokazu była nieco zbyt agresywna, natomiast interesującym pomysłem była prezentacja, na tle której odbywał się pokaz. Składały się na nią zdjęcia, jakie dziewczyny zrobiły wcześniej podczas sesji w lubelskich podziemiach oraz grafiki w stylu mangi i anime.

Wbrew odwiecznej tradycji tegoroczny Falkon nie zakończył się spontanicznym forum ściany wschodniej. Ludzie LARP-owali, ochrona szwendała się po korytarzach, niektórzy przysypiali nad kartami postaci. Około pierwszej w nocy miałem okazję widzieć kawalkadę dziwnych indywiduów. Pierwsze skojarzenie wiązało się z bohaterami mojego ulubionego opowiadania H.P. Lovecrafta „Widmo nad Innsmouth", jednak obecność na przedzie naszego klubowego dinozaura, czyli Marcina "Kwokula" Goworka, z bronią w ręku i w koszulce z dinozaurem, wykluczyły tę możliwość. Jak się okazało, nasz kolega prowadził LARPa.

Znowu czekał mnie punkt programu o dziesiątej rano, dlatego stwierdziłem, że może jednak warto przespać się choć trochę, tym bardziej, że w niedzielę trzeba nastawić się na porządki po konwencie, które zwykle trwają długo i trzeba zachować dość sil.

 

The day after

 

O dziesiątej rano miałem razem z Piotrem „Żuchem" Żuchowskim prowadzić prezentację naszego cthulhowego zina „Outsider", dlatego już około ósmej byłem na nogach. Korytarze robiły trochę przygnębiające wrażenie - snuli się nimi ludzie z bagażami, szykujący się do drogi powrotnej, co przypominało ze czas konwentu zbliża się nieubłaganie do końca. Na prezentacji w sali rpg zebrało się kilka osób, było bardzo kameralnie i ciekawie. Wbrew obawom nasz zin spotkał się z życzliwym przyjęciem uczestników.

Po zakończeniu tego punktu, wróciłem do sali, gdzie odbywał się blok Star Wars, by dowiedzieć się czegoś o kobietach w mojej ulubionej sadze. Było nie tylko o księżniczce Lei i senator Mon-Mothmie. Prowadząca ten punkt Paula „Rinna" Żurakowska, mimo ciężkiej, bo wyłącznie męskiej widowni, świetnie dawała sobie radę, nie pozwalając, jak to powiadają, zapędzić się w kozi róg. Gdybym więcej czasu spędzał nad kartami postaci, to pewnie wziąłbym udział w konkursie ogólnoerpegowym Adama Kwapińskiego i Krzysztofa „Magneza" Grzegorczyka. A tak cóż... jestem wierzący, lecz niepraktykujący.

Póki co pozostałem na bloku Star Wars, by posłuchać dyskusji o Anakinie Skywalkerze - wybrańcu Mocy, bo czy Ciemnej czy Jasnej, to chyba w końcu nie jest takie jasne. Ogólne zainteresowanie tematem przerwało pojawienie się kłębów dymu. Okazało się, że to członkowie S.W.I.T przeprowadzali pokazową akcje odbijania zakładnika. Ciekawe, czy byliby tak skuteczni, gdyby (razem z osobami grającymi zakładników) uczestniczyli trzeci dzień w Dniach Jakuba Wędrowycza.

Kiedy fani Mileny Wójtowicz szykowali się na spotkanie z pisarką, w bloku Star Wars zaczęło się spotkanie poświecone książkom z serii Nowa Era Jedi. Po nim były jeszcze pokazywanki, które wzbudzały co i raz wybuchy ogólnej wesołości. Ciekawe, że uniwersum Star Wars może dostarczyć tematów na tyle ciekawych haseł. Tymczasem ludzi ubywało, a obsługa zaczęła powoli porządkować sale. Niestety, nawet najlepszy konwent musi się kiedyś zakończyć...

Po obiedzie zajrzałem jeszcze na uroczyste zakończenie. Wzięło w nim udział niewiele osób, część bowiem była już w drodze do domu. Krzysztof "Krzyś- Miś" Księski znowu zadawał trudne pytania z wielu dziedzin, mimo tego  padały całkiem poprawne odpowiedzi.

Po zakończeniu porządki trwały już w najlepsze. Ich szczegóły  pominę, może poza tym, że następnym razem „Żucho" powinien ustawić kamerę i sfilmować na potrzeby swoich horrorów windę, która otwiera drzwi, a w środku, zamiast ludzi, znajdowały się ławki i krzesełka, które miały trafić do sal. Po kilku takich kursach i po trzech dniach konwentu, około siedemnastej w niedzielę, można zacząć wierzyć, że to ludzie zamienili się w szkolne meble. I te białe korytarze - witamy w szpitalu psychiatrycznym w Arkham.

Dość jednak o sprzątaniu i niecodziennych skojarzeniach. Tak w ogóle, to cieszę się, że mimo wielu problemów - jak np. nieszczęsne informatory oraz noclegi, to jednak udało się zorganizować Falkon w nowym miejscu. Lubelski konwent prześcignął bogatym programem na pewno parę innych konwentów, co więcej, ani chwili nie brakowało mi tego gwaru i atmosfery, jakie panowały w szkole na Czwartku. Więcej miejsca pozwoliło wzbogacić program o nowe bloki i pozostaje mieć nadzieję, że ten trend będzie kontynuowany. I na litość boską, niech władze doprowadzą tu porządną kolej i drogi, żeby ludzie nie jechali po dziesięć godzin z jednego końca Polski na drugi. Przecież tyle czasu, co niektórzy konwentowicze jechali na Falkon, to się leci do Australii, do Sydney...


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...