Imladris 2007 - relacja

Autor: Marcin "Indiana" Waciński Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 05-11-2007 16:56 ()


Tegoroczny XI Krakowski Weekend z Fantastyką, czyli Imladris 2007, który odbył się w dniach 26 - 28 października 2007 roku był nieco skromniejszym konwentem, od tych, w jakich dane mi było uczestniczyć wcześniej. Imprezę przeniesiono z budynku Zespołu Szkół Specjalnych przy ul. Świętego Mikołaja do budynku YMCA przy ul. Krowoderskiej. Ta nowa lokalizacja skróciła znacznie odległość, jaką trzeba było pokonać idąc na rynek, ale zarazem budynek okazał się dużo mniejszy niż poprzedni. Gdyby liczba uczestników przekroczyła trzysta osób, to trudno byłoby się wszystkim pomieścić. Zamiast dwu pięter szkoły, do dyspozycji uczestników tegorocznego Imladrisu był parter, gdzie znajdował się m.in. barek, sklep „Barda", niewielkie stoisko z książkami, sala prelekcyjna i gimnastyczna, w której było miejsce na nocleg. Na piętrze brakowało długiego szkolnego korytarza, znajdowały się tylko trzy sale na konkursy i prelekcje. Owszem, wnętrza były równie stylowe i klimatyczne, ale widać było, że miejsca jest jednak mniej.

Zaskoczony zostałem liczbą uczestników. Doskonale pamiętam kolejki w piątkowe popołudnie z piątej edycji Imladrisu w 2001 r., ścisk, jaki panował na korytarzu obok akredytacji, Dobrze to znam, choćby z konwentów w moim rodzinnym mieście. Rok temu zresztą też widać było tych ludzi. Tymczasem, podczas tegorocznej edycji imprezy, widziałem jakby mniej uczestników, głównie wtedy, gdy w większych grupach udawali się na kuluarowe spotkania w którymś z lokali wokół rynku.

Program podzielono na cztery bloki. Były zatem konkursy literackie i nawiązujące do rpg, prelekcje poświecone grom fabularnym oraz popularno-naukowe, przeplatane spotkaniami z pisarzami. Plusem okazał się na pewno konwentowy barek, gdzie bez większych problemów można było dobrze zjeść, i to za niewielkie pieniądze.

Imladris przyjął w tym roku konwencję westernu. Trzeba przyznać, że widać ją było i w szacie graficznej informatora i na identyfikatorze. Na okładce tego pierwszego umieszczono bowiem postać jeźdźca na koniu, zaś nad nią znalazł się napis charakterystyczną czcionką: „Imladris XI Dead or Alive". Identyfikator nawiązywał do plakatów, jakie na amerykańskim zachodzie wieszano za poszukiwanymi przestępcami. O dziwo, kilku prelegentów przybyło przebranych w stroje niczym z planu filmowego. W sobotnie popołudnie trafił się nawet jeden uczestnik, sądząc po białej brodzie, rówieśnik Buffalo Billa, ubrany w bobrowa czapę z lisim ogonem!

Tematyka prelekcji też nawiązywała do „dzikiego zachodu". Można było posłuchać o wojnach z indianami w latach 1850-1890, legendach o banitach i łotrach. Tomasz Z. Majkowski prowadził warsztaty rpg „Western - wariacja na cztery ręce", a Jakub Ćwiek interesująco opowiadał o legendach dzikiego zachodu na prelekcji „Rewolwery zagłady i strzelby zniszczenia".

Gdyby jeszcze młodzi uczestnicy odczuwali potrzebę przebierania się za kogokolwiek innego, niż tylko za siebie, to wówczas można by poczuć się, choćby przez chwilę, jak w miasteczku z westernu, jak sugerowali organizatorzy we wstępie do informatora konwentowego. Ci, którzy byli przebrani, nosili tradycyjne stroje organizacyjne rodem z rockowo-metalowych festiwali. Pojawiały się też wojskowe spodnie i kurtki miłośników ASG i paintballa. Kiedy spojrzało się po podłodze, zamiast indiańskich mokasynów i kowbojskich butów widać było glany i adidasy. Niestety, tych tym bardziej nie noszono na amerykańskim zachodzie, przynajmniej wtedy.

Dla tych, którzy planują dojazd na jakikolwiek krakowski konwent własnym samochodem polecam wziąć na pokład miejscowego pilota. Naszej ekipie bowiem dojazd Spidermobilem zajął ładnych parę godzin. Najdłużej jechaliśmy przez sam Kraków. Nasz kierowca długo będzie pamiętał, jak go przekonywałem groźbą i prośbą, by pokonał pewną część drogi w samym centrum pasem dla autobusów za równie zdesperowanymi krakusami, dzięki czemu dojechaliśmy na ulicę Krowoderską bez kluczenia.

Na pierwszy punkt programu poszedłem w sobotę o godzinie 13.00. Bartek Sony" Sienkiewicz interesująco opowiadał o metal storm, torpedzie kawitacyjnej, nowych typach bomb paliwowo-powietrznych, czy bombie wywołującej impuls elektromagnetyczny niszczący urządzenia elektryczne. Prelekcji towarzyszyły liczne ilustracje i schematy. Gdybym robił notatki, to naprawdę sporo bym się dowiedział. Równie ciekawa była opowieść o rewolwerach Andrzeja „Starego" Wardawego. Nie tylko sporo wiedział o historii i ewolucji broni palnej, ale i widać było, że zna to od strony praktycznej. Jego strój wskazywał, iż albo wrócił ze strzelnicy, albo uczestniczył w paintballu lub innym ASG. Gdyby system rpg Deadlands" przyjął się szerzej, to i może przebranych uczestników byłoby więcej. Jednak temu „dziko-zachodowemu" systemowi poświecono aż dwa punkty. Był to konkurs „Szybcy i oczytani-czyli co wiesz o Deadlandach" Magdaleny „Cathii" Filar i Jana „Kazeite" Strzeleckiego. W sobotnie wieczór można też było dowiedzieć się czegoś o potworach, jakie funkcjonują w Deadlandach. Prelekcja nosiła tytuł „Bestiariusz Dziwnego Zachodu", a prowadziła ją Cathia wespół z Andrzejem „JohnnyBee" Kowalczykiem.

Z niewesternowych punktów, które miały miejsce na konwencie,  trzeba wspomnieć o konkursie o życiu i twórczości Philipa K. Dicka Małgorzaty „Margo" Sokolowskiej oraz filmach na podstawie twórczości Stanisłąwa Lema - Piotra W. Cholewy. Muszę przyznać, że akurat takie punkty nie zdarzają się na każdym konwencie, aż żałuję, że nie dałem rady przynajmniej posłuchać pytań, albo choćby wstępu do prelekcji Piotra W. Cholewy, bo swego czasu oglądałem jakieś ekranizacje Lema.

Ci, którzy zjawili się wcześniej, mogli w Empiku wziąć udział w spotkaniu autorskim z Johnathanem Carrollem. Można było też zadać pytania autorom - Jakubowi Ćwiekowi, Markowi S. Huberathowi, odbyło się spotkanie z Witem Szostakiem i Andrzejem Pilipukiem. Mimo tego, że wysyłano mnie na konkurs z elementami LARPa „Wojny kolejowe", to jednak wybrałem wyjście na rynek i spotkanie ze znajomymi. Tak samo odpuściłem sobie LARP  „Ostatni pociąg z Baton Rouge". Jeszcze bym się wczuł i przez dwie godziny podnosił ciśnienie w kotle, by ten pociąg mógł w ogóle ruszyć.

Należy wspomnieć, że nasza lubelska ekipa wygrała konkurs „Kalambury". Krótka wizyta wystarczyła mi, by przekonać się, że walka jest wciągająca i ...dość zacięta. Nawet dwukrotnie przedstawiona propozycja „może byśmy poszli coś zjeść" spotkała się z niezrozumieniem.

Brakowało mi na pewno sklepiku konwentowego, bowiem na Imladris V kupiłem m.in. naszywkę starwarsowa, nie mówiąc o figurkach, a teraz nie miałem takiej możliwości. Wybór choćby gadżetów do rpg był wtedy na pewno większy. W tym roku, niestety, zabrakło koszulek, oferowano tylko te z Krakonu 2007 i z zeszłorocznego Imladrisu.

Sądząc jednak po uczestnikach, to nie widać było kogokolwiek znudzonego. Mimo braku znaczków ostrzegających o akcji „100 % bez", to jednak żadnych ekscesów nie było. Również na sali gimnastycznej można było spokojnie spać, bez konieczności „przymusowego" uczestnictwa w LARPie, koncercie czy jakiejś dyskusji, co się czasami zdarza.

Z powodu długiej drogi, jaka nas czekała i zmiany czasu na zimowy, czyli wcześniejszego zapadnięcia ciemności, wyruszyliśmy w drogę powrotna około 12.20, podczas gdy konwent kończył się oficjalnie o 14.00. Nasz lubelski fandom był dość licznie reprezentowany, nie tylko przez ekipę LSF „Cytadela Syriusza", ale i osiadłych tam lublinian. Jeśli ktoś zamierza wybrać się na kolejną edycje Imladrisu za rok, to na pewno będę go zachęcał, choć z zastrzeżeniem, że warto mieć w zanadrzu jakieś pomysły na spędzenie czasu, gdyby program konwentu nie spełnił oczekiwań.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...