„Rycerz Psi Łeb” tom 1 - recenzja

Autor: Jacek Szeląg Redaktor: Redakcja

Dodane: 11-10-2025 21:41 ()


W „Rycerzu Psi Łeb” Vincent Brugeas i Ronan Toulhoat wracają do średniowiecza, które znają i nad którym pracują od lat, ale które tym razem postanawiają przemierzać z perspektywy zarazem popularnej i kąśliwej: turnieju, rycerskiej chałtury, chwały w zestawie, po którą sięga się kosztem własnego ciała. Bohaterowie, Josselin i Jehan, to dwójka „rycerzy wędrownych”, żyjących z nagród za wygrane i sakiewek pokonanych, skupiają napięcie między marzeniem o wielkości a ekonomią przetrwania. Obietnica spotkania z żywym mitem, Czarnym Rycerzem — niepokonaną sylwetką, anonimową pod hełmem — nadaje opowieści ostry wektor dramatyczny. Lecz to inna, i intymna, i polityczna, rewelacja zasila ten pierwszy tom: pod kolczugą Jehan okazuje się młodą kobietą, której istnienie i kompetencje nie mieszczą się w ramach przyznawanych jej płci przez świat. Inaczej mówiąc, rycerstwo nie jest tu tylko sprawą zbroi: to kwestia masek, praw, spojrzenia i wartości.

Album otwiera dynamiczna sekwencja walki. Okazuje się że jest to turniej w którym Joeeslin pokonuje swojego oponenta i dostaje dukaty za wygraną. Chodzi o pieniądze i sławę (czyżby nic się nie zmieniało?). To zmienia wszystko, bo ambicją twórców nie jest polerowanie romansu arturiańskiego, lecz wyrwanie rycerstwa z gobelinu i rzucenie go na ziemię — z drzazgami, sińcami, zmęczeniem — i z zuchwałym śmiechem, który zostawia się dla siebie o świcie.

Dynamika duetu Josselin/Jehan, bijące serce albumu, wpisuje się w tę logikę. Łączy — z pewnym kunsztem kontrastu — niemal dziecięcy entuzjazm pierwszego, marzyciela o chwale, obsesyjnie myślącego o pokonaniu Czarnego Rycerza, z pragmatyzmem drugiej, lepiej świadomej realnych kosztów (fizycznych, finansowych, psychologicznych) wybranej drogi. Brugeas wydobywa z tego żywą dramaturgię koleżeństwa, napiętą przez konieczność ukrywania: ponieważ zmuszona jest skrywać tożsamość, Jehan nie może wszystkiego powiedzieć, wszystkiego sprostować, wszystkiego zakwestionować. Komponuje, lawiruje. Czytelnik zostaje więc postawiony w twórczo niewygodnej pozycji: wyczuwa kruchość równowag, cienkość linii oddzielającej kumpelską żartobliwość od mimowolnego odtwarzania niesprawiedliwego porządku. W kilku dialogowych scenach album jasno, bez łopatologii, pokazuje, że płeć nie jest tu „twistem”, lecz pozycją społeczną — i polem bitwy.

Ronan Toulhoat i jego sygnatura: rysunek zarazem cielesny i kanciasty, w którym szybkość kreski zachowuje impet gestu, nie rezygnując z precyzji brył. Konie nie są tu sylwetkami: są siłami, oddechami; ich mięśnie się przetaczają, karki się napinają. Zbroje nie błyszczą gablotowym blaskiem: są zmatowiałe, porysowane, ciężkie, najeżone nitami i przeszyciami ze skóry. Twarze wreszcie opracowane są jak reliefy: wystające kości policzkowe, zmarszczki wokół oczu, źle przystrzyżone brody — tyle wskazówek świata głodu, wysiłku i sprytu. Tę gęstość Toulhoat rytmizuje bardzo kinetycznym układem stron: horyzontalne „przejazdy” w wydłużonych kadrach dla galopu, gwałtowne rzuty z góry przy zderzeniach, zbliżenia na pięści czy strzemiona, by uchwycić mikrodecyzje, które przechylają szalę starcia. Turnieju się tu nie „czyta”: wchłania się go, czuje się go, cofa się o milimetr pod uderzeniem kopii, tak jak pod trzaskiem tarczy.

A jeśli wejdziemy w społeczną mechanikę turnieju, zobaczymy, jak bardzo Brugeas bawi się dokumentalnym detalem, by tym lepiej oddać absurd i urodę tej instytucji. Turniej to nie tylko pojedynek: to jarmark, targ, teatr. Giermkowie biegają, heroldzi porządkują, ciekawscy stawiają zakłady, możni obserwują. Turniej w Joigny to nie „życiowa szansa” przez czystą romansową emfatyczność; to wydarzenie, które ustawia lokalne hierarchie, potwierdza lub podważa reputacje, otwiera albo zamyka drzwi. A dla Josselina jest to iluzja skrótu: pokonać niepokonanego, skrócić drogę.

Słówko także o humorze. Brugeas ma sposób, by wsunąć żart w grawitację, pozostawić zuchwałą ripostę na krawędzi przepaści etycznej — co świetnie pasuje do świata, w którym honor jest równie często busolą, co pułapką. Drobne próżności Josselina — urażona duma, fantazje o uznaniu — nigdy nie są ośmieszane; przeciwnie, przyjmuje się je jako paliwo trudnej kondycji. Jehan z kolei nie gra wiecznej, racjonalnej psuj-zabawy; posługuje się ironią, kontrą, potrafi się uśmiechnąć, gdy sytuacja wcale do tego nie zachęca. Ta komitywa, ta mikromuzyka afektów, to cenny atut: czytamy nie tylko po to, by „wiedzieć”, czy Josselin zwycięży, ale by słyszeć, jak ze sobą rozmawiają, jak się wspierają mimo sekretu, który ich dzieli — a może raczej, który ich spaja.

Jeśli chodzi o inspiracje, myśli biegną oczywiście ku tradycji europejskiego komiksu, która potrafiła na nowo wymyślić średniowiecze z dala od skostniałych obrazów: „Wieże Bois-Maury” Hermanna — za rycerski nomadyzm i surowość pejzaży; „Towarzysze zmierzchu” Bourgeona — za uwagę dla marginesów i zmysłowości materiałów; w bardziej współczesnym rejestrze — własne prace Brugeasa i Toulhoata w innych cyklach średniowiecznych, które dają się tu wyczuć w filigranie, przenosząc ich zamiłowanie do śledztwa w fakturę gestów i przedmiotów. Rycerz Psi Łeb” wpisuje się w tę linię, ale z bardziej frontalnym tempem, można by rzec — sportowym: pojedynki stają się sceną-światem, turniej — maszyną dramaturgiczną. Momentami — i nie jest to zarzut — czuć zew kina: rytm, kadrowanie, ucho do dialogów, „wejścia” postaci, wszystko mówi o woli spektaklu. Ale spektaklu, który nie lekceważy widza: obraz nigdy nie przejmuje władzy nad sensem.

Wizualna spójność świata wynika też ze sposobu, w jaki Toulhoat myśli przestrzenią. Prowizoryczne obozowiska, listy turniejowe, galerie, z których patrzą możni — wszystko rozłożone jest z ostrym zmysłem cyrkulacji. Jednym rzutem oka rozumiemy, kto co widzi, kto co słyszy, kto może interweniować — a kto nie może. Ta czytelność przestrzenna to rzadki atut w scenach akcji, które inaczej szybko wpadłyby w chaos. Jest też komentarzem milczącym: przestrzeń jest władzą. Widok z góry znaczy dominację; bycie przy samych listach — ryzyko; bycie poza kadrem — nieistnienie. W tym teatrze Josselin marzy o wejściu w centralne pole, Jehan stara się tam nie zostać zdemaskowana, a Czarny Rycerz zajmuje oś światła — jest dosłownie tym, na kogo patrzą wszyscy.

Na koniec warto podkreślić, że Brugeas pozwala sobie na lekką, ale realną szarżę przeciw mitologii bohaterskiej przejrzystości. Czyniąc opuszczony hełm Czarnego Rycerza nośnikiem aury, pokazuje, że epoka kocha figury nieprzezroczyste — sylwetki, w które można wlewać własne fantazje. Ryzyko dla Josselina polega na mierzeniu się z fantazmatem, a nie z człowiekiem; ryzyko dla Jehan — na byciu odsyłaną do „prawdy” tożsamości bardziej niż do czynów. Książka utrzymuje te dwie linie w napięciu, i to wiele. Wynika z tego wyraźny, nigdy łopatologiczny, współczesny podtekst: nasze społeczeństwa wciąż nagradzają obraz, który się narzuca — czasem bardziej niż kompetencję, która się dowodzi. A zarazem nadmiernie lustrują tych, którzy muszą się chować, by istnieć.

Rycerz Psi Łeb”, nie stroni od widowiska, wybiera zbawienną złożoność: ciał, statusów, pragnień. I właśnie dlatego zabiera się go ze sobą jak wypolerowaną monetę dłonią — przeczuwając, że przyniesie szczęście, gdy znów przyjdzie dosiąść konia.

 

Tytuł: Rycerz Psi Łeb tom 1

  • Tytuł oryginału: Tête de Chien 1
  • Scenariusz: Vincent Brugeas
  • Rysunki: Ronan Toulhoat
  • Kolory: Anais Blanchard
  • Tłumaczenie: Jakub Syty
  • Wydawca: Lost In Time
  • Data polskiego wydania: 2025.08.25 r. 
  • Objętość: 168 stron
  • Format: 215x290 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolorowy
  • Cena okładkowa: 110 zł

         

Dziękujemy wydawnictwu Lost In Time za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus