„Ćma: Koi no yokan” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 08-05-2025 15:22 ()


Jak w swoim czasie zadeklarował pomysłodawca przypadków Cypriana Leopolda Różewicza: „Ćma to nie Marvel! Ćma to Radiohead!”. I rzeczywiście, bo przynajmniej na obecnym etapie rozwoju tego przedsięwzięcia, nie sposób jednoznacznie określić jego gatunkowej przynależności. Każdy bowiem z epizodów tej serii oscyluje ku nieco odmiennym konwencjom: od modyfikowanego retrofuturyzmu, poprzez ufonautyczną dramę, aż po pełnoskalowe zawirowania czasoprzestrzenne, uzupełnione przebijaniem  tzw. czwartej ściany.  

W tym kontekście nowa odsłona „Ćmy” jawić się może nader… zwyczajnie… Wszak już tylko po tytule tego epizodu mniemać można, że mamy do czynienia z historią miłosną. Jak to na ogół w przypadku tej inicjatywy twórczej bywa, sprawa okazuje się bardziej złożona. Nie wyjawiając zbyt wielu szczegółów wypada nadmienić, że niniejszą fabułę ujęto w ramy rozbudowanej retrospekcji. Miejscem akcji uczyniono natomiast stołeczne miasto Cesarstwa Japonii. Przy czym podobnie jak prezentowana w poprzednich odcinkach Warszawa, także w „tutejszym” Tokio z miejsca znać szczegóły, niewystępujące w „naszej” wersji rzeczywistości.  

Ten dodatkowy „smaczek” (notabene z udziałem jednej z najbardziej znanych osobowości polskiej historii), „dosycony” egzotyką odległej lokalizacji, to istotna, acz jednak tylko otoczka dla sedna tej, wprost trzeba to przyznać, ujmującej opowieści. Protagonista serii zmuszony jest bowiem skonfrontować się z zabójczą, a zarazem fascynującą go niewiastą, swoistym odpowiednikiem morderczych femme fatale, z którymi zdarzyło się borykać m.in. skądinąd znanemu Daredevilowi. Nie zabrakło także zamaskowanych zakapiorów, wzbudzających skojarzenia z akolitami dobrze znanej z przygód Śmiałka sekty Dłoń. Nie jest to zatem relacja z gatunku „łatwych” i „przyjemnych”, lecz raczej z kategorii zderzenia dwóch skrajnie odmiennych osobowości: psychologicznie niespójnego (a przy tym jakby pogubionego) poszukiwacza nietypowych „przygód” z perwersyjną, nieprzebierającą w środkach morderczynią. Pomimo nieprzesadnej rozpiętości tego utworu znać w ich interakcji stosowne iskrzenie, a tym samym damsko-męskie napięcie. Na tym jednak nie kończy się istota złożoności tego utworu. Nie zabrakło bowiem fabularnego zawirowania, które czyni tę, co by nie mówić, nietypową odsłonę perypetii awangardyzującego artysty, w jeszcze większym stopniu interesującą.

Zgodnie z niepisaną (ale za to rozrysowaną) tradycją tej serii, także ta jej odsłona została zilustrowana przez innego twórcę. Gwoli ścisłości Kacper Wilk (bo o nim właśnie mowa) miał już bowiem okazje uczestniczyć w tym projekcie; do tego nie tylko jako autor pojedynczych ilustracji z Ćmą w roli głównej, ale też animacji o swojsko brzmiącym tytułem „Entomologia”. Można zatem śmiało rzec, że jego zaangażowanie w tę inicjatywę ma całkiem już długą „metrykę”. „Koi no yokan” jest dlań o tyle znaczące, że stanowi jego debiut jako rysownika fabuły z udziałem Ćmy opowiedzianej od początku do końca. Mimo że w przypadku jego rysunków trudno dopatrywać się biegłości w ujmowaniu anatomicznych niuansów, to jednak mnóstwo w nich urokliwości, szczerego zaangażowania, a przy tym unikalności. Jest w tych kadrach moc, a tym samym udane pogłębianie dramaturgicznego napięcia opowieści. Przekonuje ponadto dobór kolorystyki, na ogół intensywnie „przełamanej” niczym w cyberpunkowych animacjach; z drugiej natomiast strony trafnie wyróżniającej się na tle innych scen, w sekwencji szczególnie dla tej fabuły znamiennej. Ponadto przynajmniej dla piszącego te słowa ilustracja zdobiąca okładkę tego epizodu wręcz urzeka. Krótko pisząc kompozycja z gatunku znakomitych.  

Nie sposób nie odnotować udziału w tej inicjatywie Zuzanny Sokół, jeszcze jednej młodej osobowości, która swoim talentem i umiejętnościami, wsparła projekt Tomasza Grodeckiego. Jako plastyczka próbująca swoich sił w tworzeniu m.in. plakatów, wykonała ona ilustracje uzupełniające. Dodajmy, że jak cała ta opowieść, nawiązujące do przepastnych zasobów kultury japońskiej.

Czy doczekamy się kolejnych „rozdziałów” ćmiej quasi-mitologii w dotychczasowej formule? Wedle refleksji pomysłodawcy tego projektu nie jest to wykluczone, choć zarazem niekoniecznie przesądzone. Nie jest bowiem tajemnicą, że formuła „zeszytowa” uznawana jest obecnie za, delikatnie rzecz ujmując, niedzisiejszą. Tendencje rynkowe sprzyja obecnie licznie dostępnym u nas wydaniom zbiorczym. Z drugiej strony rozłożony w czasie proces realizacji poszczególnych „ogniw” tej sagi sprawił, że mamy w ich przypadku do czynienia z zapisem twórczego dojrzewania jej scenarzysty w osobie wspominanego Tomasza Grodeckiego. Walorem tego przedsięwzięcia jest także możliwość prześledzenia różnorodnych stylizacji konceptu serii. Do tego w wykonaniu zarówno autorów z dużym doświadczeniem – vide Grzegorz Kaczmarczyk i Rafał Szłapa – jak również tych, którzy swoje pierwsze pełnowymiarowe komiksowe realizacje wykonali właśnie na potrzeby tego projektu (Tomasz R. Borkowski, Kacper Wilk, tj. autor warstwy plastycznej niniejszego epizodu). Stąd już tylko mnogość różnorodnych „jakości”, które złożyły się na to przedsięwzięcie stanowi walor wart pełnego rozpoznania.

P.S. Cyprian Leopold Różewicz powróci na łamach dobrze znanej wielbicielom m.in. Funky’ego Kovala i Ratmana „Nowej Fantastyki”. Jak wieść niesie następować to będzie w miesiącach parzystych.

 

Tytuł: „Ćma: Koi no yokan”

  • Scenariusz: Tomasz „Tommy” Grodecki
  • Rysunki: Kacper Wilk
  • Galeria ilustracji: Zuzanna Sokół
  • Wydawca: Timof i Cisi Wspólnicy
  • Data publikacji: 15 maja 2025 r.
  • Oprawa: miękka
  • Format: 162 x 235 mm
  • Papier: powlekany
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 24
  • Cena: 15 zł

Galeria


comments powered by Disqus