„Bastion” tom 1: „Kapitan Trips” - recenzja

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 19-04-2025 17:08 ()


Geneza projektu: King, Marvel i dekonstrukcja mitu amerykańskiego.

Zanim pochylimy się nad samym komiksem, warto zrozumieć kulturowe i produkcyjne tło tej adaptacji. Stephen King napisał „Bastion” w 1978 roku jako powieść apokaliptyczną, będącą nie tylko odpowiedzią na lęki zimnowojenne, ale też próbą rekontekstualizacji Władcy Pierścieni w realiach Stanów Zjednoczonych. Wersja rozszerzona z 1990 roku, rozbudowana o kilkaset stron, była już nie tylko literackim tour de force, ale też próbą socjologicznej wiwisekcji społeczeństwa w stanie rozkładu. Apokalipsa u Kinga to nie kosmiczne zagrożenie, lecz konsekwencja ludzkiego pychy, błędów i systemowych kłamstw.

W 2008 roku Marvel Comics wszedł w partnerską współpracę z Kingiem, z zamiarem przekształcenia jego najważniejszych powieści w pełnoprawne powieści graficzne. Projekt powierzono Roberto Aguirre-Sacasie – scenarzyście dramatycznemu i telewizyjnemu, który z szacunkiem dla literackiego oryginału podjął się przekładu języka Kinga na medium komiksowe. Z kolei Mike Perkins, rysownik znany z realistycznych i nastrojowych plansz, zadbał o to, by kadry niosły zarówno dramaturgię, jak i emocjonalną głębię.

To nie była adaptacja przypadkowa. Marvel i King nie tylko opowiedzieli na nowo znaną historię – oni ją przefiltrowali przez soczewkę amerykańskich mitów, dekonstrukcji zbiorowej wyobraźni i kultury strachu, która od czasów zimnej wojny tylko zmieniała formy. W komiksie te mity rozlewają się szybciej niż sam wirus – przez oczy, przez obrazy, przez narrację wizualną.

Narracja i struktura: kondensacja bez amputacji

Tom pierwszy serii, zatytułowany Kapitan Trips, obejmuje mniej więcej pierwsze 150 stron powieści. Można by przypuszczać, że kompresja tak rozbudowanej narracji do kilku zeszytów skazuje ją na uproszczenie – ale Aguirre-Sacasa zastosował inną strategię. Nie spłaszcza fabuły – kondensuje ją, zachowując napięcia i dynamikę emocjonalną.

Przeskoki między scenami są szybkie, ale logiczne. Nie czujemy chaosu, lecz rytm – jakby wszystko zmierzało ku nieuniknionej katastrofie. Brak narratora (tak obecnego w prozie Kinga) rekompensowany jest kompozycją kadru i kontrastem: cisza kontra wybuch, bliskość kontra dystans. Przykład? Scena w stacji benzynowej – pozornie statyczna, ale każda linia, każde cieniowanie i ułożenie bohaterów niesie ciężar niepokoju. Perkins buduje tu „cisze przed burzą”, które mają niemal fizyczną obecność.

 Psychologia postaci: kto przetrwa pandemię – i siebie samego

Jednym z największych wyzwań adaptacji graficznej „Bastionu” jest oddanie głębokiej psychologii bohaterów bez narracji wewnętrznej. A jednak komiks robi to zaskakująco dobrze.

Larry Underwood, rockman na granicy upadku i odkupienia, nie potrzebuje dymków z przemyśleniami. Jego zmiana wpisana jest w oczy, w sylwetkę, w sposób, w jaki zachodzi cień na jego twarzy. Fran Goldsmith, młoda kobieta walcząca nie tylko z rzeczywistością, ale i własnym pochodzeniem, została sportretowana z godnością – nie jako ofiara czy sentymentalna matka-Polka, lecz jako człowiek w szoku, który mimo wszystko próbuje zachować resztki kontroli. Stu Redman natomiast – milczący, spokojny, zamknięty w wojskowej kwarantannie – jest najbliższy westernowemu archetypowi bohatera, ale nie popada w schemat. Jego siła to bezruch – i właśnie ten bezruch zostaje oddany z potężnym napięciem przez Perkinsa.

Komiksowe postacie nie są jednowymiarowe. Są zawieszone między światem, który znali, a światem, który dopiero powstaje – i który może ich nie potrzebować.

 Randall Flagg – diabeł, który przyszedł z peryferii

Randall Flagg to ikoniczny antybohater prozy Kinga – istota nie do końca ludzka, przemierzająca czas i przestrzeń jako uosobienie chaosu, pokusy, destrukcji. W komiksie Flagg osiąga pełnię tej postaci.

Nie jest tu groteskowy. Nie nosi peleryny. Nie potrzebuje demonów ani ognia. Jego przerażenie wypływa z prostoty i obcości – jest cieniem, który nie pasuje do pejzażu. Jego oczy są puste, jego uśmiech nie ma przyczyny, a sposób poruszania się przez sny i koszmary bohaterów sprawia, że wydaje się bardziej wirusem ideologicznym niż człowiekiem. W przeciwieństwie do Flaggów ekranowych – zwłaszcza instagramowego modelu z serialu CBS – ten Flagg jest mitem, nie tylko człowiekiem. I właśnie dlatego działa.

Powieść jako matryca

Powieść „Bastion” pozostaje źródłem, którego żadna adaptacja nie może zastąpić. To tekst ciężki, złożony, pełen dygresji i symboli. Ale właśnie dzięki tej rozciągłości ma też największą siłę rażenia – King pozwala nam przeżyć zagładę od środka, z perspektywy ludzi, systemów, ideologii i wiary. To monumentalna przypowieść o granicznym doświadczeniu społecznym i duchowym, która nawet dziś, ponad cztery dekady po premierze, brzmi zatrważająco aktualnie.

 Komiks jako rekontekstualizacja

Komiks Marvela nie próbuje być „książką w obrazkach”. To adaptacja świadoma, przemyślana, emocjonalnie prawdziwa. Kondensuje, ale nie spłyca. W niektórych miejscach – zwłaszcza w ukazaniu grozy codzienności – bywa nawet silniejszy niż tekst.

To również najbardziej udana adaptacja fabularna „Bastionu” – bardziej spójna niż seriale, bardziej wierna niż filmowe skróty. Estetycznie dojrzała, nastrojowa, pozbawiona infantylnych skrótów, a jednocześnie przystępna dla współczesnego czytelnika.

Miniserial z 1994 roku – „King Classic”

Telewizyjna ekranizacja z połowy lat 90. to produkt swoich czasów. Ograniczony budżetem, cenzurą i formatem, zachował jednak ducha oryginału. Jamie Sheridan jako Flagg był charyzmatyczny, scenografia i obsada – solidne, a fakt, że King sam napisał scenariusz, pozwolił zachować wiele kluczowych wątków. Miniserial nie był wizjonerski, ale był uczciwy. I dlatego wielu fanów do dziś uważa go za „kanoniczny”.

Serial CBS z 2020 roku – zmarnowany potencjał

Pandemia COVID-19 uczyniła nową ekranizację „Bastionu” pozornie aktualną jak nigdy wcześniej. Niestety, twórcy serialu zdecydowali się na eksperymentalną formę narracji nielinearnej, która pogubiła tempo i siłę dramatyczną opowieści. Flagg grany przez Alexandra Skarsgårda wyglądał dobrze, ale nie budził strachu. Wątki symboliczne rozmyły się, bohaterowie stali się nieczytelni. Nawet nowy epilog napisany przez samego Kinga nie uratował serii przed poczuciem rozczarowania.

 Komiks jako reinterpretacja mitu końca

„Bastion” – niezależnie od medium – opowiada o apokalipsie jako micie, nie jako zdarzeniu. To historia upadku, który ma przynieść nie nowy porządek, ale nową szansę na etyczną odnowę. Komiks podkreśla ten wymiar nie przez słowa, ale przez obrazy:

  • Zgliszcza Ameryki ukazane są nie jako efekt pandemii, ale jako efekt duchowej erozji.
  • Religijna symbolika nie daje ukojenia – staje się tłem dla pytań bez odpowiedzi.
  • Wspólnota, która się tworzy, nie przywraca starego ładu – lecz tworzy nową, kruchą nadzieję.

 Komiks to więcej niż adaptacja, mniej niż zamiennik

Bastion. Tom 1: Kapitan Trips nie zastępuje powieści. Ale nie jest też jej ilustracyjnym skrótem. To pełnoprawna reinterpretacja – przystosowana do współczesnych wrażliwości, rytmów percepcji i estetyki graficznej. To opowieść, która oddaje Kingowi sprawiedliwość, a jednocześnie wnosi coś własnego.

Ten komiks to nie tylko adaptacja – to lustro lęków epoki końca XX wieku i czasów nam współczesnych. W erze fake newsów, pandemii i dezinformacji, „Bastion” staje się opowieścią ostrzegawczą, ale też medytacją nad tym, co pozostaje, gdy wszystko inne się zawali: ludzka godność, wspólnota, i wybór między dobrem a złem – nie jako metafory, ale realne siły napędowe świata.

 

Tytuł: Bastion tom 1: Kapitan Trips

  • Scenariusz: Roberto Aguirre-Sacasa, King Stephen
  • Rysunki: Mike Perkins
  • Kolor: Laura Martin
  • Wydawnictwo: Albatros
  • Data wydania: 09.04.2025 r.
  • Seria: Bastion
  • Tłumaczenie: Grzegorz Tupikowski
  • Druk: kolorowy
  • Oprawa: twarda
  • Format: 170x260 mm
  • Stron: 160
  • ISBN: 978-83-8361-595-0
  • Cena: 64,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Albatros za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus