„Chciałbym zapomnieć” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 06-12-2024 22:15 ()


Zdumiewające jest to, że w naszym kraju okrutnie dotkniętym doświadczeniem II wojny światowej ukazuje się tak mało komiksów odnoszących się do tamtych wydarzeń. Niezmiernie zatem cieszy fakt, że Maciej Cholewiński i Anna Krztoń przy pomocy Katarzyny Tośty pochylili się nad dramatycznym losem polskich dzieci skazanych na pobyt w Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt. Szkoda tylko, że efekt ich pracy rozczarowuje, pozostawiając czytelnika zupełnie obojętnym na barbarzyńskie działania niemieckiego okupanta wobec małoletnich.

„Chciałbym zapomnieć” powstał przede wszystkim na bazie wspomnień Władysława Łąki, który w wieku czternastu lat za przemyt jedzenia trafił do znajdującego się w Łodzi obozu. Placówki mającej rozwiązać kwestię polskiej młodzieży (przeważnie wieku 6-16 lat) zajmującej się drobnymi wykroczeniami, pozbawionymi rodziców, błąkających się po ulicach zagrażając swoim zachowaniem niemieckim dzieciom (cokolwiek miałoby to znaczyć). Oczywiście nie spełniało ono w żadnym wypadku funkcji wychowawczych, lecz było miejscem kaźni dla najmłodszych zmuszanych do niewolniczej pracy za pół litra kawy, kawałek chleba i zupy gotowanej na liściach kapusty lub buraków.

Katastrofalne warunki humanitarne, jak i sadystyczne zachowanie „opiekunów” wpłynęło na ogromną śmiertelność młodych więźniów znajdujących się w piekle na ziemi. Słusznie doktor Bartłomiej Kluska w posłowie do omawianego komiksu pisze, że „największą tragedią każdej wojny jest los dzieci…” Jednak scenariusz Cholewińskiego i rysunki Krztoń nie potrafią tej tragedii w pełni oddać. Owszem, telegraficzność wspomnień wymusza taką, a nie inną narrację. Dokumentalna forma dusi w zarodku emocjonalną warstwę, przez co jesteśmy zaledwie biernymi świadkami przesuwających się kadrów, w których rysunki dublują tekst. A przecież wcale tak nie musiało być, gdyby scenarzysta był bieglejszy w swojej pracy. Zaledwie trzydzieści pięć stron nie jest w stanie wyczerpać tematu (dlaczego tak mało?) Co zadziwiające, również Anna Krztoń nie udźwignęła na swoich barkach opowieści opartej na wspomnieniach Władysława Łąki.

Ograniczona ilość stron na pewno nie pozwala na rozwinięcie graficznych skrzydeł. Przeważnie jeden kadr odpowiada pojedynczym zdaniom, a do tego, jak wspomniałem wcześniej – rysunki je dublują – z rzadka tylko wymykając się poza wytyczone ramy. Zresztą zabiegi ilustratorki, w których Niemieccy strażnicy i żołnierze przybierają postać zbiorowego zła, czegoś na wzór demonów stworzonych z cienia z obowiązkowo wyszczerzonymi kłami odbierają historii potrzebnego realizmu. Zbrodnia zostaje pozbawiona „twarzy”, tak jakby oprawcy nie byli ludźmi (nawet jeżeli na takie miano nie zasługiwali), a tym samym kogo należy sądzić za wyrządzone krzywdy? Oczywiście metaforyczne znaczenie tego zabiegu jest zrozumiałe. Mgła wspomnień zaciera minione wydarzenia. Dla dzieci zaś oprawcy zlewali się w jedną krwiożerczą masę będącą symbolem nachodzącej śmierci lub baśniowego złowieszczego niebezpieczeństwa. Jednak ów graficzne rozwiązania wydają się pójściem na łatwiznę miast dostarczenia opowieści estetycznych walorów. Oczywiście są tu kadry znakomicie pomyślane jak ten z igłą przebijającą na wylot ludzką czaszkę, ale to zaledwie rodzynek wśród wszystkich plansz. Krztoń bowiem podporządkowuje się bezdusznemu scenariuszowi, sprowadzającego również wszystkie dzieci do roli bezimiennej zbiorowości. Wycieńczonej, wyzbytej wszelkiej nadziei, szukającej pociechy w sile wyższej masy.

Tym samym ponownie zostaje im odebrana sprawiedliwość, a co gorsze – tożsamość, ponieważ Łąka nie różni się niczym od swoich rówieśników. Jest jednym z wielu szkieletów z ogoloną głową. Widok to przerażający i przygnębiający. Jednak ostatecznie niejako wbrew autorom, los więźniów, zamiast budzić w nas skrajne emocje, pozostawia nieczułym na minione wydarzenia. Do głosu dochodzi statystyka pozbawiająca osadzonych młodocianych indywidualności. Trudno na takiej podstawie zbudować poruszającą opowieść. I tu rodzi się zasadnicze pytanie – w jakim celu powstał ten komiks? Odpowiedź chyba wcale nie jest taka prosta, jak się wydaje. I choć autorom przeświecał z pewnością słuszny cel (ocalić bolesną przeszłość od zapomnienia) to środki, którymi to uczyniono, przybliżają „Chciałbym zapomnieć” do przeciętnych produkcji IPNu, aczkolwiek daleko omawianemu komiksowi do niesłusznie krytykowanej przez doktora Kluskę „Wojennej Odysei Antka Srebrnego”.

I choć jestem daleki od relatywizowania śmierci, to wypada pamiętać, a przynajmniej wziąć pod uwagę fakt, że w czasie wojny ginęły dzieci w przeróżnych okolicznościach, nie zawsze katowane za kolczastym drutem. No, ale wyrwany z kontekstu epizod rozgrywający się w czasie bitwy o Monte Cassino serii tworzonej przez Tomasza Robaczewskiego, Grzegorza Drojewskiego, Michała Konarskiego (scenariusz) i Huberta Ronka (rysunki) jest łatwym celem niesłusznego ataku. Szkoda, że Kluska nie wspomina o „Jaśle” Wojciecha Glanowskiego, w którym główną rolę odgrywają pewna dziewczynka i pewien chłopiec przeżywający na własnej skórze koniec znanego im świata. W tej przejmującej noweli Glanowski oddał całe spektrum emocji, podczas gdy Cholewiński i Krztoń nie wyszli poza ramy komiksu tworzonego na zamówienie. Podejmującego ważny temat, lecz zrobionego według szablonu. A szkoda, ponieważ zachowawczość niszczy kreatywność. A bez niej nie ma opowieści chwytających za serce.

 

Tytuł: Chciałbym zapomnieć

  • Scenariusz: Maciej Cholewiński
  • Rysunki: Anna Krztoń
  • Wydawnictwo: Stowarzyszenie „Na co dzień i od święta”
  • Data wydania: 02.2024 r.
  • Druk: czarno-biały
  • Oprawa: miękka
  • Format: 210x290 mm
  • Stron: 40
  • ISBN: 9788397017306
  • Cena: 45 zł

 


comments powered by Disqus