John Wyndham „Dzień tryfidów” - recenzja
Dodane: 19-07-2024 21:15 ()
Apokalipsa ma różne odcienie. Pisarze i filmowcy przedstawili nam już chyba każdy z nich, większość nawet po kilka razy. Nadal jednak najbardziej sugestywne są te wizje, które liczą sobie nawet kilkadziesiąt lat. Co bowiem odgrywa najistotniejszą rolę w tej sugestywności? Otóż prawdopodobieństwo, choćby śladowe. Reżyserzy i literaci mogą straszyć nas do woli inwazją z kosmosu, diabłami czy plagą zombie i zapewnią nam co najwyżej dobrą zabawę. Lekki dreszczyk, trochę adrenaliny i absolutna pewność, że to tylko fikcja. Istnieją jednak pierwotne lęki, które mądrzejsi twórcy umieją inteligentnie wykorzystać. Jednym z nich jest bez wątpienia John Wyndham, który nie przesadzając z makabrą (wręcz niemal jej nie używając) i nie uciekając się do okraszania akcji scenami seksu, potrafił stworzyć prawdziwe arcydzieło. I to właśnie wykorzystując dwa największe atuty powieści grozy: pierwotny lęk i naukowo podbudowane prawdopodobieństwo zdarzeń, nawet niewielkie. Doskonałym tego przykładem jest klasyczna powieść „Dzień tryfidów” – szkoda, że sam autor nie powtórzył później tego sukcesu.
Wspaniałe widowisko na nocnym niebie, podobne do silnego deszczu meteorów, oślepia wszystkich obserwujących. W chaosie, który później następuje, ludzie, którzy zachowali wzrok, muszą się kryć przed tłumami ślepców, pragnących uczynić z nich swoich niewolników. Jednym z takich szczęściarzy jest Bill Masen, specjalista biochemik, zatrudniony w hodowli cennych gospodarczo, agresywnych hybryd zwanych tryfidami. Zdaje on sobie sprawę z tego, że pozbawieni możliwości widzenia ludzie nie tylko mają przed sobą głód i brak wszelkich udogodnień cywilizacyjnych. Będą także stanowić łatwy łup dla mięsożernych roślin, obdarzonych nie tylko możliwością przemieszczania się, ale porozumiewania między sobą. Wędrując przez ogarnięte chaosem miasto ratuje z opresji pisarkę Josellę, która podobnie jak on uniknęła oślepienia. Między dwojgiem młodych ludzi rodzi się uczucie. Świat po apokalipsie nie jest jednak przyjaznym miejscem dla zakochanych ani tak naprawdę dla nikogo innego…
Cóż może być bardziej pierwotnego niż lęk przed oślepieniem? Dla człowieka cywilizowanego, żyjącego w określonym systemie społecznym, ma on jednak pewien łagodzący aspekt. Jak długo przebywa między innymi ludźmi, może oczekiwać od nich pomocy w przystosowaniu się, w przetrwaniu. A gdyby tak oślepli nagle wszyscy lub prawie wszyscy? Właśnie taką katastrofę przedstawia nam Wyndham. Ludzie żyjący dotąd w wygodny, nowoczesny, bezpieczny sposób w jednej godzinie stracili wszystko. Nieliczni widzący stali się pożądanym ponad wszystko skarbem, materiałem na niewolników dla ślepców, jedyną nadzieją na przetrwanie w nowej rzeczywistości. Jednak nie tylko ślepota okazuje się przekleństwem. Straszliwe, mięsożerne rośliny zwane tryfidami polują na ludzi, szerzą się choroby zakaźne, samobójstwa i wszelka patologia, a wielu widzących decyduje się na tworzenie enklaw, rządzonych według twardych, wręcz brutalnych zasad. Ci, którzy nimi zarządzają, mają różne wizje przyszłości, wszystkie one jednak w zasadzie sprowadzają się do terroru. Na tym tle Bill i Josella starają się założyć w miarę normalną rodzinę. Czy jednak mają jakiekolwiek szanse? Czy mają je inni?
Wyndham ominął zręcznie pewną pułapkę logiczną, którą można by streścić tak: jak to możliwe, że katastrofa dotknęła całą kulę ziemską, skoro noc nie wszędzie zapada jednocześnie, a zjawiska na niebie widać było właśnie w nocy? Skąd potem wybuch zarazy? Jak jedno z drugim może się łączyć, jeśli przejście przez stratosferę sterylizuje wysoką temperaturą resztki meteorów i wszystko, co mogą ze sobą nieść? W pewnym momencie autor sugeruje, że nie był to wcale kosmiczny przypadek, a wynik wyścigu zbrojeń, być może niezamierzony. Tym samym „Dzień tryfidów” stał się ostrzeżeniem przed tym, co robimy, nie tylko w dziedzinie wojskowości. Tryfidy to przecież hybrydy uzyskane sztucznie w celu osiągania miliardowych zysków, zatem nad „zabawą w Boga” też powinniśmy się dobrze zastanowić. Jednak przy okazji mamy też ostrzeżenie przed po prostu naturą człowieka, zwłaszcza niektórych ludzi – żądza władzy, przekonanie o własnej nieomylności w połączenie z niewłaściwie pojętym działaniem dla „dobra ogółu”, mogą doprowadzić do nieszczęścia równie skutecznie, co stricte zła wola.
„Dzień tryfidów” jest kolejną pozycją w cyklu „Wehikuł czasu”, znakomitym przedsięwzięciu wydawnictwa REBIS, w którym perły literatury SF są wydawane w pięknej, bibliofilskiej oprawie. Całość jest czymś, co naprawdę warto w swojej biblioteczce mieć. Zresztą nie tylko mieć – przede wszystkim czytać.
Tytuł: Dzień tryfidów
- Autor: John Wyndham
- Język oryginału: angielski
- Przekład: Wacława Komarnicka
- Gatunek: SF
- Cykl wydawniczy: „Wehikuł czasu”
- Okładka: zintegrowana
- Ilość stron: 320
- Rok wydania: 04.06.2024 r.
- Wydawnictwo: REBIS
- ISBN: 978-83-8338-193-0
- Cena: 49.99 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus