Recenzja książki "Cieplarnia" Briana W. Aldissa

Autor: Gośka ‘Gomora’ Sobczyk Redaktor: Elanor

Dodane: 19-09-2007 15:11 ()


„Cieplarnia” Briana W. Aldissa to książka przenosząca czytelnika w świat odległej o pięć miliardów lat przyszłości Ziemi. Starzejące się i zmierzające ku kresowi swego istnienia Słońce bezlitośnie praży nasz glob, który od chwili, kiedy przestał się obracać, podzielił się na dwie strefy. Po jednej stronie twa wieczna noc, druga zaś, skazana na bezczasowy, skwarny dzień, zamieniła się w tytułową cieplarnię. Rozwijające się w szalonym pędzie rośliny mutując i ewoluując wyparły zwierzęta i owady, pochłaniając każdy wolny skrawek ziemi. Walcząc o przetrwanie wykształciły mechanizmy łudząco podobne do zwierzęcych instynktów. Nieliczne z nich poprzestają na czerpaniu energii z wody i słońca, przeważająca część żeruje na innych gatunkach. Królestwo zwierząt stało się reliktem prastarej epoki, kiedy to jeszcze po dniu nastawała noc, nikt jednak czasów tych już nie pamięta: roślinom wszak świadomość istnienia jest zbędna dla rozwoju i wzrostu, człowiek zaś skarlał i zdziczał, zaprzepaszczając zdobycze swej cywilizacji. Nieliczne plemiona ludzi przemierzają trzewia wiecznie zielonej i wciąż głodnej dżungli, której niekoronowanym królem jest gigantyczny figowiec, porastający całą oświetloną część globu.

Nie było mi łatwo przekonać się do tej książki. Kilka razy sięgałam po nią i odkładałam na półkę, po to by zmierzyć się z nią ponownie – i znów zarzucić. Kiedy zabierałam się za czytanie, niemal z nabożną czcią odwracałam pierwsze strony: w końcu to Dzieło! Trudno znaleźć recenzję, której autor z wysoko uniesionym do góry w mentorskim geście palcem nie podkreślałby, iż „Cieplarnia” wielką powieścią jest. Dla mnie książka po kilkunastu stronach okazała się po prostu nudna. Nie opuszczało mnie nieodparte wrażenie, iż autor cały scenariusz zdarzeń oparł na starej dziecięcej piosence. Czterech małych Murzynków poszło do lasu po mech, jednego zjedli wilcy, zostało ich tylko trzech. Trzech małych Murzynków kopało wielki rów, jednego przysypał piasek, zostało ich tylko dwóch. Dwóch małych Murzynków… Dalszego ciągu chyba nietrudno się domyślić, prawda?

Podobnie jest i w przypadku bohaterów „Cieplarni”. Grupka dzieci opuszczonych przez starzejących się (i, we własnym mniemaniu, zbędnych „stadu”) dorosłych wędruje po bezkresnych otchłaniach dżungli. Świat oglądany ich oczami jest złowieszczy, drapieżny i wiecznie zielony. Wokół czyha niezliczona horda roślin-zabójców: parzyperzy, wierzbomordów, suchoświstów i miotłopląsów, tyleż dziwacznych, co śmiercionośnych. Czytelnik szybko przekona się o ich możliwościach, bowiem już na pierwszej stronie książki – a potem regularnie niemalże w każdym rozdziale – grupka przemykających dżunglą ludzi z minuty na minutę coraz bardziej topnieje. Momentami odnosi się wrażenie, że jeszcze kilka stron, a autorowi zabraknie bohaterów do pożarcia…

Kiedy znudzona nieco obrotem sytuacji, poziewując obserwowałam pochłonięcie przez drapieżne rośliny następnego członka małego plemienia (jak w piosence o małych Murzynkach – trudno dać się zaskoczyć w trzeciej zwrotce, kiedy już poznało się zasadę działania „murzynkowego” fatum) zastanawiałam się po raz kolejny nad odłożeniem książki na półkę – i wtedy nastąpił przełom. Gren, dziecko-mężczyzna, ceniony przez grupę głównie za przyszłą możliwość płodzenia potomstwa, zostaje przez plemię skazany na wygnanie. Dzieje się tak pomimo tego, iż chłopcy w gromadach ludzkich są niezwykle nieliczni. Gren jest krnąbrny i buntowniczy, a jego nieodpowiedzialne zachowanie może sprowadzić zagładę na całą maleńką społeczność. Rozgoryczony rozkazem chłopiec opuszcza swoich. Zaślepiony złością i żalem pada ofiarą… pewnego inteligentnego grzyba. Więcej nie zdradzę, żeby nie psuć nikomu niespodzianki. Czytelnik, który przebrnie przez ciągnący się przez nieomal sto stron opis polowania dżungli na stadko ludzi, docierając do momentu banicji Grena zostanie w pełni wynagrodzony za swą cierpliwość. Akcja powieści ruszy bowiem z kopyta, a my podróżując z chłopcem, jego towarzyszką Yattamur i gromadką dziwacznych brzunio-brzuchów (ludzi hodowanych przez drzewo – sic!) przemierzymy cały świat gigantycznej cieplarni, aż po jej zasnute wiecznym mrokiem krańce. A wszędzie tam, dokąd uda się Gren, podąży również jego złowieszczy towarzysz…

Trudno mi jednoznacznie ocenić tę książkę. Momentami jest bardzo nierówna: porywającym czytelnika scenom akcji towarzyszą monotonne przestoje, postaciom ciekawym i w pełni oryginalnym – bohaterowie papierowi i nieprzekonujący, fragmentom naukowym i filozoficznym – naiwnie baśniowe i psychodelicznie wizyjne. To, co może przeszkadzać, to fakt złożenia przez autora prawdopodobieństwa niektórych wątków na ołtarzu płynności fabularnej (przebywające podróż na Księżyc kolejne pokolenia ludzi mutują z nielicznymi wyjątkami zawsze w ten sam sposób, inteligentne lądowe ryby i ludzko-zwierzęce futroszorstki czy ludzko-roślinni brzunio-ludzie porozumiewają się z bohaterami tym samym językiem, zagłada cywilizacji następuje na całym globie w jednej chwili). Razi to w zestawieniu z naukowymi tezami „dewolucji” i przekonującą wizją Ziemi przyszłości, stojącej u progu kosmicznej zagłady oraz prawdziwie „ciężkimi” dociekaniami o powiązaniu inteligencji i moralności. Ponad wszystko wybija się jednak oszałamiające bogactwo i różnorodność tego świata, zupełnie nie podobnego do wszystkiego, co już znamy.

Warto wspomnieć również o oprawie wizualnej. „Cieplarnia” wydana przez Solaris, oprawiona w twardą okładkę z porządną obwolutą, opatrzona śliczną grafiką Tomasza Marońskiego, naprawdę cieszy oko.

Komu ostatecznie mogę polecić książkę? Na pewno tym, którzy otwarci są na nowatorskie pomysły i niekonwencjonalne połączenia, a także czytelnikom, którym nie wystarcza prosta, awanturnicza fabuła, w której dominuje „dzianie się”. Ci, którzy oczekują po "Cieplarni" lektury łatwej i lekkostrawnej, mogą poczuć się zawiedzeni. Pozostałym z pewnością na długo zapadnie w pamięć wizja zachłannej, morderczej i totalnie amoralnej Zieleni.

Stawiam kropkę przy ostatnim zdaniu i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że od kilku dobrych minut jestem obserwowana. W pokoju nikogo poza mną nie ma. Obracam się powoli. Paprotka stojąca na parapecie okna delikatnie faluje liśćmi. Czyżby urosła w ciągu ostatnich paru godzin? I dlaczego wydaje mi się, że gdyby tylko mogła, uśmiechnęłaby się drapieżnie, po kociemu mrużąc oczy?

 

Tytuł: “Cieplarnia”

Tytuł oryginału: “Hothouse”

Autor: Brian W. Aldiss

Wydawnictwo: Solaris

Rok wydania: 2007

Przekład: Marek Marszał

Liczba stron: 286

Okładka: twarda

Wymiary: 195 x 125 x 25 mm


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...