R.C. Sherriff „Rękopis Hopkinsa” - recenzja

Autor: Luiza Dobrzyńska Redaktor: Motyl

Dodane: 22-05-2024 21:46 ()


Nurt postapo ma różne oblicza. Zaczął się od genialnej powieści „Ostatni brzeg” Neville’a Shute’a – choć i wcześniej pojawiały się książki, które na upartego można by do tego gatunku zaliczyć, choćby „Świat w letargu” Arthura Conan Doyle'a. Od tego czasu powstało tyle powieści i filmów, eksploatujących temat świata po katastrofie, że trudno je zliczyć. Ukazują rozmaite scenariusze przyszłych wydarzeń, czasem niesamowicie tragiczne, czasem tchnące pewną nadzieją. Wspólnym mianownikiem jest globalne nieszczęście, które niszczy cały dorobek cywilizacyjny ludzkości i wyrzuca do kosza dotychczasowy system wartości. Większość utworów umieszcza akcję w czasach „tuż po”, jednak nie wszystkie. Całkiem znacząca część pokazuje świat, który nastanie, a wydarzenia postkatastroficzne są wtedy ukazywane jako przeszłość, badana przez historyków albo po prostu przez kogoś wspominana. Jednym z takich utworów jest książka R.C. Sherriffa „Rekopis Hopkinsa”.

Cywilizacja białego człowieka uległa definitywnej zagładzie dawno temu. Nowa, wywodząca się z Afryki, nie tyle zapomniała o dziedzictwie swej poprzedniczki, ile po prostu nie ma na czym w tej kwestii bazować. Minęło tyle wieków, że niezabezpieczone w wystarczający sposób zapiski uległy zniszczeniu i archeolodzy bezskutecznie poszukują czegoś, co rzuci światło na minioną świetność Europy. Przypadek sprawia, że badając Wyspy Brytyjskie, odkrywają coś, co początkowo oceniają jako prawdziwy skarb: zapieczętowany w szklanym pojemniku rękopis, zapiski z czasów tuż po wielkim kataklizmie. Jednak już wkrótce nie umieją ukryć rozczarowania. Nie jest to epokowe dzieło, jak oczekiwali, a jedyne drobne zapiski przeciętnego człowieka. Edgar Hopkins nie ma wielkich ambicji. Odziedziczywszy niewielki spadek, ten były nauczyciel poświęca się dwóm swoim pasjom – hodowli rasowych kur i obserwacji nieba. Ta druga powoduje, że wcześniej niż reszta świata dowiaduje się o nadciągającej katastrofie. Niestety, jest wobec niej równie bezradny co inni ludzie. Później, zbiegiem okoliczności, należy do tych „szczęśliwców”, którzy przeżyli i może na bieżąco opisać to, co działo się po samej apokalipsie...

„Rękopis Hopkinsa” od pierwszej strony stawia czytelnika w roli członka nowej cywilizacji, który dostaje do ręki kawałek nieznanej nikomu wcześniej przeszłości. Podobnie jak to mamy w „Opowieści Podręcznej”, dawne wydarzenia są ukazywane jako opublikowane zapiski osoby, która nie mając wielkiej nadziei, na przetrwanie zadbała, by ocalić swój pamiętnik dla przyszłych pokoleń. Komentarz Królewskiego Towarzystwa Abisyńskiego, który otwiera książkę, jest bardzo krytyczny. Naukowcy przedstawiają Hopkinsa jako ograniczonego egoistę, rozczarowani tym, że pisze on głównie o własnych problemach. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że jest to bardzo krzywdzące. Autor rękopisu nie jest ani historykiem, ani uczonym. To zwykły człowiek i nie ma co się dziwić, że opisuje głównie swój własny dramat. Koniec świata przecież zawsze jest tragedią globalną, ale składa się ona z nieszczęścia poszczególnych jednostek. A jednostka, co całkowicie zrozumiałe, w razie jakiejś apokalipsy najpierw dba o siebie, a dopiero potem myśli, jeśli w ogóle, o reszcie świata. Nawet trudno, żeby było inaczej, gdyż byłoby to całkowicie nielogiczne. Edgar Hopkins opisuje więc własne przeżycia. Początkowo pasjonata hodowli rasowych kur, śmiertelnie przerażonego perspektywą utraty swego skromnego majątku wskutek nieprzemyślanej deklaracji, później zrozpaczonego człowieka, dźwigającego świadomość nieuchronnej katastrofy w nieświadomym niczego otoczeniu. Aż wreszcie rozbitka, stopniowo tracącego wszelką nadzieję. Według mnie – ale ja nie należę do Królewskiego Towarzystwa Abisyńskiego – jest to wspaniały, bezcenny psychologiczny portret zwykłego człowieka w obliczu straszliwej katastrofy, pozostawiony w gruzach świata, który zniknął.

Czy można tej książce coś zarzucić? Może prawdopodobieństwo wydarzeń, naprawdę nawet nie śladowe. Już serial „Kosmos 1999” (swoją drogą ta data dziś bawi) ma więcej sensu. Księżyc wytrącony ze swej orbity i lądujący w oceanie jak gigantyczna piłka – nie, tego nie da się obronić, bo niemożliwe, by cokolwiek na Ziemi przetrwało takie zderzenie, biorąc pod uwagę elementarny wzór E=mc2. Powódź porównywalna z biblijnym potopem byłaby naprawdę najmniej istotnym problemem. Najprawdopodobniej nie przetrwałaby tego sama Ziemia, biorąc pod uwagę, jakie szkody wyrządził meteor, który pozostawił po sobie Wielki Krater Arizona. A miał on ledwie 300 000 ton i zostawił po sobie krater o średnicy jedynie 1200 metrów. Gdyby zaś jakimś cudem przetrwała, brak Księżyca na jej orbicie sam w sobie stałby się zabójczy dla naszego ekosystemu, gdyż przecież jego rola wcale nie polega tylko na przyświecaniu zakochanym parkom i bezsennym poetom. Poza tym każdy choćby pobieżnie obeznany z fizyką ciała stałego teorią grawitacji i oddziaływania na siebie obiektów wie, że katastrofa wydarzyłaby się dużo szybciej, nim samo fizyczne zetknięcie tych dwóch ciał niebieskich. Aż się prosi, by autor wybrał nieco inny scenariusz… no ale zrobił, jak zrobił. Niech mu będzie.

Odłóżmy jednak naukę na bok. Gdy nie będziemy zwracać uwagi na elementarną logikę, to książka jest naprawdę wspaniała. Nie mamy tu opisów na miarę tragedii Hiroszimy, ale powieść skupia się przecież na jednym człowieku i na jego skrawku przestrzeni. Bardzo ciekawie napisana, ukazuje bezradność i zagubienie jednostki nie w jakiś sposób wybitnej, żadnego nadczłowieka czy szlachetnego empaty, który odnajduje sens życia w niesieniu pomocy. Po prostu spokojnego mężczyzny, kochającego swoje kury tak, jak inni kochają psy lub koty. Obserwatora, który bardzo nie wiele może zrobić dla kogokolwiek i z biegiem czasu traci motywację do tego, żeby pomagać nawet sobie. Ostatnią jego pociechą staje się to, że mimo beznadziei egzystencji wśród ruin znajduje się z dala od wojny o zasoby, eksploatowane z masy księżycowej. I jest to bardzo logiczny obraz. Czy nasz świat składa się tylko z ludzi wybitnych, supermanów i superzłoczyńców? Nie, w większości z takich właśnie Hopkinsów. Każdy z nas mógł się z nim identyfikować. Mamy swoje przyzwyczajenia, swoje drobne radości i miłości, a to wszystko jest umocowane w stabilizacji cywilizacyjnej. Na co dzień nie myślimy, jak łatwo i szybko możemy to stracić. Niekoniecznie wskutek katastrofy, która przybędzie z kosmosu. Nie potrzebujemy jej. Popatrzmy na takie filmy jak choćby „Threads” z 1984 roku, może najbardziej wstrząsający obraz katastroficzny, jaki kiedykolwiek powstał. Czy to właśnie nasza przyszłość? Nie możemy tego wykluczyć.

„Rękopis Hopkinsa” został wydany w cyklu „Wehikuł czasu”, który charakteryzuje się piękną szatą graficzną, solidnością i ogólną elegancją. To świetna seria i warto kompletować ją na prywatnej półce.

 

Tytuł: Rękopis Hopkinsa

  • Autor: R.C. Sherriff
  • Język oryginału: angielski
  • Przekład: Zbigniew A. Królicki
  • Gatunek: postapo
  • Cykl wydawniczy: „Wehikuł czasu”
  • Okładka: twarda
  • Ilość stron: 380
  • Wydawnictwo: REBIS
  • Rok wydania: 09.04.2024 r.
  • ISBN: 978-83-8338-150-3
  • Cena: 59.99 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus