Recenzja książki "Tancerze z Arunu" Elizabeth A. Lynn
Dodane: 20-08-2006 19:26 ()
Drugi tom trylogii Elizabeth Lynn o twierdzy Tornor ma zaskakująco niewiele wspólnego z tomem pierwszym. Akcja powieści toczy się wiele lat po bitwie z wojskami Kola Istora. Łącznikiem między obiema częściami jest sam Tornor, w którym rozpoczyna się akcja “Tancerzy...” oraz sztuka cziri, opisana dokładnie w pierwszym, a praktykowana przez tytułowych bohaterów drugiego tomu. Cziri jest specyficznym połączeniem sztuki walki i tańca. Wzorowana jest, jak przyznaje sama autorka, na aikido. W “Wieży Czat” oglądaliśmy powstanie cziri, a teraz mamy okazję przyjrzeć się samym czirisom, czyli tancerzom.
Głównym bohaterem powieści jest Kerris, młody chłopak z twierdzy Tornor, który pracuje tam jako kronikarz. Jest kaleką (brakuje mu dłoni) i z tego powodu narażony jest na docinki, i złośliwości ze strony swoich rówieśników. Jego niezbyt przyjemne życie ulega nagłej zmianie, gdy do twierdzy przybywa jego starszy brat - Kel. Kel jest czirisem i podróżuje wraz ze swoją grupą po krainie Arun. Postanawia zabrać Kerrisa ze sobą w szeroki świat.
Od tego momentu na dobre opuszczamy twierdzę Tornor i pasma górskie, aby ujrzeć trochę świata stowrzonego przez panią Lynn. Niestety uczucie niedosytu pozostaje nadal. Mamy przedstawionych trochę ludzkich osad czy trakty między miastami. O cywilizacji Arunu dowiadujemy się jednak w dalszym ciągu niezbyt wiele.
Pozycja ta to typowa powieść drogi. Tancerze podróżują pomiędzy miastami i wioskami, aby prezentować swoją sztukę cziri widzom. Ta powolna wedrówka zdaje się nie mieć żadnego wyraźnego celu, co gorsza celu tego nie widzi także czytelnik. Wydarzenia w powieści snują się leniwie, jak droga przed wędrowcami i nie dzieje się nic szczególnie porywającego. Owszem, ciekawy jest wątek przebudzenia się talentów magicznych u Kerrisa (druga część powieści jest w zasadzie poświęcona wprowadzeniu magii do świata Arunu), lecz nie ratuje to całości. Cała powieść wydaje się być napisana tylko po to, aby Lynn mogła umieścić w swoim never-never landzie magię. Oczywiście, książka dalej zachowuje zalety części pierwszej - smakowity język, wciągające dialogi i interesująco sportretowane postacie. Są to niewątpliwie powody dla których warto zapoznać się z tym dziełem. Nie ma w nim jednak niczego wyjątkowego, co zostało by na dłużej w pamięci po odłożeniu na półkę. Poza jednym.
Przekonujemy się szybko, że w grupie czirisów, kwestie seksu są traktowane niezwykle swobodnie. Dotyczy to także orientacji. Zarówno Kerrisowi jak i Kelowi jest obojętne czy idą do łóżka z mężczyzna czy kobietą. Co więcej taka postawa wydaje się być w świecie powieści czymś zupełnie normalnym. Homoseksualizm mi nie przeszkadza, nie są mi w stanie zepsuć lektury nawet dosadne opisy takich związków (których to opisów, dodajmy, autorka nam na szczęście oszczędziła). Problem leży gdzie indziej. Otóż Lynn postanowiła, że Kerris i Kel bedą mieli ze sobą romans. Nie wiem jak was, ale mnie na sama myśl o seksie, który uprawia dwóch braci, odrzuca. Nie wiem czy może jestem wyjątkowo konserwatywny, ale żyję bądź co bądź w społeczeństwie, które zakwalifikowało kazirodztwo jako czyn przestępny, zagrożony karą pozbawienia wolności bodajże do lat pięciu. Poza tym zupełnie nie rozumiem czemu miał służyć ten wątek. Stworzeniu kultury, w której normy obyczajowe były zupełnie odmienne od naszych? Pokazaniu piękna miłości erotycznej, która jest w stanie przełamać wszelkie tabu? Doprawdy nie wiem. Moim zdaniem kazirodczy homoseksualizm może tylko szokować. Nic więcej.
Nie wiem czy to ten nieszczęsny romans dwóch braci tak mnie uprzedził do tej książki czy też może to “syndrom środkowego tomu”... W każdym razie powieść wydała mi się nudna i przegadana (nawet, jeśli napisana ładnym językiem). Trója. Z minusem.
Ocena 3/6
Wojciech “Gorath” Doraczyński
Tytuł:“Tancerze z Arunu. Tom drugi kronik Tornoru”
Wydawnictwo: Solaris, Olsztyn 2003
Liczba stron: 319 s.
Wymiary: 125 x 195
Oprawa: miękka
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...