„Ogień” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 01-01-2024 23:56 ()


Trochę żałuję, że nie zdążyłem z recenzją komiksu Davida Rubina „Ogień” na koniec zeszłego roku, bo to tytuł idealnie wpisujący się w atmosferę poczucia kresu, chociaż w przypadku fabuły „Ognia” nie ma mowy o symbolicznym wyrwaniu kartki z kalendarza. Historia opowiedziana przez brazylijskiego autora dotyczy kresu w sensie dosłownym i wymiarze ostatecznym - lada moment ludzkość przestanie istnieć. A wraz z nią Alexander Yorba.

Gdzieś tam miliony lat temu w kosmosie wybucha gwiazda, rodząc śmierć w postaci asteroidy, której tor lotu przetnie się z Ziemią, co doprowadzi do zagłady planety. Istnieje minimalna szansa, że wysłany przez ludzkość na spotkanie asteroidy (nazwanej „Zmierzchem bogów”) astrostatek „Ikar” rozbije ją na mniejsze fragmenty, ale na wszelki wypadek czterdziestosiedmioletni genialny architekt Alexander Yorba projektuje „Nową Nadzieję”, osiedle dla wybrańców-ocaleńców na Księżycu. Trudno w zawodzie architekta o zlecenie bardziej nobilitujące, zapewniające wieczną chwałę (o ile ostanie się ktoś, kto tę chwałę będzie w stanie kultywować), ale Yorba wie, że w gruncie rzeczy przegrał. Projektowanie domostw dla wąskiej elity stoi w wyraźnej opozycji względem młodzieńczych marzeń architekta o projektowaniu tanich, ekologicznych domów dostępnych dla każdego mieszkańca Ziemi. Czy nie taki wymiar ratowania świata miał na myśli nastoletni Alex, gdy wcielał się w rolę Supermana? Życie potoczyło się jednak inaczej. Przytłoczony rozmiarem odpowiedzialności i równie wielkim rozczarowaniem, na domiar złego, Yorba dowiaduje się, że ma raka w zaawansowanym stadium i tylko tyle czasu przed sobą, by dokończyć projekt osiedla na Księżycu. Czy Ziemia przetrwa, czy ulegnie zagładzie, on i tak umrze. Wydaje się, że jedyne co pozostaje architektowi to skrajny altruizm i myśl, że dzięki poświęceniu jego najbliżsi - żona Dasha i córka Ava ocalą życie, przenosząc się na „Nową Nadzieję”. Czyli nadal może zostać Supermanem. Niestety, w mężczyźnie podobnie jak wcześniej komórki rakowe, zaczyna tlić się wewnętrzny ogień, który - gdy wymknie się spod kontroli (Yorba jest niekontrolującym swoje uzależnienie narkomanem), będzie w stanie spalić wszystko wokół: bliskich, relacje, jego samego. Zacznie jednak od spalenia ludzkości: porzuca projekt księżycowego osiedla.

„Ogień” to komiks o szeroko zakrojonych ambicjach. Wszystko w nim jest znaczące, momentami wydaje się, że aż do przesady. Sugerując się jednak tym, że nazwa asteroidy odsyła do „Zmierzchu bogów” Richarda Wagnera, w której Walhalla ulega zagładzie, trawiona przez płomienie, wybór tonu opowieści i narracyjne decyzje Rubina są w komiksie bardzo konsekwentnie realizowane. W jednej z analiz dzieła Wagnera znalazłem uwagę, że „Zmierzch bogów”, domykając monumentalny dramat „Pierścień Nibelunga” jest utworem, w którym prym wiedzie koncert motywów przewodnich i nawiązań, w których „nic już nie jest bez znaczenia”. Dokładnie tak, jak ma to miejsce w „Ogniu”. Rubin zdaje się układać w komiksie stos pogrzebowy dla ginącego świata jako opału, używając kulturowego dziedzictwa, ikonografii codzienności (wszędobylskie logotypy koncernów) czy herosów współczesności, których mitologia wykuwa się na naszych oczach. W jednej ze scen kolejka metra przebija trotuar i płonie przed frontem budynku imienia Cristiano Ronaldo, a w Nowym Jorku Yorba spotyka się ze swoimi zleceniodawcami w okazałym gmachu Putin Tower, wzniesionym w olśniewającym stylu art déco. Ta futurystyczna tragedia na każdym kroku przypomina nam, że rozgrywa się w sferze spraw ostatecznych, więc nawet wodolot, którym przemieszcza się Yorba, nosi nazwę Charon, a fellatio, jakie architekt otrzymuje od kochanki w bazie na Księżycu, odbywa się na tle reprodukcji „Wieży Babel” Bruegla. To wszystko zginie. Tak samo, jak dziecięce wyobrażenia o byciu Supermanem, gdy Alexander, szukając zapomnienia w dzielnicach rozpusty Amsterdamu, mija wijących się w konwulsjach desperatów przebranych za superbohaterów, próbujących neutralizować swoje przerażenie desperackim seksem i narkotykowym tripem.

W „Ogniu” podobnie jak w „Blaście” Larceneta będziemy towarzyszyć Alexandrowi w długiej podróży przez widmowy, holograficzny świat, który podkręcany stymulantami jawi się dantejskim piekłem, tyle że bijącym po oczach wszystkimi kolorami tęczy. Owe doznania wizualne wzmacnia prowadzona dwutorowo narracja - śledzimy jednocześnie lot asteroidy ku Ziemi i towarzyszące temu wydarzeniu procesy o kosmicznej skali, jak i rozpad głównego bohatera, nie mniej efektowny, trzeba przyznać. Analogie dantejskie, jak i wszelkie inne, do których zachęca „Ogień”, wpisują się we wspomniane „nic już nie jest bez znaczenia”. Dlatego rację trzeba oddać Fernando de Felipe, autorowi posłowia „Ogniem i kadrem”, wskazującym na powinowactwa komiksu Rubina np. z „Melancholią” von Triera czy filmami Tarkowskiego (zwłaszcza „Nostalgią” i „Ofiarowaniem”). W sekwencji rozgrywającej się w Wiecznym Mieście Yorba spotyka się z kochanką i wraz z nią ogląda w kinie wyobrażoną wariację na temat własnego życia podaną w duchu neorealizmu włoskiego. Ba, de Felipe w swoich rozpoznaniach posuwa się dużo dalej, widząc w „Ogniu” wizualną reprezentację źródłowych znaczeń słów „holocaust” (greka) i „szoa” (język hebrajski), czyli ofiary całopalnej i zagłady rozumianej jako katastrofa naturalna. Ta rozpiętość interpretacyjna to także efekt założenia, że Alexander Yorba jest reprezentantem całej ludzkości, trawiony przez wewnętrzny (ale też zewnętrzny, bo katastrofa jest tuż) ogień, „jest wieloma ludźmi i żadnym”, jak przyznaje w jednej ze scen.

Ten bohater i szerzej – komiks – można też opisać w duchu lacanowskiej psychoanalizy, gdzie doświadczenie Realnego (katastrofa naturalna, śmiertelna choroba, ekstatyczne poszukiwanie seksualnych rozkoszy jako spoiwo rozpadającego się świata) rozbija porządek symboliczny (figura architekta, rodzica, męża, kochanka, Supermana) i wyobrażeniowy (opowieść o owych figurach). Chociaż trzeba to oddać Yorbie – do końca próbuje trzymać się owych porządków poprzez rozmowy/konfesje lub monologi, w tym ten najważniejszy – zamykający komiks. Rozpad sfery symbolicznej uwidacznia się również w sferze wizualnej – logotypy znanych marek zaczynają odzwierciedlać stan psychiczny bohatera lub stan psychiczny świata i na przykład słowo „bear” w nazwie marki „Pull&Bear” zastępuje słowo „fear”. I znów odwołując się do wszędobylskich w „Ogniu” analogii, można napisać, że to trochę tak, jak było w słynnym filmie Carpentera „Oni żyją”, gdzie bohater po nałożeniu specjalnych okularów widział zupełnie inną rzeczywistość.   

Im bliżej końca, tym bardziej „Ogień” płonie. Próżno szukać komiksu, który z równą intensywnością oddawałaby wrażenie świata pogrążającego się w upadku. Walą się dekoracje, płoną na bohaterach ubrania, futurystyczne, rozświetlone miasta tracą kolory wypalane strona po stronie przez płomienie. Komiks Rubina to potężne, wizualne doświadczenie, rujnujące nasz naskórkowy komfort.  Jak wtedy, gdy zdajemy sobie sprawę, że wysiadający z kolejki metra Yorba był prawdopodobnie ostatnim w dziejach ludzkości pasażerem, a wybrzmiewające na ostatniej stronie słowo „koniec” nie pozostawia żadnej nadziei na kontynuację.

 

Tytuł: Ogień

  • Scenariusz: David Rubin
  • Rysunki: David Rubin
  • Tłumaczenie: Jakub Jankowski
  • Wydawnictwo: Mandioca
  • Data wydania: 12.12.2023 r.
  • Druk: kolorowy
  • Oprawa: twarda
  • Format: 215x290 mm
  • Stron: 256
  • ISBN: 9788396843920
  • Cena: 139 zł

Dziękujemy wydawnictwu Mandioca za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus