„Zjawiskowa She-Hulk” tom 1 - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 31-12-2023 22:33 ()


Patrząc na okładkę wydania zbiorczego „Zjawiskowej She-Hulk” trudno nie dostrzec, że John Byrne na początku ostatniej dekady XX wieku najlepsze twórcze lata miał już za sobą. Szczyt jego artystycznej maestrii przypadł na okres współpracy z Chrisem Claremontem przy serii „Uncanny X-Men”. Natomiast solowa kariera Amerykanina w roli rysownika i scenarzysty, choć ceniona, nie przyniosła dzieł o takim znaczeniu kulturowym dla medium, jak wspomniane przygody mutantów, które rysowane były z niezrównaną elegancją, żurnalowym sznytem i zmysłowością. Wszystkiego tego brakuje na okładce nawiązującej do słynnej fotografii nagiej i będącej w ciąży Demi Moore, która zdobiła sierpniowy numer „Vanity Fair” w 1991 roku. I to właśnie aktorka znana z „Uwierz w ducha” wyglądała prawdziwie zjawiskowo, wręcz oszałamiająco, w przeciwieństwie do kościstej i nieco pokracznej zielonoskórej pani adwokat.

Oczywiście nie jest tak, że Byrne nagle zatracił umiejętność rysowania. Nic tych rzeczy. Jego styl zaczął ewoluować w stronę bardziej efektownych ilustracji, w których tło nie ma już takiego dużego znaczenia, a anatomiczne błędy, problemy z proporcjami czy „męskość kobiecej twarzy” zdarzają się coraz częściej. Te niedociągnięcia w jakimś stopniu przyćmiewa nachalny wizerunek bohaterki w kusych koszulach nocnych i ogólne erotyzowanie, czasem dość odważne, innym razem prymitywne przygód kuzynki Bruce’a Bannera. Młodzi gniewni (McFarlane, Lee, Portacio) właśnie przeprowadzali wizualną rewolucję w Marvelu, która wkrótce miała ogarnąć całe medium, dlatego Byrne czując oddech wschodzących gwiazd na swoim karku, nie mógł pozostać w tyle. Jednak jego styl nigdy nie był na tyle widowiskowy (co nie znaczy, że gorszy), aby mógł im dorównać rozmachem.

Na łamach „Zjawiskowej She-Hulk” Byrne toczy nieustanną grę z czytelnikami, szczególnie z tymi chłopięcymi, jednocześnie starając się wyrwać Jennifer Walters z oków samczej dominacji, choć ona marzy nie o męskim intelekcie i równouprawnieniu, a o muskułach, muskułach i… muskułach. Samotność jej nie służy, a jej zielonkawa przypadłość tylko tę samotność potęguje. Stąd też co rusz zostaje wikłana w niesamowite i abstrakcyjne przygody mające posmak najgorszej fabularnej tandety, szczególnie w pierwszych zeszytach. Byrne zawsze był lepszym rysownikiem niż scenarzystą i w wielu przypadkach nie umiał wyciągnąć maksimum ze swoich świetnych pomysłów. Tutaj jednak kiczowatość serii wpisuje się w jej ogólny komediowy wydźwięk i w zasadzie im głupsza lub niedorzeczna idea, tym lepiej dla samego komiksu, ponieważ zostaje ona zamieniona w ciąg bardziej lub mniej zabawnych gagów.

Znakiem rozpoznawczym niniejszego dzieła jest burzenie czwartej ściany. W zasadzie na tym motywie została zbudowana seria. She-Hulk zdaje sobie sprawę z tego, że jest postacią komiksową, ale nie potrafi w pełni wykorzystać tej sytuacji. Tu oczywiście daje o sobie znać wewnętrzna niespójność świata kreowanego przez Byrne’a. Z jednej strony pani adwokat rozumie absurdy komiksowej rzeczywistości, z drugiej stanowczo za często bywa zaskoczona poszczególnymi pomysłami autora, co w dużej mierze szybko staje się monotonne. Poza tym Amerykanin sięga po ten środek, gdy fabuła po prostu grzęźnie na mieliźnie. Nie sposób również nie odnieść wrażenia, że pomysły na zabawę z odbiorcami kończą się na docinkach skierowanych we własną stronę oraz kolegów po fachu. Kiedy zaś idzie o wykorzystanie medium, jak przechodzenie z kadru do kadru przedstawiających odległe od siebie miejsca, czy zamykająca ten tom ostatnia fenomenalna plansza „zalana tuszem”, to w tym aspekcie brakuje Byrne’owi fantazji i elastyczności.

Oczywiście należy mieć na względzie fakt, że inaczej te zabawy odbierano na przełomie lat 80. i 90. minionego wieku, czytając „Zjawiskową She-Hulk” w miesięcznym cyklu wydawniczym. Wtedy były to opowieści pozbawione dystansu z masą świeżych pomysłów, a ograniczony wachlarz trików nie rzucał się tak silnie w oczy, jak przy obcowaniu z wydaniem zbiorczym. Warto też zwrócić uwagę, że seria Byrne’a nie tylko pełniła funkcję komediowej odskoczni od nadętych fabuł Domu Pomysłów, ale mimochodem stała się kroniką wydarzeń i zapisem atmosfery panującej w tamtym okresie w redakcji Marvela, co jest rzeczą bezcenną. Jednak jej walor rozrywkowy z biegiem lat pokrył się grubą warstwą kurzu. Między innymi dlatego, iż jest to komiks stanowczo przegadany, choć przecież nieobfitujący w ściany tekstu. Byrne zwyczajnie nie miał ucha do dialogów. Osobowość kuzynki Bannera nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle setek bohaterów i bohaterek tego uniwersum, a  jej dziwne przygody zostały napisane bez grama werwy, jakby tworzył je ktoś zielony w temacie…

 

Tytuł: Zjawiskowa She-Hulk tom 1

  • Scenariusz: John Byrne
  • Rysunki: John Byrne
  • Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Data wydania: 25.10.2023 r.
  • Druk: kolor
  • Oprawa: twarda
  • Format: 170 × 260 mm
  • Stron: 396
  • ISBN: 9788328161283
  • Cena: 179,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji


comments powered by Disqus