„Moon Knight. Czerń, biel i krew” - recenzja

Autor: Paweł Ciołkiewicz Redaktor: Motyl

Dodane: 17-08-2023 20:38 ()


Po trzytomowej serii tworzonej przez różnych autorów i albumie zawierającym run Jeffa Lemire’a dostajemy komiks z Moon Knightem wydany w serii „Czerń, biel i krew”. Jak sama nazwa wskazuje, te komiksy utrzymane są tylko w trzech kolorach (choć czasami, niektórzy artyści dodają jeszcze odcienie szarości). Tym razem dostajemy dwanaście stworzonych przez różnych autorów krótkich opowieści ukazujących głównego bohatera w różnych sytuacjach. Ta mozaikowość doskonale prezentuje się przede wszystkim w warstwie wizualnej, bo koncepcja ograniczenia palety barw do czerni, bieli i czerwieni sprawdza się doskonale, a każdy rysownik traktuje tę formułę jako wyzwanie i próbuje stworzyć oryginalną wizję. Co do samych opowieści, to prezentują one bardzo zróżnicowany poziom.

Tom otwiera utrzymana w mrocznym nastroju opowieść Jonathana Hickmana „Anubis Rex” rozgrywająca się w jakiejś postapokaliptycznej rzeczywistości. Moon Knight w towarzystwie kilkuletniej dziewczynki przemierza przestrzeń kosmiczną statku kosmicznym przypominającym oczywiście piramidę w poszukiwaniu mitycznych Skarabeuszy, które doprowadziły do zagłady Ziemi. W zupełnie innym, bardziej beztroskim tonie przedstawione zostało spotkanie Moon Knighta ze Spider-Manem w opowieści „Taki biały, a taki mroczny”. Peter Parker pomaga tytułowemu bohaterowi, bo chce… pożyczyć jego biały garnitur. Obie te historie różnią się nie tylko nastrojem, ale także warstwą graficzną. W pierwszej, rysowanej przez Chrisa Bachalo, możemy oglądać wyrazisty kontur i plamy czerni tworzące wysoki kontrast. Poza czerwienią uzupełniony także płaską szarością. Natomiast Dotun Akande w drugiej historii stworzył rysunki bardziej realistyczne, oparte na dokładnym cieniowaniu.

Bardzo interesująco zarówno pod względem narracyjnym, jak i graficznym prezentuje się opowieść „Koniec”. Marc Guggenheim opowiedział swoją historię faktycznie od końca, powoli docierając do zdarzeń, które zapoczątkowały krwawy finał. Jorge Fornes zilustrował to w bardzo surowy sposób. Duże kadry, gruby, kanciasty kontur i zupełny brak odcieni szarości. Tu dosłownie mamy czerń, biel, no i oczywiście czerwień, głównie ukazującą krew bohaterów. Dla kontrastu Vanessa R. Del Rey w opowieści „Pusty grobowiec” powołuje do życia bardziej surrealistyczną rzeczywistość. Efekt suchego pędzla, liczne przetarcia, drobiazgowe, choć żywiołowe kreskowanie, odcienie szarości i kadry tańczące po planszach tworzą pewien chaos. No, ale spotkanie Moon Knighta z Doktorem Strange’em opisane przez Benjamina Percy’ego nie mogło przecież wyglądać inaczej.

Oglądając plansze narysowane przez Leonardo Romero w opowieści „Całodobowa harówa” do scenariusza Davida Pepose’a, można z kolei mieć skojarzenia z klasycznymi rysunkami Klausa Jansona. Elegancka, czysta linia, zróżnicowane grubości konturu sprawiające wrażenie pracy piórkiem, klasyczne rysy twarzy bohaterów oraz choreografia walk wyglądają, jakby zostały wyjęte z komiksów tworzonych w latach osiemdziesiątych. Zresztą sama opowieść, w której główny bohater próbuje ustalić, skąd wzięły się na jego ciele liczne rany, siedząc w opustoszałym lokalu, też utrzymana jest w takim klimacie.

Autorzy opowieści zawartych w tym tomie sięgają do przeszłości bohatera, by ukazać jakieś jej nieznane epizody (np. „Krwisto-czerwony szybowiec”), albo koncentrują się na jego teraźniejszości, prezentując codzienne, zwyczajne perypetie wynikające na przykład z pracy zawodowej w charakterze taksówkarza („Nieudany kurs”) bądź też przygody, które ma już w stroju Moon Knighta („Puste niebo nie istnieje”, „Zapach krwi”). W niektórych opowieściach zostaje nawet wysłany w kosmiczne misje (najgorsze chyba w całym tomie „Astroświry”). Intrygująco przedstawia się również próba wejrzenia w sny bohatera ukazana w opowieści „Dzień dobry”. Okazuje się mianowicie, że Marc Spector nawet we śnie nie znajduje wytchnienia. Album uzupełniają alternatywne okładki poszczególnych zeszytów tej serii – wszystkie oczywiście utrzymane w czerni, bieli i czerwieni.

Nie ukrywam, że seria „Czerń, biel i krew” interesuje mnie przede wszystkim z uwagi na jej walory wizualne. Zmagania różnych bohaterów ukazane w tej ograniczonej kolorystyce prezentują się niezwykle atrakcyjne i pozwalają przekonać się o niesamowitej kreatywności artystów. Każdy z nich tworzy coś niepowtarzalnego i oryginalnego. Poszczególne realizacje pokazuję, co można zrobić z komiksową materią, posługując się tylko tymi trzema kolorami. Same historie są również bardzo zróżnicowane – raz mniej, raz bardziej interesujące. W tomie poświęconym przygodom Moon Knighta bez wątpienia uwagę zwracają opowieści „Anubis Rex”, „Koniec”, „Pusty grobowiec” czy „Całodobowa harówa”. Pozostałe są przyzwoite, ale raczej na długo w pamięci nie zostają.

 

Tytuł: Moon Knight. Czerń, biel i krew

Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Mucha Comics
Wydanie pierwsze
Data publikacji: 06.04.23 r.
Liczba stron: 152
Format: 180x275 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN: 78-83-67571-09-8
Cena: 75 zł

 
  Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus