Prometeusz ery atomu – recenzja filmu „Oppenheimer”

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 21-07-2023 20:29 ()


Przejście Nolana do studia Universal wyszło mu na dobre. Obok „Prestiżu” i „Incepcji” biografia skupiona wokół ojca bomby atomowej jest jednym z najlepszych filmów w jego dorobku artystycznym. Narracyjnie jest dość skomplikowany, można wręcz momentami się w nim pogubić. Problemy z dźwiękiem, jak przy „Tenecie”, też dają o sobie znać. Mimo wszystko jednak jest to niesamowite studium postaci pragnącej osiągnąć wielkie sprawy w życiu, która potem musi się tłumaczyć ze swoich dokonań.

W tytułową rolę Oppenheimera wcielił się charyzmatyczny Cillian Murphy, na którego barkach de facto złożono cały spektakl. Udało mu się z nawiązką sportretować wybitnego fizyka o bogatej osobowości i jeszcze bogatszej gamie doświadczeń. To nie była łatwa rola, tym bardziej w intymnym ujęciu. Momentami wręcz można by ją określić mianem niewdzięcznej. Z jednej strony mowa o aroganckim i dumnym naukowcu, który na tle kolegów i podwładnych wyróżniał się elokwencją i erudycją skupioną wokół zamiłowań literackich. Z drugiej ogromne pokłady niepewności i lęków odkładających się w neurotycznych dziwactwach J. Roberta Oppenheimera.

W każdym razie Murphy’emu powiodło się odwzorowanie ewolucji u swojego bohatera, koniec końców nawiedzonej persony. Naznaczonej lękiem o jutro. Z badacza pragnącego za wszelką cenę wyprzedzić III Rzeszę w orędownika rozwiązań mających zabezpieczyć temat broni masowego rażenia. Rozwiązań administracyjnych w sferze publicznej niwelujących zagrożenie przed totalną anihilacją.

Nolan zaserwował dreszczowiec z mocnymi akcentami grozy. W warstwie dyskursu i motywów reżyser odwołuje się do swoich dawnych hitów, zwłaszcza „Incepcji” i (o dziwo) trylogii Mrocznego Rycerza. Chodzi tutaj głównie o koncepcję mimetyzmu i mechanizmu kozła ofiarnego, stanowiących kluczowe zagadnienia w myśli antropologa Rene Girarda. Kontekstowo Nolan rzecz jasna odwołuje się do późniejszych etapów życia Oppenheimera, po zrzuceniu głowic na Hiroszimę i Nagasaki, kiedy to w trakcie polowania na komunistów został oskarżony o szpiegostwo.

Między scenami i dialogami zostają postawione zasadne pytania o kreowanie historii, debaty wizji dziejów kreowanej przez zwycięzców. Film dość subtelnie przypomina, że nawet triumfatorzy wojen i dysput nie muszą za specjalnie być uczciwi względem opinii publicznej, naginając fakty na swoją korzyść. Zwłaszcza wobec tak kuszącej okazji, jaką jest kontrola głowic nuklearnych. W ogóle należy zaznaczyć, że w sensie meta „Oppenheimer” to film o budowaniu mitów i mechanizmach tworzeniach historii. Czynnikach wpływających na to, że konkretne osoby stają się bohaterami podręczników o przeszłych dziejach. Intelektualnie film Nolana jest żywy, choć mocno pesymistyczny. I jeżeli ktoś nie przepada za manieryzmem reżysera „Memento” to i w „Oppenheimerze” będzie miał wiele powodów do narzekań. Choćby w kwestii pompatycznej, kiedy to protagonista wykrzykuje słowa „Stałem się śmiercią, niszczycielem światów” w trakcie aktu seksualnego.

Zakończenie jest wręcz nihilistyczne. Wychodząc z sali kinowej, pozostajemy z poczuciem, że z wielką mocą wcale nie wiąże się większa odpowiedzialność. Jest wręcz na odwrót. W kontekście finansowania nauki, jej moralności, jasno wyartykułowana powszechnie znana prawda życiowa: „ten ma rację, kto wykłada fundusze”. Odbija się tutaj współczesny problem naukowych gremiów, gdzie z powodu „grantozy” pisanie projektów naukowych sprowadza się do takiego  sformułowania myśli, aby tylko dostać pieniądze. Nie ma zaś nad tym wszystkim namysłu, czy to, co robimy, jest komukolwiek potrzebne, a tym bardziej czy zmienia świat na lepsze. Przypomnijmy zresztą, że w momencie konstrukcji bomby atomowej hitlerowskie Niemcy zostały pokonane. Użycie broni masowej zagłady w Japonii, poza spektaklem i demonstracją siły nie miało większego sensu.

Naukowcy podporządkowują się wytycznym spisanym przez urzędników niemających pojęcia, o czym piszą. Za sprawą woli politycznej powstaje wachlarz wskazań, co w placówkach naukowych należy robić, a jest to w swej istocie pochodna sytuacji z projektu Manhattan. Sytuacja, w której politycy dają naukowcom wskazówki, jest po głębszym namyśle kuriozalna, trwając po dziś dzień przy milczącej aprobacie większości. W czasach gloryfikowania myślenia ścisłego, perspektywy naukowej, jest to wielopoziomowy dylemat. Współcześnie odzwierciedla się w nierzetelności metodologicznej, a nawet manipulowaniem danymi przez określone koncerny finansującymi badania.

Produkcja porusza tematy kontrowersyjne, przedstawiając poszczególne postaci nie zawsze w ich najlepszych momentach. Matt Damon jako generał nadzorujący Projekt Manhattan robi wrażenie jako jednostka autorytarna, która w sposób pieniaczy chce mieć wszystko pod kontrolą. Robert Downey Junior portretujący Lewisa Straussa urzeka jako zaślepiony nienawiścią do Oppenheimera przewodniczący przesłuchań kongresowych. Chcąc wychwycić komunistyczne aktywa, dokonywał pochopnych osądów, kierując się osobistymi animozjami. W ogóle sam protagonista, będąc niestabilnym psychicznie, jest w sferze intymnej postawiony między dwoma biegunami. Niespełnioną miłością do Jean Tatlock (rewelacyjna Florence Pugh), a niestroniącą od alkoholu żoną Kitty (Emily Blunt).

W debacie „Czy broń atomowa przyniosła więcej dobrego, czy złego?” Nolan stawia siebie po stronie sceptyków. Motywuje do tego, by obok sprzeciwu wobec nadużyć słowa szły w parze z działaniem. Nie byłoby filmu autora „Bezsenności” czy „Dunkierki” bez krzty patosu i podniosłości stanowiącą już swojego rodzaju element humorystyczny tej konkretnej filmografii. Mimo to film doskonale pokazuje okoliczności i tło powstania Los Alamos, laboratoriów i całej infrastruktury, na którą  wydano 2 miliardy dolarów.

Pod względem scenopisarskim, narracyjnym, Nolan umieszcza bombę atomową w środku fabuły dosłownie i w przenośni, pozwalając widowni poczuć się jak atomy biorące udział w wybuchowej reakcji. Aby to lepiej zrozumieć, przytoczę słowa Marii Goeppert-Mayer, gdy starała się wyjaśnić  sprzężenie spinowo-orbitalne: Wyobraź sobie salę pełną tańczących walca. Tancerze przesuwają się dookoła tej sali w koncentrycznych kołach. Dalej pomyśl, że w każdym kole możesz zmieścić dwa razy więcej tancerzy jeśli jedna para wiruje w kierunku ruchu wskazówek zegara, a druga w przeciwnym. A potem dodatkowa wariacja: pomyśl, że ci tancerze wirują w porywach, jak mistrzowie. Niektóre z tych par, które wirują w kierunku wskazówek zegara, robią porywy w tym samym kierunku. Porywy pozostałych par są w kierunku przeciwnym. Tak samo z parami wirującymi w kierunku przeciwnym do kierunku wskazówek zegara – niektóre wykonują zrywy w tym samym kierunku, inne w przeciwnym. Tłumaczy to wiele przeskoków chronologicznych, zwłaszcza w pierwszym akcie.

Do tego „Oppenheimer” wspaniale też udowadnia, dlaczego to właśnie ten konkretny fizyk, a nie szanowany noblista z większym dorobkiem dostał zadanie spięcia wszystkich działań wokół uranu i plutonu. To studium pragmatycznego wykorzystywania atrybutów psychopatycznych do organizowania monumentalnych przedsięwzięć i wydarzeń, o których po dekadach czytamy w podręcznikach do historii. Dziś neurotyczne osobowości z odchyleniami psychopatycznymi są mile widziane na stanowiskach menadżerskich, organizatorskich czy medycznych (chirurg). To także podprogowe przypomnienie od Hollywood w tych niepewnych, newralgicznych czasach, z czym się wiąże zagrożenie bombą atomową. Wielu z nas bowiem z powodu pauzy historycznej zapomniało, że konflikt totalny jest możliwy. Ba, że jest w ogóle do pomyślenia.

Ocena: 8/10

Tytuł: Oppenheimer

Reżyseria: Christopher Nolan

Scenariusz: Christopher Nolan

Obsada:

  • Cillian Murphy
  • Emily Blunt
  • Robert Downey Jr.
  • Alden Ehrenreich
  • Jason Clarke
  • Tony Goldwyn
  • James D'Arcy
  • Kenneth Branagh
  • Tom Conti
  • David Krumholtz
  • Matthias Schweighöfer
  • Josh Hartnett
  • Josh Zuckerman
  • Rory Keane
  • Emma Dumont
  • Florence Pugh
  • Jefferson Hall
  • Britt Kyle
  • Tom Jenkins
  • Matthew Modine
  • David Dastmalchian
  • Matt Damon
  • Dane DeHaan
  • Jack Quaid
  • Benny Safdie
  • Gustaf Skarsgård
  • James Urbaniak
  • Christopher Denham
  • Rami Malek
  • Máté Haumann
  • Olivia Thirlby
  • Casey Affleck
  • Gary Oldman

Muzyka: Ludwig Göransson

Zdjęcia: Hoyte Van Hoytema

Montaż: Jennifer Lame

Scenografia: Claire Kaufman, Olivia Peebles, Adam Willis

Kostiumy: Ellen Mirojnick

Czas trwania: 180 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus