„Wiele śmierci Laili Starr” - recenzja
Dodane: 03-07-2023 19:57 ()
„Wiele śmierci Laili Starr” to już trzecie po „Dzikim lądzie” i „Błękicie w zieleni” spotkanie polskiego czytelnika z twórczością Ramnarayana Venkatesana, lepiej znanego jako Ram V. Pochodzący z Indii scenarzysta zasłynął z romansowania w swoich scenariuszach z horrorem oraz niebędącym raczej dziełem przypadku doborem odpowiednich rysowników do pisanych przez siebie projektów. Niedawno wdarł się do superbohaterskiego mainstreamu, gdzie stworzył maksi serię z nowym Potworem z bagien, a od pewnego czasu jest regularnym scenarzystą serii „Detective Comics”. Jego kariera nie byłaby jednak w tym miejscu, w którym jest obecnie, gdyby nie komiks „Daytripper. Dzień po dniu” autorstwa bliźniaczego duetu Gabriela Ba i Fabio Moona.
Odkrycie „Daytrippera” w dorosłym życiu sprawiło, że Ram po raz pierwszy od dzieciństwa poczuł pragnienie pisania. Nie dziwię się, bo „Daytripper” to komiks wyjątkowy, jeden z moich ulubionych, stanowiący – jak mawia mój kolega – test człowieczeństwa, bo trzeba być zupełnie wyzutym z uczuć, żeby się w trakcie jego lektury choć raz się nie wzruszyć. Zarówno ten komiks, jak i „Wiele śmierci…” składają się z zamkniętych, choć połączonych ze sobą rozdziałów traktujących o życiu na różnych jego etapach, a zakończonych śmiercią. Wybranie Gabriela Ba jako autora wstępu do zbiorczego wydania „Wielu śmierci Laili Starr” było zatem strzałem w dziesiątkę.
12.12.2019 roku w środowe popołudnie w Bombaju przychodzi na świat Dariusz Szah, dziecko, które przyniesie ludzkości nieśmiertelność. W tym samym czasie sama Śmierć zostaje zwolniona, a nastolatka Laila Starr wypada z okna na imprezie absolwentów. Śmierć jako już byłe bóstwo zostaje zesłana na ziemię jako śmiertelniczka i przejmuje jej ciało. W wyniku pewnych machinacji zjawia się w ciele w kostnicy tego samego szpitala, w którym urodził się Dariusz. Nie jest jednak w stanie zrealizować planu zabicia noworodka, który jest na początku swojej ziemskiej podróży. Po chwili ginie (znowu) w wypadku samochodowym. W kolejnych rozdziałach Śmierć/Laila wraca do życia co kilka lub kilkanaście lat i w wyniku zrządzenia losu za każdym razem spotyka Dariusza, nie zdając sobie sprawy, że to on - ten, przez którego straciła pracę. Spytacie, jak to się dzieje, że Laila wraca, a ja odpowiem, że odpowiada za to jej boskie przeciwieństwo, bóstwo życia Pran/Prana. On daje życie, ale to, co ludzie z nim robią nie zależy od niego, albowiem powtarzając za „Sandmanem”, nasze życie jest w naszym rękach. To z resztą niejedyna paralela z dziełem Neila Gaimana, które jest znane Ramowi. Gaimanowska Śmierć raz na sto lat oblekała ludzkie ciało, by nie zapomnieć, jak cenne jest życie.
„Wiele śmierci…” to historia o radzeniu sobie ze śmiercią, pierwszym złamanym sercu, przyjaźni i miłości. O tym, że śmierć nadaje życiu – na które mamy tylko jedną szansę – sens. To też historia o ulotności chwil, perfekcyjnie oddana w trzecim rozdziale, którego narratorem jest wypalający się papieros. Komiks przypomina również, komu tak naprawdę służą obrzędy związane ze śmiercią i jak ważna jest pamięć o tych, którzy odeszli. Jest refleksyjny w nienachalny sposób i pomimo pochodzenia autora, jak i osadzenia miejsca akcji ze wszech miar uniwersalny. Jeśli obawiacie się, że nieznajomość hinduskich tradycji i wierzeń spowoduje, że nie docenicie w pełni tego utworu, to uspokajam, nic z tych rzeczy. „Wiele śmierci…” oczarowuje pięknym sposobem przekazu tych niby prostych, życiowych prawd. Czyni to nienachalnie i bez moralizatorstwa.
Polskie wydanie zaopatrzono w pokaźną ilość dodatków. Zabrakło galerii alternatywnych okładek, ale ich kosztem dostaliśmy prawdziwą gratką. Wywiady ze scenarzystą, rysownikiem i liternikiem pozwalają zajrzeć za kulisy powstania komiksu. Osobiście dużo bardziej wolę dostawać tego typu making offy niż scenariusz czy wszystkie możliwe warianty okładkowe. Zauważyłem, że rodzima edycja papierowa ma nieznacznie mniej intensywne kolory niż wersja cyfrowa. Nie przeszkadza mi to, ale dla osób, które zwracają uwagę na każdy detal, ta informacja może okazać się istotna.
Co zaś się tyczy kolorów, to zdecydowano się na pastelowe odcienie niczym przy wschodzie i zachodzie słońca. Wręcz czuć ciepło w miejscach akcji opowiadanej historii. Rysownik Filipe Andrade był też głównym kolorystą, dzięki czemu idealnie korespondują one z tym, czego dokonał za pomocą ołówka. Andrade stosuje metodę artystyczną, jak filmowi reżyserzy, wyobrażając sobie to, co rysuje na dużym ekranie. Dlatego w komiksie przeważają szerokie panele. Postaci w jego wykonaniu mają chude i długie kończyny, co nadaje ruchowi ciekawej dynamiki i kojarzy mi się z cienkimi kończynami drewnianych manekinów do nauki rysunku.
Jeśli chcielibyście zobaczyć, jak „Śmierć traci pracę i umiera wiele razy, zanim zrozumie, co to znaczy być człowiekiem", popaść w zadumę zarówno w trakcie lektury, jak i po jej zakończeniu, albo szukacie czegoś w klimatach „Daytrippera”, to „Wiele śmierci Laili Starr” jest właśnie dla Was. Mój ulubiony komiks pierwszej połowy bieżącego roku.
- Scenariusz: Ram V
- Rysunki: Filipe Andrade
- Kolory: Inês Amaro
- Tłumaczenie: Arek Wróblewski
- Liczba stron: 144
- Format: 180 mm x 275 mm
- Oprawa: twarda
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- ISBN: 978-83-67571-16-6
- Wydanie pierwsze
- Cena okładkowa: 75,00 zł
- Premiera: 8 czerwca 2023 roku
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus