„Myszka Miki”: „Miki i tysiąc Czarnych Piotrusiów” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 25-05-2023 22:51 ()


Trudno wyobrazić sobie groźniejszą sytuację dla Mikiego niż konfrontacja z tysiącem Czarnych Piotrusiów. Jednak to, co na pierwszy rzut oka wydaje się szalonym zagrożeniem, jest zaledwie wierzchołkiem (Piotrusiem) góry lodowej. Nikt bowiem nie stanowi większego niebezpieczeństwa dla mieszkańców fantastycznych krain od czarodziejów ufających wyłącznie własnym nosom i zawierzającym tylko swoim osądom. Wszak życie na krawędzi tego, co widzialne i niewidzialne, to umiejętność znana jedynie poskromicielom wiedzy tajemnej i magicznej i z całą stanowczością nie należy wchodzić im w drogę, a już na pewno nie wpadać do ich domostw bez pukania. Inaczej nieszczęście gwarantowane.

Jean Luc Cornette (scenariusz), Thierry Martin (rysunki, kolory) oraz Violette i Theo Martin (kolory) zapraszają nas do świata baśni, w którym wielka czerwona smoczyca, będąca duchową krewną Smauga wyleguje się wśród ogromu niepoliczalnego skarbu głęboko pod ziemią. Gdzie turniej rycerski toczy się o dziesięć złotych monet, czarodziejski proszek odmładzający o dwa lata i tort przygotowany przez Minnie. A niepozorny piknik i wyprawa w poszukiwaniu Hiacyntów może skończyć się prawdziwą zwielokrotnioną katastrofą. Wystarczy jeden fałszywy ruch i PUF! Była mysz jedna, PUF! Są dwie. PUF! Trzy. PUF! Cztery. PUF! Pięć. PUF! Sześć… PUF!, PUF, PUF!... Tak proszek powielający to nie lada utrapienie. W szczególności, kiedy dostanie się w niepowołane ręce.

Autorzy „Mikiego i tysiąca Czarnych Piotrusiów” zręcznie poruszają się w ramach opowieści fantasy, nie przytłaczając swojego dzieła absurdalną ilością nawiązań do innych tekstów kultury. To uczciwe podejście do czytelnika sprawdza się znakomicie, ponieważ to właśnie główni bohaterowie przedstawionej historii są dla nas najważniejsi. Podążamy za ich losami, a nie za przygniatającą erudycją, zahaczającą o bezrefleksyjne samouwielbienie twórców, co w przypadku współczesnych wytworów popkulturowych jest nader nagminne. Cornette i jego współpracownicy stawiają na nieśpieszną narrację, przeplatając ją od czasu do czasu widowiskowymi sekwencjami służącymi do podbicia stawki, by w finale sięgnąć po najatrakcyjniejsze środki wyrazu, mające zwieńczyć tę wielką  przygodę.

To, co odróżnia omawiany komiks, od poprzednich ukazujących się w tej linii to z pewnością nastrój. Ponury, przygnębiający wpadający w egzystencjalny mrok. Charakterystyczny dla Disneya i poprzednich komiksów kreskówkowy bzik przeinacza się w donkiszotowskie szaleństwo za sprawą Postrzelonego Goofy’ego marzącego o wygraniu turnieju organizowanego przez króla Władysława XXXIX zwanego Łasuchem. Dosiada więc błędny rycerz Kaszkawała – konia pracującego w pobliskim młynie i z dumą rusza ku zwycięstwu, choć przecież tego jednego wiatraka (własnej fajtłapowatości) pokonać nie zdoła. Jeszcze ciekawiej przedstawia się sprawa Czarnego Piotrusia, z którego Cornette uczynił metaforę współczesnej popkultury opartej na nieustannym przetwarzaniu. Stający przed szansą zdobycia władzy absolutnej nad zdestabilizowanym królestwem, czarny charakter dosłownie rozmienia się na drobne, zatracając własną tożsamość. Jego po tysiąckrotność powielona osobowość nie pozwala mu ostatecznie na osiągnięcie wielkiego, zamierzonego celu. Z drugiej zaś strony, dzięki temu odkrywany wrażliwsze oblicze przeciwnika Mikiego wyrażone za pomocą tacierzyńskiego instynktu.

Pomimo niecodziennego anturażu opowieść o skutkach lawinowego niekontrolowanego powielania prowadzącego do zniekształcenia oryginału lub jego totalnego zagubienia, jest również nośnikiem inteligentnego humoru. Szczególnie międzypiotrusiowe dialogi urzekają bystrością w ocenie zaistniałej sytuacji, a rycerskie przyszykowania Goofy’ego tradycyjnie przybierają komiczny, aczkolwiek niegłupawy, wymiar.

Udanemu scenariuszowi Cornette’a wtórują wszyscy Martinowie. Warstwa wizualna to kolejny, ważny atut omawianego dzieła. Bogata paleta barw, którą zazwyczaj czarują wszelkie disnejowskie produkcje, ustępuje przygaszonej kolorystyce, tworząc posępną aurę dla wielkich wyczynów. Nie bez znaczenia jest fakt, że większość akcji rozgrywa się w lesie, którego korony drzew ledwo przepuszczają słoneczne promienie. Thierry Martin zaś skrupulatnie prowadzi bohaterów przez jego najciemniejsze zakamarki, odrzucając ich niewinne aparycje na rzecz szorstkich nieco trodheimowskich oblicz. Urodzony w Libanie rysownik doskonale radzi sobie ze scenami statystycznymi, jak i dynamicznymi, wykorzystując klasyczne kadrowanie do nadania odpowiedniego tempa. Nie obce są mu również duże, widowiskowe panele obfitujące w szereg detali. A dzięki temu, że każda część historii rozgrywa się podczas innej pory roku, możemy doświadczyć w pełni ogromnego plastycznego talentu i niepohamowanej wyobraźni autorów tego przepięknie narysowanego i pokolorowanego komiksu.

„Miki i tysiąc Czarnych Piotrusiów” to zdecydowanie najlepszy tom z disnejowskiej linii Glénatu, jaki dotychczas ukazał się na naszym rynku. Niezależnie od tego, czy jesteście wielbicielem opowieści obrazkowych dla dorosłych, czy po prostu szukacie czegoś nieszablonowego tylko dla swoich dzieci, zwrócić uwagę na tę pozycję i pamiętajcie, czarodziej ma zawsze racje, nawet wtedy, gdy jej nie ma.

PUF!

 

Tytuł: Myszka Miki: Miki i tysiąc Czarnych Piotrusiów

  • Scenariusz: Jean-Luc Cornette
  • Rysunki: Thierry Martin
  • Przekład: Maria Mosiewicz
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 12.04.23 r.
  • Oprawa: twarda
  • Objętość: 80 stron
  • Papier: offset
  • Druk: kolor
  • Format: 216x285
  • ISBN: 978-83-281-5505-3
  • Cena: 49,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji


comments powered by Disqus