Grzegorz Wielgus „Ostrze Erkal” tom 1: „Pieśń pustyni” - recenzja

Autor: Damian Podoba Redaktor: Motyl

Dodane: 10-04-2023 10:36 ()


Spotkałem się z opinią, że Grzegorz Wielgus w „Pieśni pustyni” jest jak Tolkien tworzący świat „Władcy Pierścieni”. Jest to porównanie do absolutnego szczytu w kunszcie światotworzenia. Pytanie, czy prawidłowe, czy jednak na wyrost? Nie będzie łatwo na nie odpowiedzieć, bo przy tak śmiałej tezie poprzeczka jest postawiona wysoko.

Grzegorz Wielgus ma na swoim koncie już kilka wydanych książek, a ja doskonale pamiętam jego początki w literackim światku, a następnie rozwój warsztatu i pomysłowości. Odnosząc się do „Pieśni pustyni”, to chyba mamy do czynienia z magnum opus tego autora.

Zacznę więc od początku. W czasie lektury tej powieści w wyobraźni widziałem jednoznaczne skojarzenia z różnymi innymi dziełami. Tak literackimi, jak i filmowymi. Już pierwsze strony sprawiły, że uśmiałem się, bo przed oczami stanął mi obraz ze zwiastuna „Przebudzenia Mocy” z wyskakującym z dołu ekranu zapoconym Finnem. Śmiech zgasł szybko, bo opisana akcja daleka była od humorystycznych. Co jednak ważne, książka zaczęła się od mocnego kopa. Dalej nie jest wcale gorzej, chociaż tempo fabuły jest zmienne.

Uzasadnieniem tego zróżnicowania w narracji jest rozbicie książki na kilka wątków. Śledzimy losy wielu bohaterów, a każda postać ma swoje cele i motywacje. Nie znaczy to oczywiście, że każdy podąża do swojego celu jak po sznurku. O nie, los jest przewrotny, ale może w końcu splecie wiele dróg.

Bohaterowie na kartach tej powieści zbudowani są bardzo ciekawie. Mają własne namiętności i cechy, które czynią ich unikatowymi. Przede wszystkim zapadają w pamięć. Ale! Niestety nie powiem, że z równym zainteresowaniem śledziłem losy wszystkich. Zdecydowanie moje skupienie utrzymywało się bardziej przy przygodach Zirry i Karamisa. Ossen, Astris, Theris i Stauros wypadli intrygująco, każde na swój unikatowy sposób, jednak na dłużej nie zostali w pamięci. Nie bardzo umiem wyjaśnić, dlaczego tak się stało, chociaż zgaduję, że chyba zawiniło to, że trafnie przewidziałem rozwój wypadków z tą dwójką. Coś było nieuniknione, aczkolwiek bardzo kibicowałem, żeby się nie wydarzyło, żeby autor przeciągnął sprawę. No musiał, musiał już teraz zamknąć pewien rozdział. Dobrze, że chociaż świetna akcja się z tego wykroiła.

Teraz czas na coś, co w ostatecznej ocenie zbliży mnie do osądu, gdzie znajduje się Wielgus na tle Tolkiena – świat. Wcześniej autor tworzył swoje powieści, umieszczając ich akcję w rozpoznawalnych realiach. Tym razem mamy do czynienia ze zbudowanym od podstaw uniwersum, w którym funkcjonują różne nacje, stwory, mistyka i technika. Jest w tym kilka naprawdę mocnych pomysłów jak choćby koncept białopyłu oraz umiejętności Zirry. Nieźle prezentuje się także pomysł na budowę scenerii, chociaż ten potencjał uważam, za niewykorzystany w pełni. No i właśnie światotworzenia przyczepię się najbardziej, bo na kilkuset stronach powieści niestety można się zgubić. Zwyczajnie geograficznie stracić orientację. Gdyby tylko zaistniała tu jakaś mapa, wizualizacja tego uniwersum cały problem prysłby niczym bańka mydlana.

Mam również mieszane uczucia w kwestii różnych nazw. Wkradł się tutaj bardzo warcraftowy trend, który działa mi na nerwy – ultra polskie zlepki. „Wszechśmierć”, „Znakodawcy”? Nie jest to jeszcze ten poziom co przydomki orków w polskiej wersji książek z uniwersum WoW-a, ale kiedy takie hasła zestawione są np. z bardzo fajnie wymyślonymi imionami bohaterów to coś mnie rusza. Trafiając na takie nazwy, próbuję czasem powiedzieć je na głos, odmienić na różne sposoby, sprawdzić, z jakim trudem lub lekkością można z takiej nazwy korzystać. A że jestem leniwy, to im bardziej nazwa łamie mi język, tym mniej ją lubię. Totalnie subiektywnie podchodzę to tej sprawy. Poza tym wolę zdecydowanie łamać sobie język, na słowie przypominającym, że akcja opowieści rozgrywa się gdzieś w innym świecie niż na czymś, co pozornie wygląda swojsko, a później hamuje tempo lektury.

Książkę czytało się bardzo przyzwoicie. Nie wymęczyła mnie, mimo że liczy sobie ponad sześćset stron. Jest to naprawdę kawał lektury, na szczęście lekko strawnej. Nie zauważyłem również błędów, które odebrałyby radość z czytania. Zacinałem się tylko na wymienionych wyżej wygibasach językowych.

Od strony technicznej „Pieśń pustyni” prezentuje się solidnie. Grzbiet nie próbował pękać nawet podczas mocniejszego wygięcia. Również redakcja i autor wykonali dobrą robotę w warstwie tekstowej. I teraz znów będę wytykał to co sprawiło mi problem. Po pierwsze niezwykle wąskie marginesy. Rozumiem, że zmniejszenie odstępu między krawędzią kartki a tekstem miało na celu zmniejszenie objętości tomu, ale lity tekst widziany niemal od krawędzi do krawędzi przez ponad sześćset stron przytłacza. Pomijam rzecz pragmatyczną, czyli to, co może się stać z krawędzią strony. Możemy ją choćby urwać lub zalać. Część tekstu będzie wtedy nieczytelna. Druga sprawa to znowu przejrzystość. Rozdziały ułożone są po sobie bardzo ściśle. W lekturze przechodzimy przez to dość spokojnie, jednak kiedy zamarzy nam się wrócić do jakiegoś rozdziału ze środka książki, to musimy szukać na piechotę. Książka nie ma żadnego spisu treści, co znacząco utrudnia nawigację.

Ilustracja z okładki jest prosta, ale znacząca. Podoba mi się, że grafika rozciąga się na całą okładkę, a nie tylko jej przód. Ciekawi mnie jak może się rozwinąć ten koncept graficzny w kolejnych częściach serii.

Grzegorza Wielgusa znam od lat. Pamiętam, jak rozmawialiśmy o pisaniu książek, wtedy w kontekście „Krzyżowca”. Życzyłem mu szczerze, żeby odniósł sukces i proszę. Oto jest, piąta powieść na księgarskich półkach. Myślę, że coś się udało spełnić. Przy „Pieśni pustyni” muszę jednak na 100% zaznaczyć, że ten sukces nie jest dziełem przypadku, ale owocem ciężkiej pracy. I życzę kolejnych powodzeń – pisz, dobrze to robisz.

Odnosząc się do tezy z początku tekstu bez ujmowania czegokolwiek autorowi – do Tolkiena można się tylko zbliżyć, nie da się stanąć obok. Jest wielu niesamowitych pisarzy fantastyki, jednak to Tolkien wytyczył pewne szlaki. Co najważniejsze tam zbudowany został kompleksowy, pełny świat, widoczny już po lekturze samego „Władcy Pierścieni”. To coś, czego jeszcze nie doświadczyłem na razie nigdzie więcej. W przypadku „Pieśni pustyni” świat jest stworzony w interesujący i oryginalny sposób, jednak jeszcze niecałkowity. Na szczęście to dopiero pierwszy tom serii „Ostrze Erkal”, zatem autor ma pole do popisu. Myślę również, że nietrudno wywnioskować, jaka jest moja opinia. Powieść tę na pewno warto kupić i przeczytać. Raz, że oferuje kilka ciekawych historii, a dwa jest przy tym względnie przystępna cenowo jak za taką objętość.

 

Tytuł: Ostrze Erkal tom 1: Pieśń pustyni

  • Autor: Grzegorz Wielgus
  • Wydawnictwo: Initium
  • Data wydania: 17.03.2023 r.
  • Format: 125x195 mm
  • Liczba stron: 600
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • ISBN-13: 9788367545211
  • Cena: 44,90 zł

 Dziękujemy wydawnictwu Initium za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus