„Odyseja kosmiczna 2010” - recenzja

Autor: Luiza Dobrzyńska Redaktor: Motyl

Dodane: 29-03-2023 06:27 ()


Trudno czasem się połapać, dlaczego jakiemuś filmowi, serialowi, książce nadaje się przydomek „kultowy”. Czasem są to dzieła całkowicie niszowe, pozbawione większej wartości i doceniane przez odbiorców dopiero po bardzo wielu latach, kiedy po prostu sentyment każe do nich wracać. Czasem zaś początkowa ocena jest po prostu za surowa i widownia musi do danego filmu „dojrzeć”. W przypadku „Odysei 2001” tak nie było. Zarówno książka, jak i film na jej podstawie były „kultowe” właściwie od samego początku. Arthur C. Clarke poszedł za ciosem i napisał ciąg dalszy, „Odyseja 2010”. Rozwinięcie już istniejącej i bardzo udanej historii to zawsze przedsięwzięcie śliskie, gdyż łatwo można spartaczyć coś, co się już zrobiło, lub narazić się na opinie typu „Oooo, wypalił się, słabe to.” Czy Arthur C. Clarke uniknął pułapki, w którą wpadło tylu przed nim i po nim? Bez wątpienia tak.

Minęło dziesięć lat od chwili, gdy za sprawą tajemniczego monolitu doktor David Bowman jedyny ocalały z misji statku Discovery, odbył niezwykłą podróż i w zasadzie przestał być człowiekiem. Nie tylko Amerykanie chcą odkryć, co właściwie wydarzyło się na pokładzie statku. W stronę Jowisza wyruszają teraz, niezależnie od siebie, dwa statki – jeden dowodzony przez Rosjan, ale mający też na pokładzie amerykańskich naukowców, oraz drugi, zbudowany i wystrzelony przez Chińczyków. Jednym z astronautów jest profesor Chandra, konstruktor komputera Hal 9000, który ma tylko jeden cel – zrozumieć, co się stało jego ukochanemu dziecku” i kto za to odpowiada. Tymczasem przemieniony David Bowman postanawia wrócić na Ziemię, choć nie wie, co pcha go w tym kierunku...

„Odyseja kosmiczna” jest w mojej ocenie dziełem bezbłędnym – nie tylko pierwsza część, pozostałe również. Nietypowy dla powieści SF sposób konstrukcji, z licznymi dygresjami natury naukowej i technicznej, na pewno nie każdemu odpowiada, można jednak założyć, że czytelnik tej literatury jest zazwyczaj bardziej wykształcony i bardziej głodny wiedzy niż, na przykład, miłośnik harlequinów. Z tego założenia wychodził też Stanisław Lem, co sprawiało, że do dziś jego książki zdecydowanie nie są dla wszystkich. Nie ma w nich płomiennych romansów ani spektakularnych akcji, jest za to dużo rozważań naukowych i subtelnie nakreślone portrety psychologiczne astronautów, którzy, o czym wielu pisarzy zapomina, muszą charakteryzować się niezwykłą wprost odpornością psychiczną i zdrowiem fizycznym. Inaczej wszelkie wyprawy w kosmos byłyby czystym samobójstwem.

Arthur C. Clarke stanowi wartość samą w sobie, jeśli chodzi o literaturę SF. Pisze niezwykle ciekawie w sensie samego warsztatu literackiego  Umiłowanie nauki sprawiło dodatkowo, że jego teksty beletrystyczne zawierają mnóstwo szczegółów technicznych i są pisane tak, żeby nie stać w sprzeczności z prawami fizyki. Nic dziwnego, skoro był on przede wszystkim ogromnie inteligentny. Studiował fizykę i matematykę, a współcześnie budowane stacje kosmiczne zostały zaprojektowane na podstawie jego koncepcji. Jego inteligencja i wiedza budzi podziw. Można za to krytykować jego zmysł etyczny. Przyjaźnił się blisko z Wernherem von Braunem, którego przed odpowiedzialnością karną uchroniła amerykańska operacja Paperclip. Wielkiemu pisarzowi nie przeszkadzało wcale to, że Niemiec był nie tylko ojcem amerykańskiego lotu w kosmos, ale również, a nawet przede wszystkim, twórcą pocisków V1 i V2. A co za tym idzie, był po prostu zbrodniarzem wojennym – skoro za takiego uznano Alfreda Kruppa, von Braunowi ten tytyuł przysługiwał tym bardziej.  Lekkość, z jaką Clarke przechodził nad tym do porządku dziennego, obnosząc się z szacunkiem wobec konstruktora,  może szokować, ale jego  zdanie było takie, że szeroko pojęta nauka jest ważniejsza niż czyjaś przeszłość, choćby najbardziej kontrowersyjna. Można to zaakceptować lub nie. Ja nie akceptuję i właśnie dlatego mam pewien uraz w stosunku do Clarke'a, uraz, który rozciąga się też na jego książki, sięgam więc po nie niechętnie. Nie, żebym miała im cokolwiek do zarzucenia.

Można w ramach ciekawostki tu wspomnieć, że jeden z wątków cyklu zaskakuje pewną korelacją. Otóż historia komputera Hal 9000 i portret psychologiczny jego konstruktora są jakby żywcem wzięte z... odcinka oryginalnej serii „Star Treka”, noszącego tytuł „The Ultimate Computer”. Odcinek ten powstał na podstawie opowiadania Laurence'a N. Wolfe'a, a scenariusz stworzyła D.C. Fontana. Mimo wszelkich podobieństw nie może tu być mowy o plagiacie, gdyż wspomniany odcinek został wyemitowany 8 marca 1968 roku, a film „Odyseja kosmiczna 2001” wszedł do kin ledwie miesiąc później. I właściwie dobrze się stało, bo gdyby te dwie produkcje dzieliło więcej czasu, na pewno doszłoby do niesnasek na tym tle. Fakt, że ukazały się niemal jednocześnie, a internet wtedy jeszcze nie istniał, wykluczał „przecieki” w formie, którą dziś znamy. 

„Odyseja kosmiczna 2010” ukazała się w ramach serii „Wehikuł czasu” - niezwykle udanego i pięknie wydanego wyboru klasyki światowej, godnej polecenia do każdej biblioteki, publicznej czy prywatnej.

 

Tytuł: „Odyseja kosmiczna 2010”

  • Autor: Arthur C. Clarke
  • Język oryginału: angielski
  • Przekład: Radosław Kot
  • Cykl: „Wehikuł czasu”
  • Gatunek: SF
  • Okładka: twarda
  • Ilość stron: 360
  • Wydawnictwo: REBIS
  • Rok wydania: 07.02.2023 r.
  • ISBN: 978-83-8188-616-1
  • Cena: 49,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus