„Sandman. Uwertura” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 05-03-2023 15:58 ()


Przebijając się z mozołem przez stworzony z kadrów o nieregularnych kształtach labirynt wyobraźni prowadzący donikąd, można poczuć się (i to całkowicie słusznie) oszukanym. Oto został na nas zesłany sen w śnie.  Wypowiedziana obietnica bez pokrycia. Podarowana pięknie zapakowana przykra niespodzianka. I gdyby ona chociaż wybuchła… No ale zgrywus z Neila Gaimana (w tym przypadku) żaden. Choć należy mu oddać, że użył czerwonej wstążki o wyjątkowym wzorze i głębi koloru, bo chyba nikt nie ozdobiłby tak fantazyjnie jego wydmuszki aniżeli  J.H. Williams III i Dave Stewart. Tylko cóż z tego, skoro „Uwertura” razi swoim fałszem. Zbędnością. Sztucznością. Tej dziwnej, by nie napisać niepotrzebnej komiksowej materii daleko artystycznym poziomem do oryginalnej serii, której szumnie próbuje być „zarówno prequelem, jak i kodą”.

Ciśnie się w tym przypadku na usta odpowiedź na wykrzykiwane słowa Agnieszki Chylińskiej – nie, nie warto było szaleć tak. Bo i owszem Williams III do spółki ze Stewartem potrafią zachwycić swoim graficznym rozpasaniem, odwracając skutecznie uwagę czytelnika od miałkiej opowieści. Jednak po raz pierwszy w przypadku komiksów o Sandmanie warstwa wizualna nie zgrywa się z warstwą fabularną. To, co w regularnej serii było, jest i będzie jednością po wsze czasy, w „Uwerturze” jest dwoma odmiennymi aspektami. Graficzna strona omawianego przedsięwzięcia przenosi nas w miejsca niedostępne, ale nie jest to podróż łatwa i przyjemna. I bynajmniej nie chodzi o trudy wymyślone przez Gaimana. Williams III rzadko bowiem używa tradycyjnych kadrów do wizualizowania pomysłów brytyjskiego scenarzysty. Plansze wypełnione są najróżniejszymi kształtami, tak jakby rysunki były nieustannie w  ruchu i przy każdym mrugnięciu oka zmieniały granice wytyczone przez wijące się niczym węże linie. Częsta zmiana stylu od realistycznego, poprzez kreskówkowy aż po surrealizm wprowadza nas w poszczególne fragmenty tej historii.

Secesyjność barw zostaje od czasu do czasu zakłócona użyciem jedynie czerni i bieli. Układające się majestatyczne obrazy plamy przygniatają nas swoim ciężarem. Ta kakofonia odcieni każe zastanowić się, czy wśród takiego bogactwa wzorów i zdobień, ludzki umysł mógłby funkcjonować, nie popadając w abstrakcyjne szaleństwo? Czy owe zachwycające widoki w tak silnym, nieprzerywalnym natężeniu byłby przyswajalne dla człowieka poza sferą snu? Ten barokowy wojenny krajobraz, w którym udział biorą wszelkie rasy rozpadającego się właśnie wszechświata, każe nam krytycznie spojrzeć na działania artystów, odmalowujących wojnę w swoich dziełach. Bo czy śmierć i zniszczenie, a może Śmierć i Zniszczenie powinny przyjmować tak urzekającą wizualnie piękne formy, odwracając naszą uwagę od sedna problemu? A może wręcz przeciwnie – to ucieleśnienie roztrzaskanych myśli istoty brodzącej wśród trupów najbliżej rodziny i ruin otaczającego jej niegdyś świata… A tym samym graficy wychodzą poza strefę naszego i swojego komfortu, przekraczając próg snu.

Gaiman podążył drogą superbohaterskiej konwencji, decydując się na przedstawienie wydarzeń, prowadzących do kresu rzeczywistości ogarniętej wielkoskalową wojną. Jeden, jedyny Morfeusz decyduje się przeciwstawić krytycznej sytuacji. Ale nie pomylmy tego działania ze szlachetnością albo idealizmem. Wszak, wydarzenia rozgrywają się na krótko przed uwięzieniem go przez Rodericka Burgessa („Preludia i Nokturny”). To zwykła pycha, samolubny zachcianka, niedostatecznie umotywowana przez Brytyjczyka. Jednak nie sposób nie zauważyć, że Kształtujący jest tu charakterologicznie kimś innym, niż nas do tego przyzwyczaił. Pomimo niezliczonych lat na karku przejawia młodzieńczą naiwność. Miota się w swoich działaniach, jest bezradny i słaby. Nie ma siły sprawczej, a jego istnienie zależy od innych bytów. Byłaby to ciekawa kontra w stosunku do późniejszych przygód, gdyby Gaiman w większym stopniu sięgnął przeszłości. A tak musimy uwierzyć na słowo, że pewna zmiany w zachowaniu postaci wykształciła się zaledwie na przestrzeni kilku dekad spędzonych w ludzkiej niewoli. Nie twierdzę, że to niemożliwe, tylko czym jest kilka dekad w skali całego czasu?

Największym grzechem „Uwertury” jest obdzieranie „Sandmana” z tajemnicy. Nachalne odwoływanie się do przełomowych momentów serii, poprzez rozkładanie jej poszczególnych aspektów na czynniki pierwsze. Czy ktoś zastanawiał się kiedykolwiek np. dlaczego  to akurat „nadzieja” pozwoliła Panu Śnienia wygrać pojedynek z Choronzonem, a tym samym odzyskać skradziony hełm? Oczywiście, wszelkie odwołania można wpleść z gracją w fabułę, ale Gaiman robi to wręcz w odrażająco łopatologiczny sposób. Zachowuje się niczym geek dumny z tego, że wyłapał wszelkie nawiązania i teraz może się tym chwalić przed całym światem. Bolesne są to fragmenty „Uwertury”, tak jak tłumaczenie w dialogach zaistniałych wydarzeń, choć są one oczywiste dla oczytanego odbiorcy. Zatem pytanie brzmi: do kogo skierowana została ta opowieść? Niestety, do wszystkich. Komiks ma być zrozumiały dla każdego nowego, nieznającego pierwotnej serii, jak i doświadczonego czytelnika.

Szkoda więc, że Gaiman nie wziął sobie do serca własnych słów: „Wciąż ci powtarzam: To tajemnica trwa, nie wyjaśnienie. Dobra tajemnica może istnieć wiecznie…”

Jeśli nie musicie (a nie musicie) nie czytajcie tego komiksu. Zamalujcie litery i dopiero wtedy wstąpcie do krainy fantazji J.H. Williamsa III i Dave’a Stewarta. Może w tym ogrodzie niesamowitości odnajdziecie, coś, co z czasem zatracił Neila Gaiman.

 

Tytuł: Sandman. Uwertura

  • Scenariusz: Neil Gaiman
  • Rysunki: J. H. Williams III
  • Kolor: Dave Stewart
  • Przekład: Paulina Braiter
  • Wydawca: Egmont
  • Wydanie: II
  • Data publikacji: 07.12.2022 r.
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • Format: 170x260 mm
  • Stron 240
  • ISBN: 978-83-281-5708-8
  • Cena: 89,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus