„Saga Winlandzka” tom 11 - recenzja

Autor: Jarosław Drożdżewski Redaktor: Motyl

Dodane: 23-02-2023 22:48 ()


„Wojna to rozrywka. Wszyscy kochają tę grę. Bronisz własnego życia i chcesz odebrać je przeciwnikowi, prosta zasada, głębokie znaczenie” – ten cytat pochodzi z już jedenastego tomu „Sagi Winlandzkiej” Makoto Yukimura od Hanami. Tomu, który jest pełen paradoksów, a czytając go, nietrudno jest popaść w pewnego rodzaju dysonans. To też jedna z chyba najdziwniejszych (przepraszam za ten zwrot) części tej epopei. Dlaczego? Postaram się wytłumaczyć w kilku słowach poniżej.

Za nami już dziesięć tomów, co przekłada się na w sumie dwadzieścia odsłon japońskich, bowiem jak zapewne wiecie, polskie wydanie zbiera dwa tomiki w jeden. Zarys fabuły jest więc zapewne powszechnie znany (tym bardziej że na Netflixie dostępny jest serial animowany), całości streszczać też nie ma chyba sensu. Jednym zdaniem, więc wystarczy napisać, że Thorfinn kontynuuje swoją walkę o Winlandię, prowadzi też batalię o uratowanie przyjaciół i pewnej niewiasty, która „należy” do kogoś innego, do jego zaciekłego wroga. Losy bohaterów splotą się więc jeszcze raz, a nawet pojawi się ktoś zapomniany, ktoś, kto podniesie dość znacząco ciśnienie głównemu bohaterowi. Co z tego wyjdzie? O tym już musicie się przekonać sami, jednakże po zakończeniu lektury poczujecie, że „coś”, jakiś etap się zakończył, że przed wami nowe rozdanie, które odbędzie się wraz z kolejną odsłoną mangi.

Na wstępie zaznaczyłem, że jest to odsłona pełna paradoksów i de facto tak jest. „Saga Winlandzka” przeznaczona jest dla dorosłego odbiorcy, więc już do tej pory nie brakowało walk, bitew i przemocy. Odnoszę jednak wrażenie, że nie było jej nigdy tak dużo, jak teraz w tej jedenastej części. W niej to mamy do czynienia z prawdziwą orgią przemocy (znów przepraszam za zwrot), prowadzonych walk, odrąbywanych kończyn czy częściej głów i flaków wylatujących z ciał. Ta odsłona to praktycznie jeden wielki zapis bezwzględnej bitwy prowadzonej przez zaciekłych wrogów. Nadaje to mandze wyjątkowej atmosfery, ale też w pewien sposób kłóci się z pacyfistycznym przesłaniem, które zdecydowanie chce nam przekazać mangaka. Nieprzypadkowo bowiem pacyfistyczna Winlandia jest miejscem docelowym Thorfinna, nieprzypadkowo też wojownicy oczekujący na dołączenie do Valhalli często ukazani są zwątpieni, zawiedzeni czy wręcz z poczuciem bezsensowności prowadzonej jeszcze chwilę wcześniej walki na śmierć i życie:

„Jak walczyłem…w mojej głowie było tylko: nie mogę przegrać! Zabiję wszystkich! A jak się skończyło, jest mi wszystko jedno, kto wygrał, kto przegrał […] nie mogę sobie nawet przypomnieć kto wygrał”

Z jednej strony więc oglądamy obrazy pełne przemocy, z drugiej obserwujemy tego typu wątpliwości bohaterów. Czy jest to pewien dysonans poznawczy? Myślę, że tak. Czy wzmacnia on odbiór tego, co chce powiedzieć artysta? Zdecydowanie tak. Od początku był to tytuł poważny i odważny i taki jest, a sieć powiązań, odzywająca się co jakiś czas przeszłość czy zależności między bohaterami i ich losem sprawia, że saga ta naprawdę potrafi zachwycić swoją dojrzałością.

No właśnie tylko w tym momencie pojawia się „ona” specyfika tego tomu ubrana cała na biało… W całej tej niezwykle poważnej wymowie, w tym efektownym i dynamicznym ujęciu wojny jako batalii niepotrzebnej i zabierającej mnóstwo istnień Yukimura dał się nieco ponieść i wplótł nad wyraz mocno „komiksowych” rozwiązań. Elementów, które w pewien sposób delikatnie burzą budowaną z takim pietyzmem immersję. Sporo tu „superbohaterstwa” elementów komicznych i scen rodem z shounenów, a nie poważnej i przeznaczonej dla dorosłego czytelnika sagi. I owszem wcześniej też tego typu elementy były widoczne, ale w tym konkretnym wypadku zaryzykuje i postawię tezę, że są one widoczne nadwyraz. Czy tym samym psują odbiór jedenastego tomu jako całości? Zapewne nie, aczkolwiek trochę wpływają na atmosferę i nastrój ukazanych zdarzeń. Być może ma to być przeciwwaga dla tej pełnej przemocy i brutalności rzeczywistości ukazanej w tym tomie, ale jednocześnie chyba też niebezpiecznie „języczek” tej wagi przechyla się w kierunku klimatu mało poważnego i nieprzystającego tej sadze.

Jak więc widzicie, tom jedenasty przynosi czytelnikowi sporo wrażeń, sprzecznych emocji i dramatów. To wszystko sprawia, że jest to odsłona nad wyraz godna zapamiętania i odcinek, który wnosi dużo do sagi. Gwarantuje wam, że lektura minie ekspresowo i jeśli gotowi jesteście na tak dużą dawkę przemocy, to przy tak dynamicznie ukazanych scenach będziecie bawić się wyśmienicie. Najważniejsze jednak co płynie z tego tomu, to przesłanie mangaki mówiące o tym, że dla dwóch pozornie wrogich sobie postaci, bezpośrednie spotkanie po walce może zapewnić naprawdę miłe doznania i zamiast być sobie wrogiem mogą stać się przyjaciółmi. Szczególnie jeden kadr kończący rozdział ma niezwykle mocną wymowę – wojna to bzdura, o czym warto pamiętać szczególnie dzisiaj, gdy ta jest za naszymi granicami i niemalże puka do naszych drzwi…

 

Tytuł: Saga Winlandzka tom 11

  • Autor: Makoto Yukimura
  • Wydawnictwo: Hanami
  • Format: 150 x 210 mm
  • Ilość stron: 452
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Papier: offset
  • Data publikacji: 31.01.2023 r.
  • Komiks dla dorosłych
  • ISBN-13: 9788365520913
  • Cena: 69,99 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Hanami za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus