„Bestia” tom 1 - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 19-02-2023 20:42 ()


W swoim zestawieniu najlepszych komiksów za rok 2022 trochę narzekałem, że nie miałem w trakcie jego trwania zbyt wielu okazji, by cieszyć się tytułami czysto rozrywkowymi. Nie jest to oczywiście zarzut względem wydawców, raczej ograniczenia czasowe, zbyt duży wybór tytułów innego rodzaju, ale fakt jest faktem. Tym bardziej cieszy mnie lektura pierwszego tomu komiksu „Bestia”, tytułu z katalogu Timofa, autorstwa Zidrou (scenariusz) i Franka Pé (rysunki). Przyznaję - dawno, konkretnie od czasu „Płaszcza i szponów” (również od Timofa), niedane mi było obcować z tytułem tak udanie i stylowo bawiącym się przeróżnymi konwencjami w imię dobrej zabawy.

„Bestia” zaczyna się jak rasowy thriller albo epizod serialu „Z archiwum X”. Deszczowa, listopadowa noc w porcie w Antwerpii roku 1955. Na pokładzie „Condora” przemytnicy zwierząt sporządzają bilans strat wśród egzotycznych okazów, będący skutkiem awarii, jakiej doznał statek u wybrzeży Brazylii. Osiemnaście dni na pełnym morzu, przy tropikalnych upałach i braku dostępu do wody pitnej, zamieniły „Condora” w grobowiec. Jedynym zwierzęciem, jakie resztką sił ocalało, okazał się marsupilam, przedstawiciel gatunku nieznanego zoologom, kotowate stworzenie obdarzone absurdalnie długim ogonem. Nie wiadomo, w jakim celu natura obdarzyła marsupilama tak przerośniętym narządem. Jakieś światło na tę kwestię byliby w stanie rzucić może przemytnicy, gdyby nie zniknęli jeden po drugim w mrokach ładowni. Kamera się oddala, znów widzimy zalewane deszczem portowe nabrzeże i złowieszczy tytuł komiksu. Chwilę później całkowita zmiana nastroju, w którą wprowadza nas, oglądany ze szkolnego projektora Charlie Chaplin. Jednym z roześmianych uczniów jest François van den Bosche, wielki przyjaciel zwierząt wychowywany samotnie przez matkę. W biednym domu na przedmieściach Brukseli François zgromadził pokaźną menażerię zwierzęcych sierot i dziwaków w typie konia – alkoholika, indyka uważającego się za koguta lub będących w nieustającej rui pary nutrii. Matka akceptuje nadopiekuńcze zapędy syna, bo wie, że oni sami są „odstępstwem” od normy. Przy każdej nadarzającej się okazji albo zupełnie bez powodu, „życzliwi” przypominają obojgu, że François jest synem niemieckiego żołnierza, czyli również poniekąd bestią. Losy marsupilama i chłopaka będą musiały się skrzyżować.

Na zabawie fabularną konwencją dreszczowca inwencja scenopisarska Zidrou się nie wyczerpuje. Zresztą, próbkę swoich pisarskich umiejętności pokazał w „Shi”, serii znanej polskim miłośnikom komiksu, w której równie sprawnie żonglował konwencjami i nastrojami. W „Bestii”, prócz wspomnianego dreszczowca, mamy do czynienia z rasową obyczajówką w duchu Dickensa, romansem, o którym nie wspomniałem oraz sensacyjną intrygą zapowiadającą niecodzienne przygody. Autor scenariusza dyskretnie maluje tło społeczne powojennej Belgii, wkładając w usta bohaterów zdania w dialekcie walońskim, spokrewnionym z językiem germańskim, co sygnalizuje skalę problemów tożsamościowych formujących ludzkie losy, o czym przekonała się na własnej skórze panna van den Bosche i jej syn. „Bestia” jest także komiksem podnoszącym kwestię podmiotowego traktowania zwierząt, bo podopieczni François to pełnokrwiści bohaterowie komiksu, a scena z prologu pokazująca zagładę przemycanych zwierząt, tylko tę perspektywę wzmacnia. Nie jest jednak tak, że „Bestia” oddycha tylko tonami serio, bo Zidrou zadbał, by historia toczyła się wartko - wpuszcza w nią dużo fabularnego powietrza i humoru, który osładza dość ponurą rzeczywistość bohaterów.

„Bestia” to także tytuł będący hołdem dla klasyka europejskiego komiksu, André Franquin, twórcy oryginalnej postaci marsupilama, który pojawił się w 1952 roku w „Spirou” (polskie wydania wybranych komiksów z tej serii nosiły tytuł „Sprycjan i Fantazjusz”), komiksowej serii przygód rezolutnego chłopaka o tym właśnie imieniu. Długoogoniasty kotowaty na wiele lat stanie się nieodłącznym towarzyszem awantur, w jakie wdawał się Spirou, tym samym zapisując się na kartach historii komiksu jako jeden z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów. „Bestia” jest więc w pewnym sensie także reinterpretacją klasycznej postaci w dużo poważniejszym tonie, kontrastującym z pogodnym, humorystycznym tonem komiksów Franquina. W jakimś sensie ten komiks przypomina mi słynną dekonstrukcję „Piotrusia Pana” w wydaniu Loisela, co należy czytać jako duży komplement, który w równej mierze należy się Frankowi Pé, autorowi wspaniałej oprawy graficznej „Bestii”, która zdobyła nagrodę Alberta Uderzo za rok 2021. I znów odwołam się do porównania z Loiselem, bo rysunki Pé to równie udany miks realistyczno-cartoonowej stylistyki oraz bardzo dynamicznie komponowanych paneli, co udanie stwarza wrażenie zatopienia się w świecie lekko przerysowanych, ale intensywnych emocji bohaterów. Stonowana kolorystyka komiksu nie pozwala natomiast zapomnieć o historycznym kontekście, kreśleniu przez twórców obrazu rzeczywistości, która po wojennych zawirowaniach dopiero stara się odzyskiwać kolory.

Pierwszy tom przygód François, jego matki oraz marsupilama kończy się mocnym akcentem zapowiadającym dalsze komplikacje, ale i wiele możliwych fabularnych ścieżek, którymi koniecznie chcę się udać wraz z bohaterami. Mam nadzieję, że będą tak kręte, jak ogon tytułowej bestii. Kapitalna rozrywka.

 

Tytuł: Bestia tom 1

  • Scenariusz: Zidrou
  • Rysunki: Frank Pé
  • Wydawnictwo: Timof Comics
  • Data wydania: 27.10.2022 r.
  • Tłumaczenie: Wojciech Birek
  • Druk: kolor
  • Oprawa: twarda
  • Format: 240x280 mm
  • Stron: 156
  • ISBN: 978-83-67440-10-3
  • Cena: 110 zł

Dziękujemy wydawnictwu Timof i cisi wspólnicy za udostępnienie egzemplarza. 


comments powered by Disqus