„X-Statix” tom 1: „Sławni i martwi” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 20-01-2023 22:47 ()


Czy superbohaterstwo powinno być non profit, aby spełniało swoją funkcję? Nie do końca, choć bez wątpienia porządne dofinansowanie nie zaszkodziłoby niektórym herosom w skutecznym działaniu.  Są jednak tacy, którzy umieją zarządzać swoją lub czyjąś marką i zarabiać na tym duże pieniądze. Pomaganie pokrzywdzonym może być dochodowym biznesem jak każdy inny. Wystarczy sprawnie odczytywać trendy społeczne, do tego dobrze poprowadzić kampanię marketingową i dysponować „twarzą” zdolną oczarować przeciętnych odbiorców szmatławych mediów. Dobre uczynki są w cenie, a jak się jeszcze uda jakiemuś typowi spod ciemnej gwiazdy spuścić słuszny łomot w obecności nośników nagrywających obraz, to sukces murowany. W końcu wszystko jest na sprzedaż.

Na początku obecnego stulecia brytyjski scenarzysta Peter Milligan i amerykański rysownik Michael Allred wzięli na twórczy warsztat mutantów Marvela. Nie tych rozpoznawalnych z pierwszej czy drugiej ligi, z którymi w gruncie rzeczy nie można już robić niczego swobodnie kreatywnego. Pod ich skrzydłami znaleźli się totalnie nikogo nieobchodzący autsajderzy z okręgówki. Z  tego wątpliwej jakości materiału na łamach serii „X-Force” udało się autorom dokonać  wyprzedzającej swoje czasy rzeczy. Medialna strona superbohaterstwa od zawsze była w mniejszym lub większym stopniu poruszana w komiksie. Milligan jednak skupił się przede wszystkim na niej, spychając clou tego typu opowieści na margines. Postanowił od podszewki ukazać cały ten biznes. Nie przypadkowo właścicielem X-Force jest trzydziestoczteroletni bilioner Spike Freeman, inwestor i twórca oprogramowania, dla którego własna drużyna jest maszynką do zarabiania pieniędzy. Wszystko inne – jak pomaganie ofiarom –  to zaledwie narzędzie pozwalające mieć dobrą prasę. A dobra prasa to większe zyski. Dlatego akcje ratunkowe przeważnie są ustawiane. Członkowie drużyny regularnie giną (na śmierć), co podnosi ogólnoświatowe zainteresowanie grupą. Do składu zaś przyjmowani są mutanci nie ze względu na swoje umiejętności i doświadczenie, lecz na kolor skóry, płeć lub orientację seksualną. Tak, aby, jak największa część społeczeństwa mogła utożsamiać się z popkulturowymi idolami/wyrobami znanymi z tego, że są znani.

Freeman będący metaforą autorów i redaktorów uciekających się do różnych sztuczek w celu utrzymania tworzonych i prowadzonych przez nich tytułów na powierzchni ma nad sobą inwestorów, oczekujących jeszcze większych zysków.  Ci zdolni są posunąć się do najbardziej abstrakcyjnych kroków. To oni rządzą tym biznesem, w którym nie ma wolnych ludzi. Milligan raz za razem punktuje te zachowania, wytykając wszelkie problemy i wady komiksowego medium. Będąc scenarzysta znającym działania „wielkiej dwójki” od kuchni, potrafi oddać emocjonalne stany czytelnika kolorowych zeszytów, uzależnionego od opowieści, mentalnie tkwiącego w wieku dziecięcym, kiedy rodziło się jego zamiłowanie do superbohaterów, ale również tego rozczarowanego zastanym stanem rzeczy. Gotowego porzucić zainteresowanie czymś, co z pasji kreatywnych entuzjastów przerodziło się w bezduszny marketingowy wykres zysków i strat. Dlatego lektura „X-Statix” jest pasjonującym wielowarstwowym doświadczeniem. W pewnych nieprzekraczalnych ramach Milligan przemycił uzasadnioną krytykę medium, ale również oddał mu hołd, bo jakkolwiek potoczyły się losy wielu autorów  wyrzuconych na śmietnik historii, to mimo wszystko mieli oni sposobność tworzenia tego kulturowego zjawiska, które obecnie, za sprawą kina, Internetu i postępującej globalizacji zdobyło ogromną uwagę rozrywkowych mediów, co np. coraz częściej nie podoba się wielkim tuzom X muzy. Pokoleniowa zmiana bywa bolesnym doświadczeniem.

Wartka akcja znana z komiksów o mutantach, szczególnie po nadciągnięciu ery Jima Lee i Roba Liefelda ustępuje pola wewnętrznym problemom drużyny dowodzonej przez Guy Smitha – Pana Wrażliwca – prawdopodobnie jedynego członka drużyny charakteryzującego się kręgosłupem moralnym. W duchu wczesnego pisarstwa Chrisa Claremonta Milligan przygląda się uważnie swoim bohaterom sterowanym przez Freemana. I pewnie, gdyby nie wymóg konwencji – w końcu to cały czas komiks superbohaterski – to nie ujrzelibyśmy tu żadnych efektownych pojedynków. Choć scenarzysta „Mrocznego Rycerza Mrocznego Miasta” pod tym względem stara się unikać utartych schematów. Po pierwsze: nie ma tu postaci niezniszczalnych. Ich śmiertelność wystawiana jest nieustannie na próbę, której wielu nie udaje się przejść zwycięsko. Po drugie: oni się nie lubią. Dalej Mała, Pan Wrażliwiec, Anarchista, Umarlaczka, Spike, Wiwisektor i Tłószcz  to ordynarne przedszkole. Prawie każde z nich gra w tej grze pod siebie, byle tylko zyskać kilka dodatkowych sekund w wieczornym wydaniu wiadomości, czy trafić na pierwsze strony gazet. Po trzecie: oni nawet nie chcą być superbohaterami. Nie z powołania. To suma obdarzonych mocami zbiegów okoliczności marząca o sławie i bogactwie. Przejmująca się nie losem niewinnych, lecz słupkami poparcia. Wiadomo – każdego można zastąpić, bo przecież na Twoje miejsce w składzie elitarnej, superpopularnej drużyny z „X” w nazwie czeka już kolejnych kilku chętnych. Jednym słowem do bani, ale da się z tego żyć. Milligan znakomicie rozpisał indywidualne konflikty, a także dopisał postaciom mocne życiorysy, wpływające na obecne poczynania. A więc nic nie jest tu proste, a wszelkie decyzje, nawet te nieracjonalne mają solidne uzasadnienie w psychice bohaterów. Z biegiem czasu jednak więzi między obcymi sobie istotami zacieśniają się aż do przejmującego finału nawiązującego do mutanckiej klasyki. Oczywiście nawet najtragiczniejsze wydarzenia zostają perwersyjnie przekute w medialną histerię. Dziennikarze i fotoreporterzy już czekają na takie wieści. 

Obcując ze „Sławnymi i martwymi” mamy do czynienia z pewnym klaustrofobicznym i paranoicznym uczuciem ciągłej obserwacji. Tak, jakbyśmy uczestniczyli w nieprzerwanym reality show. Wszędobylska kamera nie daje ani na chwilę odsapnąć uczestnikom tego programu. Fenomenalnie ten stan uchwycił Michael Allred. Kadry są ciasne, postaci często się w nich ledwo mieszczą, starając się znaleźć jak najbliżej oka kamery, lub się przed nim skryć. Z kolei, kiedy widzimy ich całe sylwetki, nie sposób odczuć obecności podążającego za nimi krok w krok kamerzysty. Stąd też wiele plansz prezentuje się niczym reżyserowane sceny, co nie może dziwić, skoro misje ratownicze są zaaranżowane. Do tego potrzebny jest realistyczny plan i dobre zdjęcia. Styl Allreda to hołd złożony klasyce. Ekspresyjność Jacka Kirby’ego miesza się tu z popartową estetyką dzięki grubym, mocnym liniom i czasem krzykliwym, a innym razem stonowanym kolorom nakładanym przez Laurę Allred.

Pierwszy tom „X-Statix” to dzieło niepowtarzalne. Odzierające superbohaterstwo ze szlachetności i złotych maksym. Pod tymi wszystkimi kolorowymi kostiumami kryją się zakompleksione istoty w przeważającym stopniu niezdolne do niesienia pomocy innym.  To one jej potrzebują, ale ich wołanie o nią zagłuszane jest przez szalejący szum informacyjny. Cóż zatem im pozostaje? Rewolwer przystawiony do głowy, alkohol, modlitwa, rzut kośćmi i przeczucie czyhającej na nich śmierci.

 

Tytuł: X-Statix tom 1: Sławni i martwi 
  • Tłumaczenie: Marvel Arek Wróblewski
  • Liczba stron: 360 (w tym 30 stron dodatków, m. in. scenariusz do „niemego” zeszytu)
  • Format: 180x275 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • ISBN 978-83-66589-97-1
  • Wydanie pierwsze
  • Cena okładkowa: 179,00 zł
  • Premiera: 22 grudnia 2022 r.

  Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 


comments powered by Disqus